Prezydent Duda nazwał Unię Europejską "wyimaginowaną wspólnotą". Jak najbardziej miał rację i nie zmienią tego żadne krzyki jego przeciwników, wynikające jedynie z politycznej nienawiści. UE nie posiada żadnych cech tworzących wspólnotę. Po pierwsze, wspólnota jest zbiorowością opartą na silnych emocjach wobec podmiotu, do którego się odnosi. Istnieje oczywiście garstka ludzi (takie Róże Thun), u których każda wzmianka o UE powoduje ciepłe uczucia, ale najczęściej te uczucia wiążą się z osobistą gratyfikacją finansową lub polakofobią.

Dla całej reszty obywateli UE to forma handlu (poparcie dla projektu za np. brak paszportu) lub też wewnętrzna niezdolność do przeciwstawienia się szantażowi typu "Unia daje nam pieniądze".

Jak najbardziej rozumiem - i tak samemu czynię - traktowanie UE jako interesu. Jednak zdrowe podejście do interesu wyklucza sentyment. To tak jakby wspólnotę budować wokół zakupów w Biedronce i odczuwać na myśl o tym emocjonalne uniesienie. Mając bliżej inny sklep natychmiast z Biedronką się pożegnam, chyba że znów się do mnie przybliży, to ją wybiorę. Interes.

Po drugie, wspólnota zakłada więzi między jej członkami. Nic mnie i milionów ludzi nie łączy w tej sferze z przykładowymi Portugalczykami. Ani wspólny język, ani wspólna historia, bohaterowie, lektury, te same programy w telewizji itp. Łączy nas ewentualnie religia katolicka, ale to akurat dla Unii Europejskiej jest obciążeniem, a nie wartością. Nie ma narodu europejskiego dlatego nie ma budujących wspólnotę więzi pomiędzy Europejczykami.

W ujęciu socjologicznym podstawowe cechy wspólnoty to trwałość, duchowość, poczucie odrębności, tradycja i bezwarunkowość przynależności. Żadna z nich w UE nie funkcjonuje.

O duchowości już wspomniałem. UE programowo rezygnuje z najwyższej formy duchowości, jaką jest chrześcijaństwo, więc pozbawia się niezbędnego waloru wspólnoty.

Gdy mowa o trwałości, to w formie obecnej UE znana jest od Traktatu Lizbońskiego, który w praktyce zbiega się i z naszą akcesją. To oznacza, że zdecydowana większość Polaków pamięta świat bez UE. Ja ponad połowę swego życia przeżyłem poza Unią, co w obiektywny sposób nie pozwala zaistnieć czynnikowi jakim jest trwałość.

Dominujące w UE liberalno-lewackie dogmaty z samej swej istoty wykluczają także istnienie zbiorowej odrębności względem innych grup społecznych. Taka odrębność siłą rzeczy zakłada bowiem podział na swoich i obcych, skąd już tylko krok do patriotyzmu lub nacjonalizmu, czyli postaw w UE nieakceptowanych. Nie ma tymczasem wspólnoty bez zarysowania różnic względem innych.

Z poprzednim punktem związana jest bezwarunkowa przynależność, jako ostatnia cecha wspólnoty. Wykluczona jest przynależność do więcej niż jednej wspólnoty danego poziomu. Nie jest się jednocześnie katolikiem i buddystą lub nie ma się równolegle dwóch ognisk domowych. Nie można być we wspólnocie europejskiej i np. wspólnocie niemieckiej, co sami Niemcy na użytek wewnętrzny doskonale rozumieją. Europejskie społeczeństwa nie pozwoliły - pomimo nacisku brukselskich biurokratów - wynarodowić się. Podstawową formą ich przynależności jest ta narodowa. To przekreśla ostatni punkt konstruujący wspólnotę.

Dlatego zamiast się wściekać na prezydenta warto, by było, aby AntyPiS nauczył się znaczenia pojęć.

Tekst ukazał się na Salon24.pl w dniu 14 września 2018r