W artykule Michała Kamińskiego opublikowanym parę lat temu na portalu Interia znalazły się rozważania, czy jeden z najbardziej znanych pisarzy irlandzkich, James Joyce, był szpiegiem. Punktem wyjścia jest fragment listu Joyce’a z czerwca 1921 r. do znajomej Harriet Shaw Weaver (a nie do przyjaciela, jak pisze Kamiński) "Moja rodzina w Dublinie myśli, że podczas wojny wzbogaciłem się w Szwajcarii jako szpieg jednej albo nawet i obu walczących stron".

Posądzenia o szpiegostwo najprawdopodobniej były dla Jamesa Joyce’a dość bolesne, bo również w liście do brata Stanislausa z września 1920 roku pisał: „Proszę, abyś prostował następujące, krążące o mnie obecnie pogłoski, jeśli się z nimi zetkniesz: Że zostałem wysłany do Irlandii 8 lat temu przez austriackie Ministerstwo Spraw Zagranicznych (…). Że zrobiłem majątek podczas wojny jako szpieg na usługach rządu brytyjskiego (informacja dublińskich przyjaciół i krewnych). Że Ulisses napisany był ustalonym z góry szyfrem na zlecenie Niemców (informacja brytyjskiego cenzora wojennego).”

Kamiński pisze, że „styl życia Joyce’a rzeczywiście idealnie pasował do profilu szpiega. Joyce nie zatrzymywał się długo w jednym miejscu, wiele razy się przeprowadzał (Paryż, Triest, Genewa), zmieniał swój wygląd, a raz nawet - po obławie na tajne stowarzyszenie szpiegowskie - władze austriackie wyrzuciły go ze swojego państwa”. Dalej autor artykułu stwierdza jednak, że posądzenia pisarza o szpiegostwo były nieuzasadnione i były dziełem austriackich policyjnych biurokratów, do czego przyczyniła się „ciągła atmosfera podejrzliwości i nienawiści” w czasie I wojny światowej. Joyce, Irlandczyk będący obywatelem brytyjskim, na początku XX w. mieszkał długo w należących wówczas do Austro-Węgier miastach Triest i Pola.

Kamiński jako ciekawostkę podaje informację, że nazwisko Jamesa Joyce znalazło się podczas I wojny światowej na liście „czeskich zdrajców”:

„Joyce wysyłał listy również do Pragi, ich adresatem był kasjer pewnego banku, w czasie wojny oddelegowany z Triestu. Przypadkiem był on także mężem młodszej siostry Joyce'a, Eileen. Jakiś austriacki urzędnik omyłkowo (lub zakładając, że chodzi o działającego za granicą czeskiego szpiega) zaklasyfikował Eileen Joyce do kategorii czeskich zdrajców stanu. W rezultacie również James Joyce, zwykły nauczyciel i pisarz, w oczach policyjnych biurokratów przemienił się w członka międzynarodowej sieci szpiegowskiej.”

Michał Kamiński uwolnił całkowicie Joyce’a od posądzeń o szpiegostwo. Nie wziął pod uwagę tego, że podejrzenia nie wiązały się jedynie z tym, że pisarz zmieniał wygląd i często podróżował. W 1904 roku biedny irlandzki początkujący literat wyjechał do bardzo odległego od jego kraju miasta Pola (obecnie Pula w Chorwacji), należącego wówczas, jak już pisałem, do Austro-Wegier. Oto co pisał o tym kraju i mieście Joyce w liście do ciotki:

„…nienawidzę tego katolickiego kraju z jego setką ras i tysiącem języków, rządzonego przez parlament, który nie umie załatwić żadnej sprawy i obraduje najwyżej przez tydzień, oraz przez najbardziej skorumpowaną dynastię Europy. Pola jest miejscowością zapomnianą przez Boga- morską Syberią – w porcie stoi 37 okrętów wojennych – rojącą się od wypłowiałych mundurów.”

