W nawiązaniu do sprawy dyscyplinarnych kroków Rektora Tretyna w stosunku do pana profesora Aleksandra Nalaskowskiego z Uniwersytetu Toruńskiego musi się zwrócić uwagę na osadzenie jej w znacznie szerszym i niezwykle groźnym znaczeniu. I te aspekty należy zauważyć, docenić i nie wolno lekceważyć. Oczywiście w tej sprawie walka z presją strategii środowisk LGBT rezygnacja z niezależności uczelni od nacisku narzucanej poprawności wysuwa się słusznie na pierwszy plan.

Wyraźnie zaakcentujmy idąc za istotą rzeczy - mówmy tu też o strategii, technice walki. Jak słusznie zauważa Pan Profesor, w przypadku LBGT itd. nie można mówić o ideologii czy o nauce a o technice walki cywilizacyjnej podejmowanej przez te środowiska stricte polityczne.
W swym tekście spróbuję jednak osadzić sprawę w nieco innym kontekście – fundamentalnym dla kondycji Nauki.
Uważam też, że traktowanie sprawy z Torunia jako pojedynczego przypadku, oderwanego od szerszego kontekstu, a także od metodycznego działania lewackich ośrodków opiniotwórczych byłoby w dalszej perspektywie błędem niezwykle kosztownym i nieodwracalnym. Słuszności podobnego osadzenia spraw dowodzi wiele innych mniej nagłośnianych przypadków – nie tylko naukowców czy dziennikarzy a nawet zwykłych pracowników zakładów pracy. Wręcz się narzuca analogia bliźniaczego wręcz przypadku np. prof. J. Rońdy co też dowodzi jakie mogą być skutki publicznego zamilczania prawdy opisu sprawy i pozostawienia jej w osamotnieniu. W tym konkretnym przypdaku prof. A. Naslaskowskiego potrzebny jest ostry społeczny sprzeciw i to nie tylko środowiska naukowego. Dotychczasowe lekceważenie podobnych spraw – już latami owocuje degrengoladą ważnych dziedzin życia społecznego i gospodarczego w tym tego jakim jest Nauka.
       Można powiedzieć – i tak będą zapewne mówić ci, którzy ubierają LGBT w szatki i to jak mawiają lewacy progresywnej nauki (to ma impregnować jak miano działań artystycznych przed nazwaniem rzeczy takimi jakie są); jakie tam i to wcześniejsze, i jakie lekceważenie – jakie tam dramatyczne skutki - to są bajki, przesada i histeria a mowa o Nauce i to o postępie Na marginesie musi się postawić pytanie o słowo progresywność – tak ulubione przez lewactwo. Ulubione dlatego, że dotykamy dziedziny techniki manipulacji odbiorcą i konieczności zajęcia się problemem czy postęp, progresja, to każda zmiana z demolką podstaw, na których opiera się społeczeństwo i jego spoistość oraz rozwój – takie postawmy pytanie. Czy każda zmiana – bez określenia w którym kierunku z samej siebie jest postępem czy nie może być regresem kulturowym? To okazuje skalę bezczelności w manipulacji odbiorcą generalnie pozytywnie nastawionym do postępu jako takiego. Bo i któż byłby za regresem?
By zaprzeczyć wątpliwościom co do nadawania szerszej wagi podobnym sprawom, piszę ten tekst i to nie tylko dla głębokiego oburzenia tym jednym przypadkiem z Uniwersytetu Toruńskiego. Wyraźnie ostrzegam – lekceważąc problem, jako społeczeństwo, możemy się obudzić zdekapitowani i pozbawieni podstaw, na których stoimy. Leżącego i bez głowy (czyli myśli i elity) już nawet nie trzeba dobijać. Sam popełnił widać harakiri. Mówię to przy założeniu oczywiście, iż jeszcze jakiś czas będziemy mieli ową społeczną głowę z mózgiem nastawionym na dobro wspólne i poszukiwanie prawdy w swobodzie wymiany myśli.
By umotywować powyższe i tylko w odniesieniu do Nauki, należy wykazać skalę zagrożenia, a także ciągłość myślenia i działania kadry zarządzającej Nauką. Nie tylko Uczelniami – bo Nauka to o wiele szerszy zakres organizacyjny tej dziedziny. Mówimy też o pewnej ciągłości sięgającej klamrą od czasów komuny po dni dzisiejsze. Trzydzieści lat i co? Bez realnych zmian? Tak – niestety. Co do zasad – na to wychodzi.
