Narzuty podatkowe na pracę wynoszą 64 proc., małe firmy walczą o przetrwanie, płacąc ludziom pod stołem. Obecny system podatkowy to wewnętrzny kolonializm, którego nie narzuciła nam Moskwa czy Bruksela. On powstał w Warszawie przy ulicy Wiejskiej i musimy go jak najszybciej zmienić – mówi Henryk Siodmok, prezes Atlasa

Eryk Stankunowicz: Panie prezesie, jak się robi dzisiaj biznes w Polsce?
Henryk Siodmok: Ciężko. Z koniunktury korzysta w pełni tylko niewielka liczba dużych przedsiębiorstw.

Przesadza pan.
Ani trochę. W „Forbesie” opisujecie duże firmy, swoistych celebrytów biznesu. Ale 98 proc. podmiotów gospodarczych w Polsce ma przychody roczne poniżej 5 mln zł, 82 proc. poniżej 500 tys. zł, 33 proc. poniżej 50 tys. zł. I te firmy każdego dnia walczą o przetrwanie. Atlas współpracuje z 60–70 tys. małych firm wykonawczych, znamy ich problemy. Proszę zwrócić uwagę, że większość firm mających przychody powyżej 50 mln zł powstała w latach 90. Nowych prawie nie przybywa.


Jak to, a 4F, DocPlanner, Pracuj.pl, Medicalgorithmics i wiele innych?


Pan mówi o nielicznych przykładach. W Polsce mamy 2,6 mln podmiotów gospodarczych. Wie pan, ile osiąga roczne przychody powyżej miliarda złotych, które pozwalają finansować wydatki na innowacje i skutecznie konkurować za granicą? Zaledwie 428. Przy czym krajowe przedsiębiorstwa prywatne stanowią tu mniejszość. Dominują firmy zagraniczne i Skarbu Państwa.
Ale potem ta piramida się spłaszcza i na kolejnych poziomach polskich prywatnych firm jest coraz więcej.
Według danych MF 4,5 tysiąca firm osiąga roczne przychody w przedziale 100 milionów – miliard złotych. Następne około 4,5 tysiąca w przedziale 50 milionów – 100 milionów. To jest ta strefa, która korzysta z koniunktury. Względnie jeszcze 65 tysięcy firm mających roczne przychody w przedziale 5 milionów – 50 milionów. Cała reszta najczęściej ledwie wiąże koniec z końcem.


Jakie są tego powody?


Niestety polityka państwa, co mówię z przykrością, bo liczyłem, że akurat ten rząd zmieni warunki dla biznesu. Owszem, bardzo się stara, czego np. przykładem konstytucja dla biznesu. Mimo to po dwóch latach nadal mamy jedne z najwyższych obciążeń regulacyjnych dla przedsiębiorstw w Europie. Małych firm nie stać na kancelarie prawnicze, optymalizację podatkową i wszystkie te zabiegi, którymi chronią się duże spółki. Dlatego odczuwają ten ciężar szczególnie boleśnie.


Źródłem problemu są podatki?


Generalnie wszelkie daniny. Na przykład składki ZUS cały czas rosną, w tym roku stanowią już 1350 złotych. Jeżeli dodamy do nich podatek dochodowy, to wyjdzie nam, że małe firmy oddają od 35 do 70 proc. swoich przychodów państwu w formie danin. Nie są w stanie ponosić pełnych obciążeń nakładanych na pracę. Zatrudnia się ludzi, z góry zakładając, że część wynagrodzenia trzeba im będziepłacić pod stołem. Szacuję, że na około 18 milionów ludzi zatrudnionych w Polsce w ten sposób wynagradzanych jest od 6 do 9 milionów osób. Tysiąc dostają oficjalnie, a tysiąc do ręki, w kopercie. Mówimy o wspieraniu biznesu, a w praktyce stosujemy prohibicję przedsiębiorczości.


Mocne stwierdzenie.


Ale konieczne. Jeżeli przedsiębiorca i pracownik od samego początku łamią prawo, to w jaki sposób mamy rozwijać te przedsiębiorstwa? To nie jest tak, że przedsiębiorcy nie chcą płacić podatków. Tylko stwórzmy system, w którym ich płacenie nie będzie karą. Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, w jaki sposób mamy rozwijać w Polsce przedsiębiorczość.


