Słowo pisane zostaje to może i należy zareagować na powyższy artykuł Pana Rafała Cieśli zamieszczonego w Dzienniku Polskim 18 czerwca 2018r. Z góry należy chyba przeprosić PT Autora za pomięcie ewentualnych tytułów lecz są one mi w powoływanej publikacji niedostępne. Jednak wymiana a może też przy tej okazji przekazanie informacji, które jak sądzę, mogą być interesujące z punktu widzenia, który został przedłożony artykułem ma swą  wartość. Problematyka ta nie jest mi obca, choć widzę ją  nie od strony zawodowego prawnika, może socjologa, a od strony człowieka związanego z tym co zwykło się nazywać NGO.

Ta zresztą nazwa – warta jest właśnie w obrębie omawianej tematyki, uważam, oddzielnej refleksji mogącej sporo wnieść do sprawy właściwych ocen społecznego zainteresowania sprawami ochrony środowiska.
Jedynie dla wstępnej informacji podam, iż 1980 r – jako pracownik naukowy AGH – Wydziału Metali Nieżelaznych, byłem jednym z założycieli Koła Polskiego Klubu Ekologicznego. Koło to – można powiedzieć było macierzyste dla powstałej niebawem całej struktury ogólnopolskiej tegoż Klubu. Jego historia (od 18-tu Forów Dyskusyjnych, z których materiały były wydawanie jako Zielone Zeszyty Naukowe AGH) to początki. Późniejsze  meandry przemiany Klubu poprzez kolejne Zjazdy - od podstaw merytorycznych, po pełną arbuzowatość, godna jest poznania i skomentowania. Może być ona podstawą zrozumienia przyczyn, dla których już prawie 10 lat temu rozwiązaliśmy to Koło PKE w AGH.  Swoją walkę z – wtedy mi się wydawało, że tylko ekodoktrynerami, rozpocząłem jeszcze w latach 80 tych i nieco później, nie  tylko na terenie Klubu, ale też w kontaktach z Federacją Zielonych, a także w samorządzie Krakowskim. Sądzę też, iż moje autorskie zajęcia, które prowadziłem kilkanaście lat na naszym Wydziale pod tytułem „Ochrona Środowiska” przynajmniej dostarczyły młodym inżynierom nieco innego niż oficjalne spojrzenia na relacje pomiędzy życiem gospodarczym a niezbędną dbałością o środowisko, w tym i o zasoby oraz na uwarunkowania środowiskowe działania zakładu przemysłowego. W czasie stanu wojennego i po nim, tworzyliśmy Wspólnotę Ekologów przy kościele pw św Kazimierza oo. Reformatów – Tu z kolei zorganizowaliśmy cztery kolejne Sympozja 3xE (Etyka, Ekonomia, Ekologia), które swymi materiałami były jak sądzę  przydatne, a też dostarczyły naszej Polskiej delegacji na Konferencję Ziemi w Rio de Janerio 1992 r (z udziałem między innymi prof. M.Gumińskiej – ówczesnej  Prezes PKE  i Prof. S  Kozłowskiego późniejszego Ministra Środowiska) materiałów do wystąpień współdziałających we wprowadzeniu w obieg prawny i gospodarczy pojęcia zrównoważonego rozwoju. Co dziś z tego zrobiono i jak się tym manipuluje politycznie i gospodarczo – to inna sprawa.
Cała sprawa penalizacji zachowań tak zwanych ekoterrorystów do tej pory praktycznie bezkarnych, a często bywa bladych jak papier merytorycznie, jest niestety spóźniona – co nie znaczy, że nie należy jej podjąć. Byle rozważnie – by nie zniszczyć bardzo ważnego dopływu rzeczowych informacji płynących od społeczeństwa. W przypadku niejednej inwestycji mówić można o zasadnych i umotywowanych wątpliwościach będących zabezpieczeniem przed – bywa – aspektami pomijanymi w procesie decyzyjnym lub nawet grami korupcyjnymi. To są z gruntu autentyczne reakcje społeczne, których i prawnie i z rozsądku nie wolno pomijać. To są wyrazy ważnych potrzeb człowieka i środowiska.  Dziś już niestety rozsądek i prawo oraz rzeczywista konieczność pogodzenia potrzeb człowieka i środowiska – bardzo łatwo mogą być sprowadzone na płaszczyznę polityki, poprawności politycznej, wręcz narzędzia w walce gospodarczej. Wszak dokładnie taką miewają funkcję partie czy odłamy zwane Zielonymi. Mówią o środowisku i o czym jeszcze?  To bezpieczne schronienie dla terroryzmu i lobbingu przez wymuszenia, tak jak inne tzw. postępowe NGO są hasłem umożliwiającym demontaż więzi społecznych. Oba te nurty polityczne mają cel dość łatwy do sprecyzowania – uczynienie ludzi spolegliwymi przy kasie i urnie.