Warto zwrócić uwagę na to ostatnie zdanie. Czy to nie dziwne, że młody Irlandczyk jedzie uczyć języka angielskiego akurat do „miejscowości zapomnianej przez Boga”, która przypadkiem jest również ważnym austrowęgierskim portem wojennym i w dodatku miejscem ostrych tarć etnicznych między Włochami, Słowianami i Austriakami? Jego pracodawca, amerykańska szkoła Berlitza była znana z tego, że dawała przykrywkę dla działalności szpiegów. W biografiach Joyce’a powtarza się stwierdzenie, że pisarz musiał wyjechać z Poli wraz z wieloma innymi cudzoziemcami z powodu „wykrycia przez władze międzynarodowej siatki szpiegowskiej”. Źródłem tej informacji był inny nauczyciel szkoły Berlitza, Włoch Alessandro Francini Bruni. Austriacki historyk literatury Franz K. Stanzel obala tę wersję, powielaną metodą „kopiuj-wklej” w wielu artykułach na temat Joyce’a. Archiwa austriackie nie zawierają żadnego dowodu, że Joyce został wygnany z Poli przez władze i wszystko wygląda na wymysł włoskiego nauczyciela. Być może władze austriackie miały jakieś podejrzenia wobec Joyce’a, ale żadnych dowodów umożliwiających jego zatrzymanie, czy wydalenie. Stanzel pisze, że Joyce i jego partnerka woleli Triest od bardzo prowincjonalnej Poli i dlatego opuścili to drugie miasto.

Co ciekawe, Joyce w następnych latach dalej przebywał w środowiskach, w których kręcili się agenci wywiadu. W 1906 r. przeniósł się z partnerką Norą Barnacle i synem do Rzymu. Podjął pracę w banku Nast, Kolb i Schumacher, którego dyrektorem był konsul Austro-Węgier. Konsul Austro-Węgier w Rzymie z pewnością pracował dla wywiadu swojego kraju, zwłaszcza, że równoległa praca w banku dawała mu łatwość kontaktowania się z najróżniejszymi ludźmi. Być może więc i przyjęcie Joyce’a do pracy w rzymskim banku wiązało się z jakimiś grami wywiadowczymi. Joyce starając się o przyjęcie do banku przedłożył list polecający uzyskany kilka lat wcześniej od burmistrza Dublina Harringtona, znanego irlandzkiego nacjonalisty. O spotkaniu z dyrektorem banku Joyce pisał tak:

„Chciał wiedzieć, czy mój ojciec żyje, ile mam lat i czy Harrington był przyjacielem naszej rodziny.” Jeśli przyjąć wersję oficjalną z biografii Joyce’a, że pisarz znalazł ofertę zatrudnienia w rzymskim banku w ogłoszeniu gazetowym, to niewinne pytanie o burmistrza Harringtona mogło być próbą wysondowania, czy nie dałoby się Joyce’a wykorzystać przeciwko Brytyjczykom. Gdyby się okazało, że Joyce pochodzi z antybrytyjskiego, nacjonalistycznego środowiska, mógłby oddać Austriakom znaczne usługi.

Można wysunąć też inne przypuszczenie – że austriacki kontrwywiad zwerbował Joyce’a już podczas pobytu w Poli i Trieście i jego wyjazd do Rzymu wiązał się już z konkretnymi zadaniami. Podejrzenie, o którym pisał w jednym z listów sam Joyce, że został wysłany w 1912 roku do Irlandii przez austriackie Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie wzięło się zapewne z niczego.

Życiorys Joyce’a wskazuje jednak, że nawet jeśli wywiady mogły korzystać z jego usług, to nie był on kandydatem na superagenta. Jego tryb życia – nadużywanie alkoholu i zamiłowanie do odwiedzania domów publicznych sprawiało, że nie mógł budzić zaufania szefów wywiadu. W Rzymie, mając przy sobie większą sumę pieniędzy, Joyce upił się w lokalu, zaś przytomność odzyskał na miejskim bruku, rzecz jasna będąc już bez grosza. Utrata w podobny sposób jakichś materiałów wywiadowczych byłaby katastrofą, o czym musiał pamiętać każdy, kto chciałby zrobić z pisarza szpiega.

Wybuch I wojny światowej zastał Joyce’a ponownie na terenie Austro-Wegier, w Trieście. W liście do Harriet Shaw Weaver pisał: „Mam nadzieję, że pozostanę na wolności. Jak dotąd władze austriackie wcale się mną nie interesowały”.

Jest to o tyle ciekawe, że wspominany już Franz Stanzel przytoczył treść dokumentu austriackiego Ministerstwa Wojny, na mocy którego wszyscy cudzoziemcy z krajów toczących wojnę z Austrią mieli być docelowo internowani w specjalnych obozach dla cywilów. Fakt, że Joyce nie został internowany historycy literatury tłumaczą głównie jego brakiem zainteresowań politycznych. Jego brat, Stanislaus, przebywający również w Trieście został internowany. Stanislaus Joyce ponoć sympatyzował z włoskimi działaczami dążącym do przyłączenia Triestu do Włoch.