      

Na początek argumentacji – wyraźnie powiedzmy, że sprawa z Torunia przywołuje jako żywo wspomniany już przypadek prof. J. Rońdy i do niego się odwołajmy. Wymagałby on tu detalicznego przybliżenia, jednak sprawa ta była już wielokrotnie opisywana, tak więc podam tu tylko jej podsumowanie, które wcale publicznie nie jest uświadamiane. W tym przypadku reakcja władz Uczelni – konkretnie AGH, nastąpiła też za słowa. Formalne kroki prawne – dyscyplinarne zostały podjęte (to autentyczne zeznania przed Sądem Pana Rektora i Dziekana!) pod wpływem licznych SMS z wyrazami oburzenia. To miały być poważne podstway prawne na których działali ci ludzie! Czyli działali bez podstaw merytorycznych. Reakcja administracyjna i na drodze prawnej była na co? na słowa wyinterpretowane jako kłamstwo. Tak naprawdę chodziło w istocie o to, że profesor J. Rońda z punktu widzenia swej wiedzy i pokazywanych argumentów zabierał głos w sprawie katastrofy Smoleńskiej. Podawał swoją wiedzę – nie przesądzał. Mówił, działał i tego nie ukrywał. Tak naprawdę, był jednym z tych nielicznych, którzy ratowali honor Polskiej Nauki, która instytucjonalnie z przyczyn stricte politycznych odmówiła służby swą wiedzą dla wyjaśnienia katastrofy tak wielkiej w swym znaczeniu. Nie dla polityków a dla Narodu. I nie są to wcale przesadne słowa. Wprost i bez osłonek prof. Kleiber, jako ówczesny szef PAN wyraził przyczyny tej odmowy instytucjonalnej reakcji i podjęcia służby, mówiąc wprost i bez krygowania się, że kto płaci ten wymaga. Chcąc nie chcąc powiedział pokazując miejsce jakie polityka wyznacza dla niezależności opinii i badań oraz wypełniania obowiązku Nauki wobec Państwa. Środowiska na to dictum – grzecznie w swej masie milczało.
       Opinia publiczna oficjalnie się dowiedziała, że prof. J. Rońda został odsunięty od kontaktu ze studentami na okres półrocza. Też mi kara pomyśli sobie każdy postronny człowiek. Cóż za problem. Pół roku brania kasy bez konieczności wykonywania pracy? Jednak opinia publiczna już się nie dowiedziala, że owo odsunięcie na pół roku było powtarzane konsekwentnie przez trzy lata – aż do odejścia Profesora będącego w pełni sił twórczych na emeryturę. Co to niby niewinne odsunięcie oznaczało dla naukowca? Śmierć cywilną i naukową. Uczelnia ma gest, stać ją na to – ważniejsze posłuszeństwo politycznej aurze. W realiach – a tego się też nie wie - odsunięcie od dydaktyki oznaczało też np. odebranie promotorstwa prac dyplomowych i doktorskich, utratę możliwości prowadzenia badań i utratę „zdolności do prowadzenie grantów”, a że wnioski wcześniej były wysoko notowane i honorowane –nie przeszkadzało kaście naukawców w ocenie następnych wniosków najniżej jak można, co oprócz braku finansowania badań oznacza tez wedle reguł formalny zakaz aplikacji na następne okresy grantowe. To dobra ilustracja degrengolady opartej o utratę niezależności myśli i możliwości wyrażania opinii oraz swobody badań naukowych. Takie są dziś realia organizacji finansowania badań i recenzowania prac oraz opinii poza zamkniętym systemem można powiedzieć wzajemnych usług. Kto się poza ten krąg wychyla – ginie. Wcześniej czy później a zawsze w białych rękawiczkach. Czy ktoś więc dziś postronny wie, że cenionemu człowiekowi zadano śmierć naukową? Najpierw decyzją Rektora a potem potwierdzoną w końcowym efekcie sądownie. I co jest dla mnie smutne – bez reakcji nawet skłonnych mówić o wielkiej roli Konferencji Smoleńskich i konieczności wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Też i nad faktem przejęcia pola badań czy dorobku intelektualnego i koncepcyjnego włożonego w wspomniane prace dyplomowe i doktorskie – nikt, łącznie ze stróżami prawa - nawet się nie zawahał.
