Mogłoby się wydawać, że premier-aspirant z cienia Grzegorz Schetyna to genialny strateg, który wyrolował wszystkich tzw. koalicjantów podłączonych do jego Platformy Obywatelskiej. „Jego” - piszę świadomie, ponieważ w PO nie ma dziś siły, która byłaby w stanie odsunąć od partyjnego steru zarówno jej nieudolnego lidera, jak i skupionych wokół niego, skompromitowanych wcześniej dinozaurów. Ale, co się odwlecze, nie uciecze…

Tymczasem Grzegorz Schetyna zarządził i porozdzielał miejsca dla kandydatów na europarlamentarzystów jak chciał i umiał. Jedni się obrazili, np. europosłanka Danuta Huebner, która poczuła się poniżona, że  dostała zaledwie czwórkę na warszawskiej liście i odmówiła…

CZYTAJ WIĘCEJ: Danuta Huebner odmówiła Schetynie startu w wyborach do PE! „Nie mogłam przyjąć oferty, którą mi złożył”

Inni jak np. Michał Boni, z jeszcze gorszą „piątką” na tejże liście, głośno wyrażają niezadowolenie, że zostali pozbawieni szans na pozostanie w Brukseli. Daruje sobie kolejne przykłady, tym bardziej, że całą tę czerede osobliwości musi jeszcze zatwierdzić Rada Krajowa PO (23 marca). Jeśli Schetynie chodziło o „wycięcie” ludzi Donalda Tuska, cel osiągnie jedynie połowicznie, bowiem - po pierwsze, dzieli i skłóca partyjne szeregi, po drugie, i tak musiał oprzeć się na kilku „protuskowcach”, którzy z partyjnego partykularyzmu, a i własnych interesów nie wahali się występować na unijnym forum przeciw własnemu krajowi, jak np. wyjątkowo odrażająca pod tym względem europosłanka Róża Thun, czy Janusz Lewandowski, z zasługami w przekształceniach własnościowych po „upadku” komuny, czego wielu mu nie zapomni, wreszcie - po trzecie, „wyciętych” zastępuje postaciami jeszcze bardziej popularnymi inaczej.

Wśród tych ostatnich, dziś z czołowych miejsc jest np. mierna, ale wierna była premier Ewa Kopacz vel „kłamczucha”, która zasłynęła głównie tym, że i w Polsce i w Rosji coś tam, na półtora metra pod ziemią…, były premier Włodzimierz Cimoszewicz, wychowanek komunistycznej PZPR, z esbeckim rozdziałem, towarzysz ekspremier Leszek Miller, który chciałby wreszcie dobrze skończyć, czy były premier Marek Belka, który w roli prezesa banku usiłował rozprawiać się - jak to sam ujął w knajpianym nagraniu od „Sowy i przyjaciół” – z „pieprzoną Radą Polityki Pieniężnej”. Wśród kandydatów do Brukseli znalazł się też były szef dyplomacji Radosław Sikorski z Chobielina Dworu, znany głównie z „dorzynania watahy”, „robienia laski” i afery paliwowej…, a także „ministra sportu” Joanna Mucha, która miała nawet kontakty z Madonną (tą mniej świetą, ale zawsze), skutecznie załatwiła lukratywna fuchę swemu fryzjerowi, i ewentualnie będzie mogła coś zaśpiewać lub zarecytować podczas wigilii w europarlamencie, jak nie tak dawno w Sejmie. W reprezentacji Schetyny, nie zabrakło też Bartosza Arłukowicza, docenionego zapewne za spektakularne porzucenie upadłej lewicy w zamian za ministerialna posadę w gabinecie Tuska, a potem Ewy Kopacz.

No, rzeczywiście, silna ekipa pod wezwaniem. Aaa, byłbym zapomniał, kandydatką PO na europosłankę z immunitetem jest także Małgorzata Adamowicz, z zarzutami różnymi, oraz z  wybitnymi zasługami we wdowim toczku po tragicznie zmarłym prezydencie Gdańska… - wdów mamy w kraju wiele, nie każda jednak miała szczęście być żoną męża na eksponowanej posadzie.

Z taką to oto plejadą gwiazd Grzegorz Schetyna i przyległości chcą zdobyć popracie większości polskich wyborców. Jak mówił sam „premeier” z cienia przy prezentacji swej trupy:

„Koalicja Europejska musi wygrać w majowych wyborach z PiS-em, by wrócić do polityki europejskiej, obronić Polskę w UE i wrócić z marginesu do serca Europy”.

Zdaje się, że szamocący się twórca „totalnej opozycji” bez programu, sam już uwierzył w powtarzane przez siebie banialuki, a przy tym w zbiorową demencję wyborców, czytaj: znaczne obniżenie sprawności umysłowej, i daleko posunięty proces sklerozy. Skład reprezentacji wielopartyjnego zlepka od Sasa do lasa - tzw. Koalicji Europejskiej, ukiwiecają takie barwne postaci, jak np. posłanka efemerydy PO-KO Kamili Gasiuk-Pihowicz itp.

Czyli skład jest i jest… nadzieja dla tychże, aliści z marnymi szansami dla całej Koalicji Europejskiej - bardziej niedorzecznej nazwy nie można było wymyślić, w której tyle jest sporzeczności ideowych i programowych, co jej udziałowców - na spełnienie. Wyborcy musieliby być doprawdy ślepi i głusi, żeby przyczynić się w majowym sprawdzianie do jej sukcesu. Jak sobie umyślił „premier” z cienia, jeśli za Prawem i Sprawiedliwością opowiada się 40 proc. polskiego społeczeństwa, tzn. że PO z przyległym do niej partyjnym planktonem może liczyć na… 60 proc. poparcie. Wyjątkowa naiwność szefa największej partii opozycyjnej, którego jedynym sukcesem - ku uciesze PiS - jest to, że doprowadził do całkowitej marginalizacji wszystkich pozostałych ugrupowań, wmanewrowanych przez ich liderów w niezły ambaras. Krótko mówiąc, Koalicja Europejska to niedorzeczny, głupi pomysł, który co najwyżej przyniesie doraźne korzyści paru platformianym i postkomunistycznym repom, a także politykom o dziś irrelewantnym znaczeniu, których ugrupowania samotnie nie przekroczyłyby progu wyborczego; startując z wspólnej listy kilkoro być może zdobędzie bilet do Brukseli.

Zwyciestwo? W żadnym scenariuszu, raczej polityczna klęska opozycji na całej linii. Pozostaje pytanie, czy i w jaki sposób wpłynie to na późniejsze wybory do Sejmu? A konkretniej, czy Schetyna i jego przyboczni zostaną zostaną wypchnięci przez szeregi partyjne na aut jeszcze przed wrześniowym głosowaniem, czy dopiero po. W każdym razie, jako się rzekło, co się odwlecze, nie uciecze. Sam Schetyna zapewne w duchu ubolewa, że nie wypadało mu podążyć tropem Tuska, byłego kapitana, który jako pierwszy opuścił tonący statek PO, ubiegać się o jakąś synekurę w Brukseli, czy choćby mandat zwykłego europosła. I to jest ten jedyny jasny punkt, że przynajmniej zejdzie jako ostatni…

Tekst ukazał się na portalu w Polityce w dniu 16 marca 2019r