Wybory do Parlamentu Europejskiego co prawda "Gry o tron" w Polsce jeszcze nie kończą, ale przed finałowym odcinkiem upadło kilka mitów. Oto one:

1.Grzegorz Schetyna i Koalicja Europejska.

Runął mit sukcesu Schetyny polegający na zbudowaniu silnego "antypisowskiego" bloku, którym miała być Koalicja Europejska. "Sukces" okazał się co najwyżej połowiczny. Grzegorz Schetyna deklarował jasno przed wyborami: "Dzisiaj zajmuję się wygraniem wyborów europejskich z PiS-em – o jeden procent, o jeden mandat.(...) nikt mi nie da następnej szansy"  - mówił w jedynym z wywiadów.

Wyborów nie tylko nie wygrał, ale poniósł sromotną klęskę, której skutki nie tak trudno przewidzieć. Nie wiadomo tylko, czy jego czas liczy się od teraz w godzinach, dniach czy jeszcze w tygodniach - na razie Grzegorz stoi w pokorze przed sądem kapturowym. Ów sąd nad Grzegorzem Schetyną staje się brutalny, ale może to być pieszczota w porównaniu z wojną "antypis"-"antypis" która właśnie wybuchła między dziennikarzami, publicystami, politykami i celebrytami. Wystąpienie Leszka Jażdżewskiego, kwestia LGBT, pogarda wobec wyborców PiS, za mało "antypisu" w "antypisie" versus worki pokutne, które niektórzy już ochoczo przywdziewają i kto wie, czy na kolanach (za red. Lisem na przykład) nie powędrują w nich do Częstochowy. Liberalna wojna domowa to już nie domysł - to fakt. I założę się, że przebije ona wszystkie poprzednie wojny liberalno - liberalne. Wisienką na zjełczyłym torcie koalicji jest sposób, w jaki Czarzasty i jego ferajna pezetpeerowców ograła Schetynę. Czarzasty zgarnął to, co chciał zgarnąć, po czym - w wyjściu po "angielsku", które już zapowiedział Miller - zamierza ograć Schetynę raz jeszcze - o ile będzie taka okazja. Grzegorz "zniszczę cię" wszedł w nie ten rozmiar kapelusza, a już zakładano mu kapelusz w rozmiarze Tuska. Jak widać - mocno przedwcześnie. Oby nie skończył jak serialowy Petyr Baelish z poderżniętym, politycznym gardłem.

  1. Magia (efekt) Donalda Tuska.

Donald Tusk zaangażował się w kampanię KE i klęska Schetyny spada też w poważnej części na jego konto. Jeździec na białym koniu ugrzązł gdzieś między Brukselą i Warszawą (coraz bardziej niechciany w tych miejscach ) i do Polski nie przyjedzie nawet w białym Pendolino. Tusk nie tylko nie okazał się czarodziejem z magiczną różdżką, ale w poważnym stopniu zamknął koalicji pomost wsparcia z Brukseli ( która i tak nie ma czasu, ani ochoty konfliktować się dłużej z rządem w Warszawie) i wyborcom PO przyszło nie oglądać na UE i liczyć wyłącznie  a siebie. I jak tu żyć? Na dokładkę Tuskowi opadła maska polityka wielkiego kalibru i ukazała się zmęczona, bezradna twarz polityka, który do perfekcji opanował sztukę zręcznego posługiwania się słowami. A to na dziś jest zero (null) w walce o władzę w Polsce i nic w dziele realnego umacniania Polski, kraju wciąż w stanie budowy. W kampanii wyborczej Tusk zalał nas kolejnym potokiem retoryki, wypuścił bulteriera, który poszczekał na Kościół, coś tam powiedział przed samymi wyborami i... tyle go widzieli. Runął zatem mit Tuska kreowanego na samotnego giganta zdolnego obrócić o 180 stopni scenę polityczną. I już raczej nikt nie będzie o nim pisać ani o jako "zbawcy" narodu, ani o jako królu upiorów ze świata magii, którego powinno się przebić osinowym kołkiem, albo spalić latającym smokiem w Czerwonej ( nomen-omen) Twierdzy.