Działania JM poparla kasta Sędziowska. Tu nie ma pola wolnego od korzystania z okazji wkładania kija w szprychy zmian, które się jakoś jednak popycha. W pierwszej instancji która zajmowała się meritum sprawy – Pan Profesor wygrał, jednak już w następnych w tym z walnym wkładzie słynnego już na całą Polskę Sądu Apelacyjnego w Krakowie to pasmo niszczenia dobrego imienia, podstaw bytu i życia naukowego Profesora. Osobiście byłem świadkiem jednej z rozpraw przed tym Sądem Apelacyjnym – w czasie której miałem poważne wątpliwości czy Pani Sędzina nie pomyliła swej roli z rolą Prokuratora i Oficera Śledczego w jednym. Było mi po prostu wstyd i za Sąd i za Uczelnię choć to tylko być może moje subiektywne odczucie. Innymi słowy – choć przecież w białych rękawiczkach – to zniszczono profesora ze znaczącym dorobkiem naukowym i to na Uczelni, która w tym samym mniej więcej czasie przyhołubiła na innym Wydziale tej samej Uczelni panią profesor, która miała być zwalniana dyscyplinarnie za wyczyny w zakresie co najmniej braku nadzoru finansowego i traktowania kontaktów z podległymi pracownikami.
Podkreślmy
Można powiedzieć może – w tym przypadku siły destrukcyjne zwyciężyły lecz i warto zastanawiać się tylko czy taka Uczelnia ma szanse na rzetelny rozwój i prawdziwe sukcesy naukowe? Mam poważne wątpliwości co do szans na Polskiego Nobla z tego środowiska. Jakkolwiek to jest jedna z najlepszych uczelni technicznych w Polsce. Czy samo to nie daje podstaw o innym myśleniu o zmianach w organizacji tej dziedziny życia społecznego i gospodarczego?
      Podobnie jak i w tym opisanym, tak i w przypadku prof. A. Nalaskowskiego mówimy oczywiście o nakładaniu kagańca i działaniu zupełnie bezprawnym i nie statutowym, bo już jawnie wykraczającym poza uprawnienia i zadania statutowe uczelni. Zestawiając sprawy obu Profesorów – choć innej materii – to identycznie zapowiadającej się reakcji władających nauka miłośników tego by było jak było - próbuję uzmysłowić jakie mogą być skutki milczenia środowiska i opinii publicznej. Następuje utrwalenie racjonalności dostosowania się się do poprawności. Nie koniecznie tylko z powodów wyższych ale i tych wyrażanych bez osłonek wspomnianą wypowiedzią Prof M. Kleibera
        W końcu należy już chyba zauważyć ogólniej – w istocie mówimy o głównym problemie fundowania prawidłowego działania uczelni. Ta ma przecież w wolności słowa i badań naukowych (a nie naukawych) formować elitę czyli przyszłość mózgu społeczeństwa i dostarczać Mu wiedzę. Rzetelną, a nie koniunkturalną, bo taka, to komu tak naprawdę jest użyteczna? Tylko i to nie zawsze Stalin mordował dostarczycieli niechcianych wieści. Mordował ale tych których zobaczył jako przeciwników. Dosięgał ich na końcu świata. Dyskusje znawców i manipulatorów prawa w zakresie prawa pracy oraz wyroki sądowe - dla głównego w przypadkach obu profesorów – a wskazanego tu problemu organizacji życia nauki, mają tylko peryferyjne i instrumentalne znaczenie. Choć są oczywiście ważne. Jednak pokazany aspekt podtrzymywania patologii nakładania kagańca na niezależność i wprowadzania cenzury, w tym też tej ograniczającej swobodną wymianę argumentów i myśli jest ogólny i fundamentalny. Niech karykatura dzisiejszego, codziennego życia seminaryjnego wystarczy za powód do refleksji w tym zakresie. Razem – można w istocie postawić pod znakiem zapytania sens utrzymywania takich „niby” jak się okazuje Uczelni. Niby – bo nie spełniających swych zasadniczych zadań – generowania myślącej niezależnie elity i dostarczającej wiedzy w rezultacie działań opartych o swobodę wymiany opinii. Czy postuluję likwidację „niby” - nic podobnego. Wystarczy usunąć byle skutecznie i do korzeni to „niby” z istoty działania każdej Uczelni. W przypadku pana Profesora A. Nalskowskiego Rektor UMK ukarał Go i oficjalnie – niby słabiutko – działając ewidentnie pod presją poprawności politycznej (a więc nie odnosząc się do sporu naukowego i zależnie). Na dobitykę uczynił w reakcji co Go dodatkowo kompromituje i ośmiesza na felieton, który swą formułą dopuszcza jeszcze większą swobodę używanych słów. W sumie za niezależność myśli.