Rozumiem, że opowiada się pan za modelem gospodarczym…


… umożliwiającym małym firmom szybszy rozwój, uwalniającym potencjał milionów polskich przedsiębiorców. Z podmiotów, które dominują w polskiej gospodarce, należy maksymalnie zdjąć obciążenia administracyjne, żeby mogły się skupić na rozwijaniu swojego biznesu. Mamy jeden z najbardziej konkurencyjnych rynków w Europie. Z zagranicznymi podmiotami rywalizujemy tanią pracą, innowacjami operacyjnymi w logistyce, marketingu, organizacji sprzedaży. Kapitałem z nimi nie wygramy, przewagi technologiczne mają tylko nieliczni. Natomiast możemy wygrywać w obszarze regulacyjnym.


Przejdźmy na poziom konkretów. Ma pan jakieś propozycje?


Nie ja, tylko my. Jest cała grupa ekspertów i parlamentarzystów, którzy od lat opowiadają się za zmianą systemu podatkowego. Organizacje takie jak Centrum im. Adama Smitha, Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, Instytut Jagielloński, a w Sejmie zespół posła Adama Abramowicza. Nie można zmieniać jednego podatku, na przykład CIT czy PIT, w oderwaniu od pozostałych. Zacznijmy od opodatkowania pracy, gdzie narzut wynosi 64 proc. z dołu (lub 39 proc. z góry). I składa się z ośmiu danin: PIT i siedmiu składek na ubezpieczenia społeczne. W ich miejsce proponujemy wprowadzić jedną daninę w wysokości 25 proc. funduszu płac. Firma wypłaca tysiąc złotych – państwo dostaje 250 zł. Wszystkie daniny płaci pracodawca.


To znacząco zmniejszyłoby wpływy podatkowe państwa.


Tak, o 80, 90 mld złotych rocznie. Ale popatrzmy na korzyści: obniżenie tych obciążeń oznaczałoby wzrost o 25 proc. dochodów rozporządzalnych w gospodarstwach domowych i państwo zarobiłoby więcej, m.in. na Vacie, którego ściągalność zaczyna już wzorowo funkcjonować.


Wzrost VAT nie pokryje 80-miliardowej luki w budżecie.


Ale upowszechnienie opodatkowania już tak. W polskim systemie podatkowym jest luka, której nikt nie zamknął od lat, choć wszyscy o niej wiedzą. Mam na myśli oczywiście podatek dochodowy, którego płacenia unika zdecydowana większość spółek w Polsce. Na 454 tysiące firm, które powinny go płacić, robi to realnie 9 tysięcy. Mniej więcej jedna trzecia płaci pomijalne kwoty, a 60 proc. nie płaci w ogóle. Jaki jest w ogóle sens utrzymywania takiej daniny? Zastąpmy CIT podatkiem od przychodu firmy. Proponujemy poziom 1,49 proc. przychodów. Dzisiaj firmy oddają, w postaci CIT, średnio 0,89 proc. przychodów, ale te, które płacą, płacą znacznie wyższy procent. Wprowadzenie podatku przychodowego premiowałoby biznesy rentowne, innowacyjne. Byłoby korzystne dla całej gospodarki.


A co z pozostałymi dwoma milionami firm? Jakie miałyby płacić podatki?


Najmniejsze firmy, te, które osiągają przychód roczny do 50 tysięcy zł, płaciłyby 350 złotych opłaty miesięcznej, już łącznie z ZUS. Te od 50 do 100 tysięcy – 550 złotych. A powyżej tej kwoty pomiędzy 4,9 a 5,9 proc. przychodów, łącznie z ZUS. Dziś 524 tys. podmiotów gospodarczych w Polsce, około jednej piątej całości, rozlicza się podatkiem zryczałtowanym (PIT 28), który w zależności od branży wynosi 3 proc., 5,5 proc., 8 proc. lub 20 proc. Chodzi o to, żeby model rozszerzyć na małe przedsiębiorstwa, spłaszczając stawki. Trzecim elementem proponowanego przez nas systemu jest obniżenie VAT z 23 do 21 proc., a następnie do 19 proc. Łącznie budżet państwa zyska na zmianach 30 miliardów złotych, dzięki m.in. podatkowi przychodowemu.


Podatku przychodowego nie poparł żaden polski minister finansów.


