Współczesna Europa nie zna podobnego przypadku, by ważny polityk był młotem na własny kraj i legitymizował wrogie działania przeciw niemu. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, to teraz może je mieć wyłącznie zamykając oczy i usta oraz zaklejając sobie uszy i nos. Ten człowiek ewidentnie szkodzi Polsce. 9 czerwca 2017 r. Komisja Europejska uzyskała mandat w sprawie negocjowania z Rosją warunków budowy Nord Stream 2, czyli inwestycji ewidentnie szkodzącej Polsce. 14 czerwca 2017 r. ten człowiek rozpętał międzynarodową histerię i nagonkę na Polskę, atakując premier Beatę Szydło za absolutnie zrozumiałe i oczywiste w ustach polskiego premiera słowa: „Auschwitz to w dzisiejszych niespokojnych czasach wielka lekcja tego, że trzeba czynić wszystko, aby uchronić bezpieczeństwo i życie swoich obywateli”.

Chodzi przecież o słowa wypowiedziane w Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady. Narodowy, czyli przede wszystkim odnoszący się do tych ofiar, które były obywatelami RP. Ten człowiek, czyli Donald Tusk, ledwie dwa tygodnie wcześniej rozpoczął drugą kadencję na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Rację mieli ci wszyscy, którzy uważali, że stanowisko Tuska nic Polsce nie daje, a wręcz przeciwnie. Osobista kariera byłego premiera nie tylko nie przekłada się na żadne korzyści dla Polski, a wręcz jest wykorzystywana jako parawan do działań ewidentnie naszemu krajowi szkodzących. Istnieje wiele przesłanek, że bez Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej antypolska polityka na poziomie instytucji Unii Europejskiej byłaby niemożliwa, a przynajmniej bardzo utrudniona.

Można by uważać, że w sprawie Nord Stream 2 Donald Tusk ma czyste sumienie, gdyż przed głosowaniem w Komisji Europejskiej wysłał list do jej przewodniczącego Jeana-Claude’a Junckera, w którym sprzeciwia się budowie Nord Stream 2. A w samym głosowaniu jego podopieczna, komisarz Elżbieta Bieńkowska, była przeciw. Gdy jednak spojrzy się na agendę, to tylko teatr. Tusk napisał list do Junckera kilka dni przed głosowaniem, gdy już wszystko było przesądzone. Jak robił to już wcześniej, zaraz po przekazaniu pisma Junckerowi dał przeciek do zaprzyjaźnionego „Politico”, żeby w ten sposób stworzyć sobie alibi, jak to się stara, aby inwestycja nie doszła do skutku. List Tuska nie miał żadnego realnego znaczenia, a został pomyślany jako przedstawienie na użytek krajowy. Gdyby Donald Tusk chciał naprawdę blokować Nord Stream 2, mógł stosować różne sztuczki prawne i formalne, blokować różne działania, przedłużać, utrudniać i komplikować. Z pozycji przewodniczącego Rady Europejskiej, a Tusk jest nim nie od wczoraj, lecz od 1 grudnia 2014 r., działania obstrukcyjne są absolutnie możliwe, tylko trzeba chcieć.

Donald Tusk wcześniej wielokrotnie udowadniał, że w Brukseli nic dla Polski robić nie chce i nie zamierza. Udowodnił to przede wszystkim wtedy, gdy opowiedział się za sankcjami dla naszego kraju w związku z odmową przyjmowania imigrantów, z powodów ideologicznych utożsamianych z „uchodźcami”. Takie szkodzenie Polsce eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski nazwał postępowaniem na poziomie „szmaty”. W sprawie imigrantów Tusk realizuje wszelkie pomysły kanclerz Angeli Merkel, co przychodzi mu tym łatwiej, że także on odpowiada za kompletne fiasko unijnej strategii wobec „uchodźców”. Tusk odpowiada również za fiasko unijnych negocjacji z Wielką Brytanią, które miały zapobiec Brexitowi, co oznacza wielki wysiłek rządu Beaty Szydło, by Polakom w Wielkiej Brytanii zapewnić prawa, jakie dotychczas mieli.