Sytuacja zmieniła się po przystąpieniu do wojny Włoch po stronie Ententy, przeciwko Austro-Wegrom. Front był stosunkowo blisko Triestu. Joyce z Norą i dwójką dzieci wolał udać się do neutralnej Szwajcarii. Stanzel pisze ogólnikowo, że wyjazd ten załatwili pisarzowi jego przyjaciele z Triestu. Co to byli za przyjaciele i czy byli całkowicie bezinteresowni, o tym już austriacki badacz nie pisze. Joyce zobowiązał się przy wyjeździe, że nie będzie walczył w wojnie przeciwko Austriakom.

 Joyce nie miał najmniejszego zamiaru walczyć w wojnie, zresztą z jego słabym wzrokiem nie był dobrym kandydatem na żołnierza frontowego. Jadąc do Szwajcarii, przeżył chwile grozy na austriackiej stacji Feldkirch. Pociąg, którym jechał, był wnikliwie przeszukiwany przez Austriaków. Tymczasem Joyce miał ze sobą ważne dokumenty należące do niejakiego Adolfa Mordo, włoskiego działacza politycznego, który uciekł z Austrii do Włoch i przez Austriaków był uważany za zdrajcę, oraz listy miłosne biznesmena z Triestu Tripcovicha do córki Mordo, Sylwii. Odkrycie tych dokumentów, jak twierdził Joyce, mogłoby oznaczać dla niego internowanie i wtedy nie miałby możliwości napisania „Ulissesa”. Dziwi mnie jednak traktowanie Joyce’a jako człowieka prostodusznego, jak czyni to Stanzel, pisząc, że zgodził się na rolę kuriera z politycznej naiwności i niewiedzy co do sposobów działania służb specjalnych. Joyce, jak wynika z listów i napisanych z niego utworów był człowiekiem o dużej inteligencji i interesował się tym, co się dzieje w świecie. Być może więc sprawa przekazania dokumentów dla rodziny Mordo miała swoje drugie dno. Nie muszę dodawać, że wnikliwie przeszukujący pociąg Austriacy „nie znaleźli” trefnych dokumentów przy pisarzu.

Co się wydarzyło w Feldkirch, można tylko zgadywać. Archiwa służb specjalnych nie są jeszcze całkowicie otwarte. Stanzel badający archiwa we Wiedniu i Trieście był ciekaw, jak wyglądało dossier Siegmunda Feilbogena, współpracownika Joyce’a w Szwajcarii, z którym pisarz próbował redagować pacyfistyczny, neutralny dziennik propagujący zakończenie wojny- „Internationale Rundschau”. W państwach Ententy pismo odrzucano jako propagandę na rzecz państw centralnych – ukazał się tylko jeden numer w języku angielskim. W Austrii w ogóle nie zezwolono na wydawanie „Internationale Rundschau”, jako publikacji antymilitarystycznej. Z artykułu Stanzla wynika, że teczka Feilbogena w XXI wieku nadal nie była ujawniona.

Szczęśliwie dotarłszy do Szwajcarii Joyce napisał tam znaczną część swojej najbardziej znanej książki – „Ulissesa” i brał udział w życiu kulturalnym małej społeczności obywateli brytyjskich w Zurychu. Podobnie jak w Trieście, klepał biedę, żyjąc na krawędzi całkowitej nędzy.

Oczywiście pisarzem interesował się zarówno wywiad austriacki jak i brytyjski. W otoczeniu Joyce’a pojawił się agent austriacki, który pobierał u pisarza korepetycje z angielskiego. Z doniesienia agenta wynika, że Joyce wyprowadził go w pole, podając się za członka irlandzkiej partii Sinn Fein, którym nigdy nie był. Zapewne domyślając się, kto wypytuje go o poglądy, Joyce opowiedział bajkę o swojej antybrytyjskiej postawie i chwalił Austro-Węgry (o których z czasem rzeczywiście trochę zmienił zdanie). Agent powiadomił attache wojskowego ambasady austriackiej w Bernie, że „pióro Joyce’a” mogłoby zostać wykorzystane w austriackiej propagandzie. W rzeczywistości było to całkowicie nierealne.