To prawda, brakuje nam normalnej, merytorycznej rozmowy z Ministerstwem Finansów. Te drzwi się powoli uchylają, ale szczelina jest za wąska, aby odbyć właściwą debatę. Co dziwi, bo środowisko gospodarcze, które się opowiada za tym rozwiązaniem, jest bardzo liczne, reprezentuje kilkaset tysięcy podmiotów. Miałem niedawno spotkanie z wiceministrem finansów, który powiedział, że temat jest polityczny. Ja bym dodał jeszcze, że społeczny. W moim przekonaniu urzędnicy, politycy nie zdają sobie sprawy, w jak trudnych warunkach funkcjonują małe firmy. Tak jak wspomniałem, w Atlasie współpracujemy w tej chwili bezpośrednio z tysiącami małych firm wykonawczych. To są głównie ludzie, którzy wykonują roboty wykończeniowe, glazurnicy i tak dalej. Chcąc się u nas autoryzować, muszą spełniać określone warunki, w tym mieć aktywną działalność gospodarczą. Bardzo często nie odnawiają tej autoryzacji, dlatego że wyrejestrowali swoją działalność, ale dalej pracują. Jak jest wtedy ubezpieczona rodzina takiego człowieka, on sam, pracownicy? Jak oni mają rozwijać swoje talenty, planować rodziny?


Smutny maluje pan obraz.


Skoro odwołujemy się do nauki społecznej Kościoła, a premier mówi o chrystianizacji Europy, to musimy zacząć od tego, żeby firmy mogły w Polsce funkcjonować legalnie. Każdy z nas otrzymuje od Boga talenty i może rozwijać je przez pracę. U nas musi to często robić, łamiąc prawo. Znam firmę budowlaną, która zatrudnia 30 pracowników, jej właściciel jest bardzo wierzącym człowiekiem, który co niedziela służy do mszy jako szafarz (rozdaje komunię). Pytam go: Jak płacisz ludziom? On odpowiada: Część oficjalnie, część nieoficjalnie. Pytam go: Co byś zrobił, gdybyś miał płacić od wynagrodzeń tylko 25 proc. podatku? A on na to: Po raz pierwszy mógłbym wyjść z szarej strefy. Panie redaktorze, czy my sobie zdajemy z tego sprawę, jakie piekło stworzyliśmy w naszym kraju milionom ludzi?


Rząd deklaruje wsparcie dla biznesu. Powstały dziesiątki agend, programów.


Tylko spójrzmy, dla kogo one są. W Ministerstwie Finansów na spotkaniu urzędnik mówi, że największą bolączką jest to, że mają środki na innowacje, a nie ma chętnych do skorzystania. No to, chłopie, popatrz na strukturę polskich przedsiębiorstw! I dostosuj do nich ofertę. Jak można dokonać pierwotnej akumulacji kapitału w małych firmach produkcyjnych lub usługowych? Z nielicznymi wyjątkami, gdzie przewagę na starcie dają nowe technologie, tylko poprzez pracę. A jeżeli ta praca jest obciążona 64-proc. daniną, mikroprzedsiębiorca jest na starcie bez szans. To jest wewnętrzny kolonializm. Nie narzuciła go nam Moskwa czy Bruksela, on powstał w Warszawie, przy ulicy Wiejskiej. Sami sobie go stworzyliśmy i sami powinniśmy się go pozbyć.


Podatki…


... powinny pełnić tylko funkcję fiskalną, a nie redystrybucyjną czy motywacyjną. Dlatego podatki powinny być proste. Jestem przeciwny ulgom podatkowym, które zakłócają konkurencję, a tak naprawdę niczego nie powodują. Nikt przecież nie stworzy innowacji skuszony niższym podatkiem. Powinniśmy przyjąć założenie, że zyski i koszty są wyłączną kwestią przedsiębiorców. Państwo nie jest od tego, żeby ingerować w ich rachunki, ono ma pobierać tylko opłatę za korzystanie z rynku.


Proszę rozwinąć myśl.


To jest tak jak z wynajmowaniem biur. Jak chcemy większe biuro, to płacimy za więcej. Natomiast jak nie uiszczamy czynszu, to nas wyrzucają z biurowca. To samo jest z udostępnieniem rynku polskiego i dóbr publicznych. Autostrad i bezpieczeństwa na ulicach. Dzisiaj wiele firm nie płaci za korzystanie z tych zasobów.


