Absurdalność daje się wyrazić tylko za pomocą humoru. -Alfred Hitchcock

Wczoraj zajrzałem na  stronę J. T. Grossa zamieszczoną na domenie uniwersytetu w Princeton. Muszę przyznać, że zawartość robi wrażenie i pod niezorientowanym czytelnikiem  mogą ugiąć się nogi. Nie dziwi zatem nieomal boska estyma jaką pół świata (z hakiem) darzy wspomnianego tytana intelektu. Z drugiej strony dla każdej osoby posiadającej choćby minimalną zdolność w zakresie prawidłowego oglądu rzeczywistości, kojarzenia faktów i rozumienia zasady przyczyna-skutek, treści umieszczone w zakładce „People” muszą przyprawiać o zawrót głowy.

Stąd też miałem zamiar popełnienia notki na ten temat w tonie pomnikowym. Niestety, nijak nie mogłem ująć myśli w poważny kontekst (na to przyjdzie czas). I bardzo dobrze, bo między Bogiem a prawdą nie da się odnieść do laurki wystawionej J. T. Grossowi z kamienną twarzą. Wystarczy za to wskazać, iż „wybitny badacz” doskonale pielęgnuje tradycję głęboko zakorzenioną w naszym nieszczęśliwym świecie.

Wśród ideowych ascendentów profesora z Princeton szczególną uwagę przykuwają dwie postacie, czyli Hieronymus Carl Friedrich von Münchhausen oraz Trofim Denisowicz Łysenko. Obaj byli osobistościami szeroko znanymi i posiadającymi wybitny dorobek. Przygody pierwszego opisał Rudolf E.  Raspe, nie zapominając o największych osiągnięciach barona. Spośród nich niezwykły podziw publiczności wzbudziła podróż na kuli armatniej i własnoręczne wyciągnięcie się za włosy  z bagna. Baron za nic miał nie tylko niebezpieczeństwa, ale i prawa fizyki. Trzeba przyznać, że to nie lada sztuka! Drugi wsławił się „wynalezieniem” metody użyźniania gleby bez jakichkolwiek nawozów oraz technologii siewu grochu w zimie. Rewolucyjnych dokonań „bosy profesor” (tak zwała go radziecka propaganda) miał bez liku. Wywrócił całą burżuazyjną biologię na plecy. Dzięki temu przez długie lata cieszył się szacunkiem władz ZSRR, ale nie tylko. W gronie wielbicieli Łysenki znalazło się całe mnóstwo globalnych autorytetów, a nawet  laureat Nagrody Nobla, pisarz George Bernard Shaw! Prawdę powiedziawszy wyczyny obu bohaterów to przy zasługach J.T. Gossa bułka z masłem. Dlaczego?

J.T. Gross jest z wykształcenia niedokończonym fizykiem i socjologiem z dyplomem, lecz nie wahał się dla zwycięstwa prawdy podnieść rękawicy na polu nauk historycznych. Dla jasności należy podkreślić, że brak formalnego wykształcenia nie jest faktem dyskwalifikującym (vide: T. Edison) i tego prof. Gross oraz kibicujący mu  fani trzymają się mocno. Tak więc, w tej sytuacji  jego osiągnięcia jawią się jako jeszcze bardziej wyjątkowe. A na czym polegają? Otóż prof. Gross wsławił się zastosowaniem nowych, rewolucyjnych wręcz metod dla ustalania faktów. Nie poszedł utartą niczym rzymska Via Appia przez całe pokolenia historyków drogą, ale wybrał absolutną nowość. Aby ją zobrazować pozwolę sobie na przywołanie cytatu z wywiadu udzielonego dla tygodnika „New Yorker”:

„Kilka lat temu przeczytałem relację świadka Szmula Wasersztajna. [...] Moment, w którym stwierdziłem, że Wasersztajna trzeba brać dosłownie, to jak przypadkiem zobaczyłem materiały do filmu dokumentalnego Agnieszki Arnold na temat stosunków polsko-żydowskich [...] Kiedy zobaczyłem kobietę na ekranie, która powiedziała mniej więcej: «Wzięli klucze do stodoły od mojego ojca — co on mógł zrobić?», doznałem objawienia [w oryginale: I had an epiphany]. Zrozumiałem natychmiast wszystko, co się stało"

Trach! Po co komu badanie ton dokumentów, relacji i pamiętników. Wystarczy obejrzeć film dokumentalny (koniecznie autorstwa A. Arnold!) i już! To jednak nie koniec… J. T. Gross nie patyczkuje się również w kwestiach wiarygodności świadków i mówi o tym tak:

„Jeśli chodzi o warsztat historyka epoki pieców oznacza to, w moim mniemaniu, konieczność radykalnej zmiany podejścia do źródeł. Nasza postawa wyjściowa do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar Holocaustu powinna się zmienić z wątpiącej na afirmującą".

Czy nie jest to genialnie proste rozwiązanie?! Oczywiście, że tak! Szkoda bawić się w wątpliwości, a jeśli ktoś zwróci uwagę, że świadek nie był na miejscu, jest znanym kłamcą lub w takim a nie innym przedstawieniu wydarzeń miał własny interes, to należy dać takim zastrzeżeniom stanowczy odpór zaznaczając, że przecież relacja pochodzi od „niedoszłej ofiary Holokaustu” i już tylko z tego powodu trzeba uznać ją za zgodną z prawdą.

Przypuszczam, iż novum wprowadzone przez J.T. Grossa do nauk humanistycznych wstrząśnie niebawem całą Polską (większością świata już wstrząsnęło). A skoro tak się najpewniej stanie, to nie można pozostawić tego bez uświetnienia. Skromnie zatem zaproponuję… Funkcjonuje u nas powiedzenie „Nie udawaj Greka”. Zwracając się tak do naszego rozmówcy mamy na myśli, że udaje kogoś, kto nie rozumie, o co chodzi – a w istocie dobrze wie. Czemu nie propagować zwrotu „Nie udawaj Grossa” oznaczającego osobę, która wbrew faktom bajdurzy na potęgę. Dodatkowo można by począć stosować czasownik „grossować”, tzn. wybitnie fantazjować. Odmiana była by całkiem prosta: ja grossuję, ty grossujesz, on grossuje, ona…

Na koniec pragnę poinformować, iż na wspominanej wyżej stronie Uniwersytetu w Princeton ogłoszono, że prof. J.T. Gross pracuje nad książką poświęconą grabieży mienia żydowskiego w różnych krajach Europy. Przypuszczam, że po „Sąsiadach” i „Złotych żniwach” również ta pozycja zostanie okrzyknięta jako przełomowa. U wielu z nas po jej wydaniu zapewne podniesie się ciśnienie, a na ustach zagości niejedno grube słowo. To jednak nie będzie istotne. Najważniejsze jest bowiem to, że  Münchhausen i Łysenko pozostawili w osobie J.T. Grossa godnego następcę.

Linki:
https://3obieg.pl/wolny-czyn-j-t-gross-reduta-dobrego-imienia-polski-kontra-polska/
https://history.princeton.edu/people/jan-tomasz-gross

Tekst ukazał się na Salon24.pl w dniu 13 marca 2019r