      Można tylko powiedzieć – te władze dziś nie zasługują na tradycje, które je tylko formalnie nobilitują i w jej świetle grzeją co dotyczy też i naszej Alma Mater i jej córy - AGH. Za dobitny argument w tym zakresie mogą służyć lokaty naszych renomowanych u nas Uczelni w skali porównawczej do ośrodków światowych. Nawet pomijając kryteria i metodykę rankingowania a także uwzględniając relatywnie niski poziom finansowania, nie da się utrzymać ogólnego optymizmu. Pojedyncze- pracowicie rozbijane, zakopywane, kopane i niszczone przez koterię diamenty młodych i starych naukowców – tylko pokazują skalę strat. Z punktu widzenia Państwa, Straty w WAT były do uchwycenia. Te straty umysłów, pomysłów, wynikajace z braku ich dobrej obsługi wręcz biznesowej - pozostają trwałymi i są do dziś nienaruszone. W tej ostatniej sprawie – niedostatków finansowania nie jest tajemnicą, że niestety – ale nie ma pieniędzy, których obecny system organizacji nauki by nie był w stanie nadal bez efektywnie przeżuć. To jednak oddzielny i nie tak prosty temat. Tego nie da się prosto uchwycić papierolologią i co szczególnie groźne – zepchnięciem humanistyki na margines i zależność od decyzji kasty.
Jak sądzę – wystarczy to co opisałem – też do tego by pokazać, iż mówienie w przypadku Pana profesora A. Nalaskowskiego o podjęciu jakoby symbolicznej kary i o słusznie podkreślanym bezprawnym i wręcz nonsensownym działaniu JM jest w najwyższym stopniu niewystarczające i mylące. Marginalizuje istotę problemu.

      Patrząc przez analogię przypadku prof. J.Rońdy, dziś mamy wprost następną zapowiedź niszczenia kolejnego niepoprawnego politycznie człowieka. Choć i to „niepoprawny” i tak jest wyrokiem kapturowym, nadanym bez związku z faktami a na dodatek na to wygląda przekazanym do wykonania JM W końcu to nie JM wymyślił ukaranie tylko działał tak jak i Rektor AGH – pod naciskiem oburzenia. Kogo – to inna sprawa ale nie działał samodzielnie. Przypadek z Torunia pokazuje to dosadnie Śledzenie więc dalszych losów prof. A. Nalaskowskiego dalszych krków i szerszych skutków, ma wagę próbnika jakości środowiska tej uczelni. Czy to środowisko sprawę przemilczy, ogon podkuli – bo kto płaci ten wymaga - i będzie chciało zakopać rzecz w niepamięci – czy zareaguje. Zobaczymy. W każdym razie środowisko AGH – w moim odczuciu zdało egzamin, ale tylko z poprawności w tresurze wobec poprawności dając dowód na konieczność przeprowadzenia zasadniczych zmian w systemie nakierowanych na stawianie pytań, na ścisły rozsądek finansowania i na realną restytucję relacji mistrz – uczeń czyli oparcie tego systemu na autorytetach grupujących wokół siebie całe zespoły. Nie jest przecież tajemnicą iż dziś formalny lider grupy – czytaj dysponent pieniędzy – tylko bywa faktycznym liderem merytorycznym grupy. Często jego rola – bardzo w obecnym systemie potrzebna – sprowadza się do zapewnienia całej reszcie spokój od rosnących wymogów administracyjnych co daje możliwość jakiej takiej pracy. I tak mówimy o pracy z kulą u nogi.
Zmiany w oparte o papierologię nie prowadzą daleko ćwiczą tylko umiejętności jej pokonywania.
I weźmy to za podsumowanie sprawy i jako wezwanie do ścisłego monitorowania dalszych losów i Profesora i Rektora