 Mechanizm jest prosty. Któż by nie kochał środowiska? I  tak są otwierane drzwi do czynienia zła za pomocą dobra. Demontaż środowiska człowieka dającego mu jakiś komfort jest złem tak jak i nie jest czymś właściwym i celowym nadwrażliwa dbałość tylko o objawowe sygnały szkód środowiskowych, podejmowana bez rzetelnej analizy źródeł tych szkód. Dobrem za to jest poszukiwanie i wynajdowanie równowagi pomiędzy potrzebami gospodarki i szeroko rozumianego środowiska. Poza dyskusją dążenie do priorytetu interesów którejkolwiek ze stron tej relacji – w istocie nie jest działaniem na rzecz środowiska. Tego ani arbuzy ani prawo – jakoś nie widzą. I tak – tylko dlatego, że hasła propagandowe niby dotyczące ochrony środowiska wyglądają na atrakcyjne, a czasem wręcz rozczulająco, czyni się de facto  zło – powodowania szkód w obu dziedzinach – pod parasolem rzekomego czynienia dobra.
Myślę, że ta linia rozumowania powinna dać efekty, choć w przypadku np. Puszczy Białowieskiej ta nie zadziałała. Z prostego powodu – Komisji Europejskiej i jej zielonym podpowiadaczom, o wiele rzeczy może chodzić, ale najmniej o dobro Puszczy, Tu chylę czoła przed systematyczną i merytoryczną pracą zespołu prof. J.Szyszki. Cokolwiek się dalej nie stanie – a się stanie, nie mam wątpliwości – będzie się można na te badania i diagnozy zawsze powołać. Zwłaszcza gdy następnemu arbuzowi przyjdzie do głowy post factum oskarżanie Prof. J. Szyszki o zniszczenie Puszczy. Zniszczą ją – jeśli już to tzw. zieloni i popierające ich z powodów politycznych struktury UE. Przywołajmy przykład olbrzymich wycinek poza naszą zachodnią granicą – i – cisza. Eko cisza. Ścieki w zatoce Gdańskiej – też eko- cisza, za to przekop Mierzei czarna ekorozpacz choć są zrobione wszelkie wymagane prawem oceny. Nie lubię argumentów z autorytetów ale miarkujmy porównanie wiedzy i argumentacji np. prof. J Szyszki z tymi jakimi dysponuje eko-działacz, Ma prawo i obowiązek zadać pytanie ale też powinien zrozumieć odpowiedz – i umieć się do niej odnieść. Z czyjąś pomocą – nikt nie wymaga by miał wiedzę profesorską – ale to ma być rozmowa na argumenty a nie o polityce.    
Oczywiście przytoczona tu Puszcza to tylko jeden z przykładów. Sprawy smogu, węgla, energetyki, monopolu elektrociepłowni miejskich też i śmieci i ogólnie polityki w zakresie odpadów, praktyczne (nie) stosowanie się do zasady zanieczyszczający płaci – mogą tu być materiałem na spore opracowanie.
Bez ruszenia tych problemów w prawie – dziś rozdętym do rozmiarów nieoznaczoności i dowolności interpretacyjnej urzędników, sama penalizacja wyczynów ekoterrorystów da im tylko okazję do skamlenia i bredzeniu o łamanie prawa do swobody poglądów, do oskarżania, o lekceważenie wymogów „św” – ekologii itd. Pożywka dla nagle eko – Komisji Europejskiej  jak marzenie. Warto zadbać o elegancję – choć bo dziś jej nie ma.
I na zakończenie – dobrze by było arbuzów zapytać kto to jest ekolog. To można potraktować jako pytanie sprawdzające. Czy kilkunastu chętnych z jakiegokolwiek powodu już może się nazywać grupą ekologów i tak być traktowaną w zestawieniu z rzeczową i naukową argumentacja opartą o wiedzę i różnorakie badania?
Wspomniana wcześniej Federacja Zielonych próbowała się od tego problemu uchylić propagując rozróżnienie pomiędzy ekologiem a ekologistą i uciekając w ten sposób od dyskusji o kompetencji. Dziś i takich pytań się nie zadaje – to i arbuzy są bezpieczne.
I na zakończenie przypomnę, iż spotkałem się nawet z twierdzeniem – małpiarsko powtarzanym do dziś, że za stan środowiska odpowiada chrześcijaństwo a w szczególności katolicyzm jako, że w Księdze Rodzaju mamy „czyńcie sobie ziemię poddaną”
Logika prosta jak konstrukcja cepa.    
Sumując – dyskusja z ekoterroryzmem i to pod kątem prawa i odpowiedzialności za słowo – jak w każdej innej sprawie jest potrzebna. Jednak sfera to dziś szczególnie wrażliwa by przy okazji nie tamować autentycznej energii społecznej a raczej odwrotnie – by podnieść jej rangę