Dyplomacja brytyjska również nie próżnowała w sprawie Joyce’a. Konsul brytyjski w Zurychu zwrócił się w 1915 roku do pisarza z propozycją wstąpienia do armii brytyjskiej, jednak ten odmówił tłumacząc to obietnicą daną Austriakom, że nie będzie walczył przeciwko nim.

Władze brytyjskie próbowały przynajmniej wykorzystać Joyce’a w propagandzie. Na swoich usługach miały podczas wojny takich pisarzy jak Henry James, Rudyard Kipling, H.G.Wells i Joseph Conrad. Ale Joyce odmówił. Mimo to w 1916 r. otrzymał dotację z brytyjskiego skarbu państwa, na wniosek samego premiera. Jest to zaskakujące, bo pisarz nie miał wówczas zbyt bogatego dorobku – jedynie tomik wierszy, słabo sprzedający się zbiór opowiadań „Dublińczycy” oraz nieopublikowaną powieść „Portret artysty z czasów młodości” i nie wystawianą nigdzie sztukę „Wygnańcy”. Dorobek skromny, jak na kilkanaście lat twórczości, jednak najwyższe gremia w Londynie zdecydowały się go sponsorować. Stanzel twierdzi, że zdecydowało o tym poparcie ze strony znanego irlandzkiego poety, protestanta, Williama Butlera Yeatsa, który podkreślał fakt, że Joyce dystansuje się od zaangażowania politycznego i antybrytyjskiego.

Sielanka między władzami w Londynie a Joyce’m trwała jeszcze w 1917 r. Wówczas to za pieniądze Korony brytyjskiej sfinansowano pisarzowi operację wzroku. Ale w 1918 r. doszło do konfliktu Joyce’a z pracownikami konsulatu brytyjskiego w Zurychu.

Joyce wraz z paroma Anglikami zorganizował w Zurychu zespół teatralny The English Players, złożony głównie z aktorów-amatorów. Wystawiał on różne sztuki anglojęzyczne. W jednej ze sztuk wystąpił jeden z pracowników konsulatu brytyjskiego w Zurychu, niejaki Carr. Czy był on wtyczką brytyjskiego wywiadu, chcącego dowiedzieć się, o czym się mówi w angielskim zespole teatralnym? Jest to bardzo możliwe. Po występie Carr zaczął domagać się dodatkowego wynagrodzenia w wysokości 150, a potem nawet 300 franków. Joyce i jego współpracownicy odmówili. Kiedy Joyce poszedł do konsulatu, po pieniądze za bilety na przedstawienia dla pracowników konsulatu, Carr odmówił pieniędzy, nazwał pisarza oszustem i stwierdził, że jeśli spotka go na ulicy skręci mu kark. Od tego czasu konsulat zaczął bojkotować i oczerniać zespół The English Players i zespół przetrwał tylko dzięki mieszkającym w Szwajcarii Amerykanom i samym Szwajcarom zainteresowanym angielską literaturą. Konsul brytyjski Bennett stanął całkowicie po stronie Carra, strasząc Joyce’a wydaleniem ze Szwajcarii i wzywając go do stawienia się do służby wojskowej we Wielkiej Brytanii. Joyce całą sprawę upublicznił. Trudno powiedzieć czy działania brytyjskich dyplomatów były jedynie wyrazem ich niechęci do Irlandczyka, czy też Joyce podpadł im w jakiś inny sposób. O dziwo, Joyce wygrał walkę z konsulatem brytyjskim w Zurychu, nie musiał stawić się w wojsku brytyjskim, zaś konsul Bennett musiał przenieść się do placówki w Panamie, co było oczywistą degradacją. Carra Joyce ukarał po wieczne czasy, nadając jego nazwisko jednej z postaci w „Ulissesie” – postaci żołnierza brytyjskiego włóczącego się po dublińskiej dzielnicy domów publicznych. Skoro sam konsul brytyjski musiał ewakuować się do Panamy, oznacza to, że Joyce musiał mieć wpływowych protektorów. Jednym z nich był niejaki John Quinn, o którym tak pisał bloger Magazynier:

„ojcowie egzystencjalizmu literackiego, jak James Joyce i Ezra Pound, jako swego sponsora, który załatwił im publikację i kasę na whiskey, mieli amerykańskiego rezydenta MI6 Johna Quinna, oficjalnie prawnika na usługach wielkiej bankowości”