Odwołuje się pan do odpowiedzialności podatników?


Tak. Podatki powinny być pierwszą pozycją kosztową: najpierw płacę za prawo korzystania z rynku, a potem wszystkie pozostałe pozycje. Dziś podatki zakłócają konkurencję, bo część podmiotów może ich unikać. A przychodzi im to tym łatwiej, im bardziej skomplikowany jest cały system. Pamiętam taki obrazek ze stacji benzynowej latem ubiegłego roku. Małżeństwo, jechali na południe, w krótkich spodenkach, dwójka dzieci, żona płaci za paliwo i pyta męża: Jaki mamy NIP? Ludzie, to jest paranoja, w jakiej my żyjemy. Tracimy energię na oszukiwanie siebie wzajemnie. 62 tysiące urzędników pracuje w skarbówce, to są bardzo utalentowani, mądrzy ludzie. Ten system nastraja ich przeciwko przedsiębiorcom, a przedsiębiorców przeciwko nim. Marnujemy talenty wykształconych ludzi. Tak nie może być! Gdy zadbamy o transparentność relacji fiskalnych, nastąpi odbudowa zaufania do państwa.


Przedsiębiorca?


Przedsiębiorca jest najważniejszą osobą w społeczeństwie, on nam kreuje miejsca pracy. Bez pracy nie możemy rozwijać naszych talentów. To jest jedyna osoba, która ponosi trzy ryzyka: kapitału, czasu i sumienia. Żadna inna osoba tych trzech ryzyk nie ponosi. Ani polityk, ani pan, ani ja, ani urzędnik, ani nauczyciel. A wszystkie pieniądze, jakie wpadają do pana kieszeni, mojej kieszeni, urzędnika, posła czy na tacę w kościele, mają swój początek w kieszeni przedsiębiorcy. Nie ma innego źródła, tak to Bóg ułożył. W przypowieści o dobrym gospodarzu to jest jasno pokazane. On pierwszy przychodzi na rynek i po pracowników do winnicy. Ale dlaczego on przyszedł pierwszy? Bo jest przedsiębiorcą. A dlaczego ich zatrudnia? Bo ma firmę. I się z nimi umawia na jednego denara. On ustala zasady. On ustala zasady współżycia społecznego w tym mikrokosmosie. W małych firmach pracownik spędza więcej czasu z przedsiębiorcą niż ze współmałżonkiem czy kimkolwiek innym.


Chce pan postawić przedsiębiorcę w centrum życia społecznego?


On tam jest, tylko my tego nie rozpoznajemy. Ja mówię biskupom: skoro się modlimy o powołania kapłańskie i zakonne, czemu się nie modlimy o powołania przedsiębiorców? Przecież od nich zależy nasz byt, całego społeczeństwa. Im więcej powstanie firm, tym lepiej nam się wszystkim będzie powodzić, będą trzymane w ryzach negatywne zjawiska, jak bezrobocie, patologie, migracja. Nie ma innej drogi.


Konfucjusz powiedział, że w dobrze rządzonym kraju głupio być biednym, a w źle rządzonym przykro jest być bogatym.


A Pan Jezus powiedział: czyńcie sobie świat poddanym. Żeby czynić świat poddanym, trzeba dysponować zasobami. Zasoby zostały przekazane całej ludzkości, natomiast prawo do dysponowania nimi jest bardzo ograniczone, dotyczy głównie przedsiębiorców. Oni mają prawo własności i to oni zmieniają świat. Nie bezrobotni, nie ułomni, oni są świadectwem chwały bożej, że nas to nie dotknęło.


„Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu dostąpić zbawienia”.


Ta sentencja jest źle interpretowana. Bogatemu jest znacznie trudniej, bo on codziennie ma dylemat, on codziennie ma do czynienia z tą niegodziwą mamoną, on jest postawiony przed większą liczbą wyzwań niż ktokolwiek inny. Przedsiębiorstwo to jest gąszcz relacji: z pracownikami, z instytucjami państwowymi, certyfikującymi, podatkowymi, bankami, klientami, dostawcami i wielu innymi. Przedsiębiorca jest odpowiedzialny za ich prawidłowe kształtowanie. Dlatego przedsiębiorcy potrzebują najwięcej wsparcia. I duszpasterskiego, i ze strony państwa, i każdego innego.