  1. Nieśmiertelność PSL.

Mają podobno 120 lat i przetrwali niejedną zmianę ustroju, dlatego ukuł się mit nieśmiertelności ludowców wiedzących ( i korzystających) z faktu, iż każda władza przemija. Po porażce Koalicji Europejskiej w szeregach ludowców zawrzało:" Jeżeli pójdziemy szerokim blokiem również do wyborów parlamentarnych, to będzie koniec PSL" - mówi Eugeniusz Kłopotek, poseł ludowców. Problem w tym, że PSL stało się de facto partią bez elektoratu, co kładzie partię na oddziale intensywnej terapii, przy czym rokowania pacjenta są marne. PSL czeka więc albo niezwykle trudna walka o odzyskanie części elektoratu, albo rola nędzarza na garnuszku Schetyny - o ile jego "antypisowki" blok w ogóle przetrwa. Zatem mit nieśmiertelności zamienił się w kupkę popiołu - pytanie jest tylko takie: już zamiatać, czy trochę poczekać? Wyginą jak smoki Targaryenów?

  1. "Wiosna" wcale nie taka wiosenna.

Sytuacja Roberta Biedronia w jakimś stopniu przypomina położenie Schetyny, bo liberalne sądy kapturowe ( przynajmniej ich część) czynią go głównym winowajcą klęski KE. Pod jego adresem pada wiele dosadnych słów -  ze wszystkich stron. Presja ma swoje uzasadnienie: jest pewne, iż wkrótce zaczną się mniej lub bardziej subtelne zabiegi o dołączenie "Wiosny" do istniejącej lub nowej "antypisowskiej" koalicji. Biorąc pod uwagę temperaturę emocji po obu stronach, będzie to bardzo trudne małżeństwo z rozsądku ( o ile w ogóle  będzie). 6,6 proc. Roberta Biedronia nie daje mu zbyt silnej pozycji negocjacyjnej, a ponadto pokazuje, że partia Biedronia jest na granicy wejścia do Sejmu. Mit partii, która miała porwać tłumy i być zwornikiem zwaśnionych elektoratów politycznego duopolu, okazał się mitem w dosłownym tego słowa znaczeniu. "Wiosna", aspirując do politycznej elity wiosną, na jesieni okaże się "Jesienią"... oby nie średniowiecza. Osoby homoseksualne w "Grze o tron" kończyły raczej źle...

  1. Antykościelne szaleństwo nie jest receptą na wyborczy sukces.

Nie wiem jacy spin-doktorzy w szeregach "antypisu" wymyślili i wdrożyli bezprecedensową nagonkę na Kościół. Nie ulega jednak wątpliwości, że Jarosław Kaczyński powinien zafundować im wykwintną kolację. Pisałem już o tym w innej notce, zatem powtarzać się nie będę (vide: https://www.salon24.pl/u/okop/959030,teczowy-performance-czyli-jak-przegrac-wybory-w-polsce ). Dziś widać wyraźnie, jakie spustoszenie w "antypisie" uczyniła ta samobójcza szarża, skoro nagle patroni antykościelnej agresji i pogardy, bez wstydu ubierają szaty hipokryzji i udają "oszukanych". Nie ma tutaj lepszego przykładu, niż przykład prezydent Gdańska, Aleksandry Dulkiewicz, która w sobotę była dumna z "królewskiej waginy", a w środę pisze: "Dopuściliście się przemocy symbolicznej. Wasze działanie cofnęło debatę równościową o kilkanaście kroków. (...)Czuję się urażona jako osoba wierząca. A jako prezydent miasta obejmująca patronatem marsz, czuję się oszukana". Jasne, można w sobotę być bezdomnym, a w niedzielę wygrać kilkanaście "baniek" w Lotto, ale takie przypadki zdarzają się raczej wyłącznie w filmach. Dlatego nie wierzę, że w sobotę jest się "dumnym", w środę "oszukanym" - i to z tego samego powodu. Pękły dwa mity: o tym, że walką z Kościołem można cokolwiek ugrać i o tym, że prezydenci dużych miast to kryształowe ikony samorządowych cnót wszelakich. Od czasu dziwnego przypadku pani Dulkiewicz wszyscy już inaczej spojrzą na prezydentów miast - zwłaszcza w kontekście "tęczowych" marszów, którym tak chętnie patronują. Zapewne zajmie się nimi jakiś "Wielki Wróbel" - czas najwyższy.

Na koniec..

Upadłe mity są prawie jak upadłe anioły. Może zatem  posłużę się słowami, które powiedział Umberto Eco: Skoro tak niewiele wystarczyło zbuntowanym aniołom, by zmienic żar uwielbienia i pokory w żar pychy i buntu, cóż powiedzieć o istocie ludzkiej? Niech sobie każdy bardzo dokładnie te słowa przemyśli, chociaż nie jestem pewny, czy mają one przełożenie na politykę. Zwłaszcza na politykę w Polsce.

Tekst ukazał się na Salon24.pl w dniu 29 maja 2019r