Konsul Bennett naciął się zatem, sądząc, że ów ofermowato wyglądający Irlandczyk to jakiś frajer którego można skasować na kilkaset franków strasząc wysłaniem w kamasze. To był kandydat na Wielkiego Pisarza, z którym Korona brytyjska wiązała spore nadzieje. Tu wypada tylko sprostować słowa Magazyniera. Quinn, ktry faktycznie był rezydentem brytyjskich służb w Stanach Zjenoczonych, wspierał Joyce’a dobrym słowem i zapewne kilkoma uwagami przekazanymi w odpowiednim czasie komu trzeba, ale kasa na whiskey dla Joyce’a szła innym kanałem, a w każdym razie nie bezpośrednio od Quinna. Główną, wieloletnią sponsorką Joyce’a była wymieniona już powyżej feministka Harriet Shaw Weaver, która wspierała pisarza oficjalnie i anonimowo, zapłaciła nawet za jego pogrzeb w 1941 roku w Zurychu. Wikipedia podaje, że była ona bogata z domu, ale śmiem wątpić, czy odziedziczony majątek byłby w stanie zapewnić utrzymanie jej samej i Joyce’owi z rodziną. Oczywiście twórczość też zaczęła pisarzowi z czasem przynosić dochody, ale jego potrzeby były duże. Trudno powiedzieć od kogo konkretnie Weaver dostawała pieniądze na utrzymywanie Joyce’a i swoją feministyczną działalność. Weaver nie była związana z pisarzem uczuciowo, zdaniem osób z rodziny płeć przeciwna nie interesowała jej w ogóle. Interesował ją za to marksizm. W 1938 r. wstąpiła do brytyjskiej partii komunistycznej.

Innym sponsorem Joyce’a był Robert McAlmon, pisarz, były oficer lotnictwa Stanów Zjednoczonych z czasów I wojny światowej, biseksualista. McAlmon udzielał Joyce’owi w Paryżu „bezzwrotnych pożyczek” i przepisywał na maszynie oryginał „Ulissesa”.

Wśród osób, które wspierały Joyce’a lansując jego twórczość był wspomniany już Ezra Pound, a także należące do londyńskiego środowiska literackiego Margaret Anderson i Jane Heap, lesbijki i zwolenniczki ezoterycznej filozofii. Wydawały one w swoim czasopiśmie „The Little Review” od 1918 roku kolejne fragmenty „Ulissesa”. Nastawione na promowanie kontrowersyjnych treści, nie usiłowały cenzurować Joyce’a, który w „Ulissesie” pisał bez ogródek o życiu seksualnym swoich bohaterów. Po opublikowaniu 13 epizodu „Ulissesa” Anderson i Heap, jako redaktorki „The Little Review” zostały oskarżone o obrazę moralności, zaś w 1921 r. skazane na zapłatę grzywny po 50 dolarów każda. Amerykańska poczta dokonała spalenia 4 numerów pisma z fragmentami „Ulissesa”. Oczywiście procesy przeciwko wydawcom tylko zwiększyły zainteresowanie książką, którą z czasem przetłumaczono na wiele języków.

Można się zastanawiać dlaczego różnym wpływowym czynnikom w Wielkiej Brytanii zależało na wylansowaniu Joyce’a. Końcowe lata I wojny światowej i pierwsze lata po wojnie to okres powstawania państwa irlandzkiego, toczących się walk w Irlandii przeciwko Brytyjczykom. Joyce w swoich książkach „Dublińczycy” i „Ulisses” opisywał Dublin swojej młodości, z czasów sprzed wybuchu walk, z początku XX wieku. I przedstawiał dosyć zafałszowany obraz tego miasta. Dublin opisywany przez Joyce’a to świat studentów, dziennikarzy, nauczycieli, prawników, lekarzy. Nie brakuje tam ludzi ubogich, ale można powiedzieć, że sami są sobie winni, bo przepijają swoje skromne środki finansowe, bo pracują mało albo w ogóle. Dublin wydaje się miastem próżniaków zajmujących się przede wszystkim piciem, jedzeniem i dyskusjami o literaturze, muzyce i wyścigach konnych, spędzających czas wolny w barach i domach publicznych. Joyce niemal nie zauważa ludzi, którzy w jego mieście ciężko pracowali za marne grosze, rodzin gnieżdżących się w nieludzkich warunkach. Może to dziwić, bo jeszcze mieszkając w Trieście pisarz pozostawał pod wpływem socjalizmu. Oto kilka próbek z jego listów:

W liście do brata Stanislausa z maja 1905 r. pisał: „Moje przekonania polityczne nie są – jak błędnie przypuszczasz – poglądami uniwersalnego wielbiciela ludzkości, lecz sądami socjalistycznego artysty.” Inny list do Stanislausa z 12 sierpnia 1906 r.: „Często przeciwstawiałeś się moim socjalistycznym tendencjom. Ale czyż (…) fakty nie ukazują ci wyraźnie, że ustępstwo wobec emancypacyjnych dążeń proletariatu, opór wobec klerykalizmu, arystokracji i systemu burżuazyjnego doprowadziły do obalenia wszelkiego rodzaju tyranii?”

To ostatnie zdanie, może wskazywać, że Joyce miał styczność z marksizmem. A mimo to nędzy Dublina w swoich książkach specjalnie nie dostrzegał, a było o czym pisać. Dublińskie slumsy z tego czasu należały do najgorszych w Europie. Całe rodziny mieszkały w pojedynczych pokojach, niemal bez mebli, ze wspólnymi toaletami na zewnątrz. Bieda wynikała z niskich zarobków niewykwalifikowanych pracowników. Dlatego w Dublinie mogli liczyć na poklask lewicowi demagodzy w rodzaju Jamesa Larkina.

Joyce mógł napisać książki obarczające Brytyjczyków odpowiedzialnością za nędzę w jego mieście. A jednak tego nie zrobił, przedstawił jedynie elity i ich służbę. Książki Joyce’a nie miały może masowego grona czytelników, ale czytający je intelektualiści mogli sobie zadawać pytanie: „O co tym Irlandczykom chodziło? Żyli sobie pod władzą brytyjską jak pączki w maśle i zachciało im się buntów”.

Mało tego, jedną z najmniej sympatycznych postaci „Ulissesa” jest niejaki Obywatel. Zwolennik powrotu do języka irlandzkiego, nacjonalista, wróg Anglików. A przy tym agresywny antysemita. Takie ukazanie irlandzkich „buntowników” mogło się podobać w Londynie.

W Anglii nadal żywe były także uprzedzenia wobec katolików i w związku z tym mógł się tam podobać także agresywny antykatolicyzm pisarza. I tutaj warto przytoczyć próbki z jego listów:

29 sierpnia 1904 r. Joyce pisał do swojej partnerki Nory Barnacle: „Kierując się rozumem, odrzucam cały panujący obecnie ład społeczny i zasady chrześcijańskie – dom, uznane cnoty, style życia i doktryny religijne. (…) Sześć lat temu porzuciłem Kościół katolicki, żarliwie go nienawidząc. Zrozumiałem, że impulsy mojej natury uniemożliwiają mi pozostanie w nim. Jeszcze jako student rozpocząłem ukrytą wojnę z Kościołem i wyrzekłem się korzyści jakie mi ofiarował.”

Kiedy w Trieście w 1905 r. urodził mu się syn, oczywiście nie ochrzcił go, stwierdzając: „Dzięki Bogu żaden klecha nie wtrynił jeszcze swej brudnej gęby do jego pokoju”.

Inne fragmenty listów: „Kiedy byliśmy w Kościele Św. Piotra i leniwe księżowskie kurwy zaintonowały pieśń…” (list do Stanislausa Joyce z 19 sierpnia 1906 r.) „Kończąc, spluwam na wizerunek Piusa X”(z listu z 1904 r. do ciotki Józefiny Murray).

Joyce zabawiał się w pisanie imion świętych z małej litery. Niekiedy w swojej niechęci zbliżał się do sformułowań bliskich późniejszej propagandzie bolszewickiej i hitlerowskiej, odmawiającej swoim wrogom miana ludzi. 12 września 1906 roku pisał do brata na temat zakonu jezuitów: „W ubiegłą sobotę wybrałem się do głównej kwatery czarnych wszy, by dowiedzieć się, czy wybrały swojego generała”.

Jezuici byli zakonem, który wywarł duży wpływ na rodzinę Joyce’a. Pod wpływem jezuitów w jego rodzinie pojawiało się imię Stanislaus - imię jezuickiego świętego, Stanisława Kostki.