Rząd wspiera tworzenie championów narodowych.


To nie jest jego rola. Wspieranie firm, które już nabrały masy i są gotowe konkurować, nie ma sensu. Żadna dotacja nie zbuduje championa. Mam wykłady na temat przedsiębiorczości. Pytam młodzież: Ilu znacie ludzi, którym się powiodło? No to wymienią mi ze dwa, trzy nazwiska znane. I mówię: A ilu znacie takich, którym się nie powiodło? Ani jednego nie znają. A widzicie, bo 9 na 10 się nie udaje. I potem pokazuję tym studentom, ile rzeczy się musi wydarzyć, żeby firmie się powiodło. Brakuje miejsc na tablicy na te wszystkie zmienne, które muszą odpowiednio się złożyć, żeby firma mogła zacząć zarabiać. Jak ktoś ma fortunę po swojej stronie, to zajmuje to trzy lata, ale średnio pięć. Stabilną pozycję rynkową zajmuje się po 15 latach. Do tego etapu dotrą nieliczni, miejmy tego świadomość. Owszem, dla całego ekosystemu byłoby dobrze, gdybyśmy mieli jak najwięcej dużych podmiotów, które konkurują na rynkach międzynarodowych, bo one budują łańcuchy dostaw wewnątrz kraju. Ale wspieranie ich podatkowo czy nawet dotacjami to droga donikąd.
•    
A jak?


Zamówieniami publicznymi. I to całych sektorów. Jeżeli marynarka wojenna potrzebuje 25–30 okrętów wojennych, to niech je zamówi w kraju, dając gwarancję, że warto rozwijać stocznie, budować łańcuchy dostaw, otwierać biura projektowe, szukać innowacji. Pojedynczy egzemplarz, ta korweta Gawron budowana przez 15 lat, niczego nie załatwi.


Unia zabrania preferowania krajowych firm w zamówieniach publicznych.


Ale my nawet nie wykorzystujemy furtek, które Bruksela świadomie zostawiła krajom członkowskim, by mogły wspierać rodzime firmy, np. w dyrektywie o zamówieniach publicznych z 2014 roku. W przypadku robót budowlanych stosowanie wytycznych Komisji Europejskiej nie obowiązuje do kwoty 5.186 tysięcy euro. Cztery piąte zamówień publicznych w Polsce jest poniżej tych progów. Czyli my możemy powiedzieć, że w tym powiecie do robót budowlanych będą startować tylko firmy lokalne i żadne inne. A u mnie w okolicy właśnie budują drogę. Prosta rzecz: kanalizacja, nowo budowana podbudowa i asfalt. Łącznie 3 km. Wykonawcą jest firma hiszpańska. Bez sensu. To powinno być wręcz zabronione. Tylko firmy krajowe powinny wykonywać takie projekty, bo one gdzieś muszą nabrać masy i doświadczenia. A potem niech ubiegają się o większe projekty, startując już na normalnych warunkach.


Co pana najbardziej cieszy w polskiej gospodarce?


Konkurencja. Polska jest największym rynkiem Europy Środkowej, czyli wszystkie firmy zagraniczne musiały tutaj wejść. Jednocześnie polskie firmy nie oddają pola. W naszym kraju Atlas ma 80 rywali, w Czechach kilkunastu, w Rumunii kilku. W Polsce jest prawie 500 producentów kosmetyków, 170 producentów słodyczy itd. Taka różnorodność bardzo dobrze służy rozwojowi naszej innowacyjności operacyjnej. Może nie jesteśmy za bardzo innowacyjni w obszarze technicznym, bo na to potrzeba pieniędzy. Nie mamy produktów, które nam dają zdecydowaną przewagę, konkurujemy głównie substytutami. Ale w obszarze sprzedaży, marketingu i logistyki jesteśmy najlepsi w Europie.Nadrabiamy organizacyjnym sprytem.


Biznes się coraz bardziej automatyzuje.