Od powstaniu rządu Beaty Szydło Donald Tusk wspierał wszelkie antypolskie działania Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego w związku z egzaminowaniem naszego kraju z praworządności. Obecny przewodniczący Rady Europejskiej jest też de facto zwolennikiem i rzecznikiem Europy dwóch (lub kilku) prędkości, co ewidentnie szkodziłoby Polsce. A z tym wiąże się akceptacja dla jakiejś formy przymusowego uszczęśliwiania Polski walutą euro czy przyjmowania różnych rozwiązań narzucanych przez unię pierwszej prędkości. Donald Tusk wykorzystuje też swoją pozycję w Unii Europejskiej, by na każdym kroku mieszać się w polską politykę, destabilizować polską scenę oraz manipulować ludźmi i ich emocjami, co w wydaniu tak wysokiego urzędnika UE jest nie tylko kuriozalne, ale i sprzeczne z wszelkimi regułami oraz z unijnymi traktatami. W bezprecedensowo bezczelnym wystąpieniu 17 grudnia 2016 r. we Wrocławiu (kilkanaście godzin po próbie „puczu” totalnej opozycji) Tusk właściwie ustawił się w roli namiestnika Brukseli, nadzorującego ewentualną kontrrewolucję przeciw demokratycznie wyłonionemu polskiemu rządowi. O tym, że ustawił się wtedy również w roli lidera opozycji nawet nie warto wspominać, bo robi to nagminnie. A w cieniu ukryte są jeszcze te działania Tuska, których możemy się domyślać, gdyż absolutnie mieszczą się w jego sposobie działania. Chodzi o inspirowanie różnych akcji przeciwko Polsce, o negatywne nastawianie najważniejszych unijnych instytucji i urzędników, o manipulowanie opinią publiczną na Zachodzie poprzez zaprzyjaźnione media.

Gdy polski rząd sprzeciwiał się powołaniu Donalda Tuska na drugą kadencję, wiedział, co robi. Ale chyba nawet najwięksi pesymiści nie przypuszczali, że mandat dla niego będzie tak szkodliwy, jak to obserwujemy niemal każdego dnia. Nie widzimy nawet cienia lojalności wobec własnego kraju, nie zauważamy neutralności czy choćby obojętności. Z każdym dniem działania przewodniczącego Rady Europejskiej wydają się coraz bardziej zapiekłe, bezwzględne, wrogie. Wynika to zapewne m.in. z tego, że ma pewny mandat niemal do końca 2019 r., a o kolejną kadencję nie może się ubiegać. Nie musi więc stwarzać najmniejszych pozorów, że jest jakoś związany (poza paszportem) z krajem, z którego wyjechał do Brukseli. Zresztą o drugą kadencję ubiegał się wbrew i przeciwko polskiemu rządowi, co w historii UE jest absolutnym kuriozum i ewenementem. I jak na kuriozum przystało, Donald Tusk niemal każdego dnia wytacza jakieś działa przeciwko demokratycznym polskim władzom.

Dlaczego Donald Tusk to wszystko robi? Nie zamierzam bawić się w psychoanalityka, ale kilka rzeczy się narzuca. Z czasów siedmioletniego funkcjonowania w roli premiera i jednocześnie szefa PO znana jest jego bezwzględność wobec przeciwników, upodobanie do manipulacji i prowokacji oraz instrumentalizacja wszystkich i wszystkiego. Na działania Tuska wpływa na pewno jego odpowiedzialność za Smoleńsk, więc próbuje robić wszystko, by dochodzenie czy egzekwowanie tej odpowiedzialności sprowadzić do rewanżu i odwetu, a jednocześnie zapewnić sobie bezpieczeństwo w związku z tym, że jest formalnie najwyższym urzędnikiem UE. Na to, co robi Tusk wpływa też jego zależność od Niemiec i Angeli Merkel – jako kreatorów jego międzynarodowej kariery. Nie wiemy, kiedy Tusk porozumiał się z Merkel w sprawie „awansu” do Brukseli, ale jeśli nastąpiło to odpowiednio wcześnie, przez lata wpływałoby na kształt polityki rządu Tuska, przede wszystkim zagranicznej, w tym stosunków z Niemcami i Rosją. Parcie na Brukselę w połączeniu z cechami charakteru Tuska, z jego korzeniami, wychowaniem i sposobem działania w polskiej polityce składają się na obraz kogoś, kto zamiast atutem stał się największym dla Polski balastem. Formalnie reprezentuje Polskę, choć od 1 czerwca 2017 nie ma mandatu polskiego rządu. I jako taki reprezentant legitymizuje wszelkie antypolskie działania, no bo skoro je wspiera i uwiarygodnia, wysyła komunikat, iż są to działania uzasadnione, a Polska jest czemuś winna. Czyli jest jednocześnie młotem na Polskę i alibi legalności oraz zasadności antypolskich przedsięwzięć. To sprawia, że na najwyższym formalnie stanowisku w UE funkcjonuje osoba obiektywnie najbardziej Polsce szkodząca. A najgorsze jest to, że taka rola zdaje się mu bardzo odpowiadać. Współczesna Europa nie zna drugiego takiego przypadku.

Tekst ukazał się na portalu wPolityce w dniu 16 czerwca 2017r