Propagowanie Joyce’a było na rękę brytyjskim elitom, było też na rękę ludziom walczącym z wpływami religijnymi w kulturze. Twórczość Joyce’a odpowiadała też zwolennikom szeroko rozumianej awangardy w sztuce i literaturze. Ale pisarz zawiódł wszystkich. Kolejna jego książka, „Finnegan’s Wake” (w polskim tłumaczeniu „Finneganów Tren”, choć w dosłownym tłumaczeniu to byłaby raczej „Stypa po śmierci Finnegana”) okazała się tak trudna, że nie nadawała się do wykorzystania w niczyjej propagandzie. Do dziś dziesiątki badaczy usiłują ustalić o co w niej chodzi, ale trudno im zgodzić się nawet co do tego, czy książka ma jakąś akcję, czy jest zapisem funkcjonowania mózgu w nocy, zaszyfrowanym kompendium wiedzy o świecie, książkową wieżą Babel (Joyce uczył się wielu języków, w tym polskiego) czy też jest po prostu żartem pisarza, który zakpił sobie z krytyków. Niektórzy stwierdzają, że książka jest piękna i trzeba ją czytać na głos, a nie po cichu. Inni, uważają, że jest bardzo śmieszna. Ale tak mówią i piszą nieliczni. Większość zwolenników „Ulissesa” odrzuciła „Finnegan’s Wake”. Joyce, człowiek przewrażliwiony na swoim punkcie, bardzo to przeżywał, twierdząc, że poświęcił bardzo dużo czasu na każdą stronę tekstu, a spotkał się z niezrozumieniem. Ale trudno się dziwić krytykom.

Można żałować, że Joyce, pisarz o wielkim talencie, potrafiący pisać piękną prozę i wiersze pogrążył się w tworzeniu książek-szyfrów. „Ulisses” zaczynał się jak dosyć konwencjonalna powieść, oczywiście z typowymi dla Joyce’a atakami na religię. Ale z czasem pisarzowi bardziej chyba zależało na tym, żeby zostać nowatorem, albo zaszokować, niż żeby napisać coś, co będzie piękne. Końcowe epizody Ulissesa zawierają coraz więcej wulgarności i eksperymentów formalnych. A tworzenie „Finnegan’s Wake” to już całkowity odlot Joyce’a. Częściowo tłumaczą go problemy ze zdrowiem – zwłaszcza postępująca choroba oczu, czy też problemy osób z rodziny. Największym zmartwieniem była sytuacja córki Lucii. Niezbyt lubiana przez matkę, cierpiąca na braki w wykształceniu, spowodowane ciągłymi przenosinami rodziny z mieszkania do mieszkania i z kraju do kraju, zaniedbana przez rodziców, zaczęła cierpieć na schizofrenię. Swoją rolę odegrały też niepowodzenia miłosne (Lucia Joyce została odrzucona przez sekretarza Joyce’a, którym był przyszły słynny pisarz Samuel Beckett). Lucia, w pewnych okresach uważana za niebezpieczną dla otoczenia, przebywała w klinikach psychiatrycznych, najpierw w Szwajcarii, Anglii, a potem we Francji, co spędzało sen z powiek jej ojcu.

Wybuch II wojny światowej zastał Joyce’a w Szwajcarii. Czytając w prasie o strasznych skutkach niemieckich bombardowań w Polsce, Joyce był zaniepokojony o los Lucii, przebywającej na terenie Francji, która formalnie pozostawała w stanie wojny z Niemcami. Przeprowadził się z Norą do Francji, by być blisko córki, ale po pokonaniu Francji przez Niemcy pozostawił Lucię na terenie strefy okupowanej, zaś sam przeniósł się na tereny kontrolowane przez rząd Vichy. Próbował jeszcze wydostać Lucię z Francji, ale nie powiodło mu się to i wraz z Norą wyjechał do do Zurychu, gdzie spędził ostatnie miesiące życia.

https://menway.interia.pl/historia/news-czy-james-joyce-byl-szpiegiem,nId,451318

http://magazynier.szkolanawigatorow.pl/rzecz-wyborna-ks-prof-tadeusz-guz-w-prudniku-czyli-prudnicka-projekcja-filmu-p-brauna-i-katolicka-koncepcja-szachownicy

Austria's Surveillance of Joyce in Pola, Trieste, and Zurich, Franz K. Stanzel, James Joyce Quarterly, Vol. 38, No. 3/4

Fragmenty listów Joyce'a w przekładzie Michała Ronikiera, Wydawnictwo Literackie 1986 

Tekst ukazał się na Salon24.pl w dniu 11 grudnia 2018r