Wiem i wcale się tego nie boję. Cyfryzacja powinna umożliwić jak największej liczbie osób uczestniczenie w rozwoju firmy, przedsiębiorstwa i tak dalej. Powołaliśmy platformę komunikacyjną i udostępniliśmy ją wszystkim pracownikom. Za jej pomocą mogą zapraszać do swoich projektów pracowników z innych działów, nawet z innych spółek. Po dwóch latach powstało 800 społeczności, z których każda nad czymś pracuje, a ich inicjatorzy zarządzają tym samodzielnie. Ci ludzie stali się menedżerami. Używając cyfrowego narzędzia, zaktywizowaliśmy setki talentów, których byśmy sami nie odkryli.


Dominuje przekonanie, że nowe technologie zabiorą ludziom pracę.


Nie było w historii świata takiej sytuacji, żeby postęp technologiczny zredukował zapotrzebowanie na pracę. Kiedy weszła taśma Forda, też myślano, że nastąpi koniec rzemiosła. A powstały nowe zawody, warsztaty do obsługi samochodów, stacje benzynowe itd. Tak samo będzie teraz, tutaj jestem optymistą. Zresztą do robotyzacji polskiej gospodarki jeszcze daleko.


Ale kiedyś nastąpi.


To się coś wymyśli. Praca jest bardzo ważna, bo ona w jakiś sposób uświęca człowieka, możemy się przez nią realizować. Jestem z gruntu przeciwny eksperymentom społecznym w rodzaju dochodu gwarantowanego. Człowiek rozwija się poprzez przyjmowanie odpowiedzialności. Jak mu ją odbieramy, przestaje żyć, zaczyna wegetować, widzę to często u wczesnych emerytów w górnictwie, kiedy w sile wieku nabywają prawa emerytalne. Ludziom potrzebującym trzeba pomagać. Ale ci, którzy są sprawni, powinni podejmować wysiłek tworzenia.


Zaproponowałem panu rozmowę, wiedząc, że ma pan szerszą perspektywę. Skąd ta potrzeba wypowiadania się?


Atlas to jedna z najważniejszych marek w polskiej gospodarce. Każda osoba, która ma zaszczyt zarządzać tą firmą, staje się przedmiotem zainteresowania organizatorów konferencji. Zawsze się interesowałem makroekonomią, obronnością, katolicką nauką społeczną. Zaczęli zapraszać, to zacząłem mówić. I takim kaznodzieją się stałem (śmiech). Świeckim.


Jak to pana kazanie odbierają koledzy z biznesu?


Zaskakująco pozytywnie. Byłem zaproszony jako mówca na zjazd konsultantów jednej z firm Wielkiej Czwórki. Na sali 600 osób z całej Polski. Mówimy o przedsiębiorczości, więc rzucam, że za chwilę będę miał podobny wykład na Jasnej Górze. Niektórzy zaczęli się śmiać, więc ja na to: Z czego wy się śmiejecie? I powiedziałem ze trzy zdania o powołaniu przedsiębiorcy. Gdy szedłem potem przez tę salę szybkim krokiem, młodzi ludzie o mało się nie przewracali, przeskakując przez jakieś pufy. Tak biegli do mnie, żeby podziękować. Wie pan, Biblia to jest taki podręcznik do zarządzania, a etyka się bardzo przydaje w biznesie.


Do czego?


Do prawidłowych zachowań, do respektowania człowieka, do wytwarzania dóbr i usług, które są wartościowe, które nie deprawują, a które pomagają się człowiekowi rozwijać, do oferowania rzeczy w taki sposób, który nie wprowadza konsumenta w błąd, do zachowań, które motywują, zachęcają do rozwoju. Tą niegodziwą mamoną można się posłużyć dla dobrego celu.


A jak to się stało, że prezes jednej z największych polskich firm został rzecznikiem drobnej przedsiębiorczości?


Jestem z pochodzenia rolnikiem. Miałem 14 lat, kiedy odziedziczyłem po zmarłym ojcu połowę gospodarstwa i z matką je poprowadziłem. Wtedy, za komuny, o takich jak my mówiło się kułak lub spekulant, więc na duże problemy „drobnych” jestem uwrażliwiony od małego.


Prowadził pan kiedyś własny biznes?


Tak i dwukrotnie mi się nie powiodło. To jest bardzo trudny moment w życiu człowieka. Trzeba na nowo w siebie uwierzyć, podnieść się, spłacić długi i pójść dalej.

Tekst ukazał się na Salon24 w dniu 19 kwietnia 2018r


•