Ego marszałka Senatu, profesora Tomasza Grodzkiego, rozrasta się w tak błyskawicznym tempie, że Kancelaria Senatu w budżecie na 2020 rok powinna zabezpieczyć środki na rozbudowę sali obrad plenarnych Izby Refleksji, żeby się w niej zmieściło. Juro marszałek wygłosi kolejne orędzie do narodu i przy tym tempie (pierwsze, poprzednie, miało miejsce 14 listopada) może się okazać, że pod koniec kadencji prezydent Andrzej Duda w tej konkurencji zostanie daleko w tyle.
Z przecieków wynika, że ma być ono związane ze świętami Bożego Narodzenia, zatem należy przypuszczać, że profesor Grodzki być może aspiruje do zastąpienia prymasa Polski, który zwykle w tym czasie zwraca się do Narodu.
Senat ma się stać nie tylko miejscem opozycyjnego sypania piachu w tryby rządzącej maszyny, ale także ośrodkiem polityki zagranicznej, bowiem marszałek Grodzki już zapowiedział swoje zagraniczne wizyty w Waszyngtonie i Brukseli i choć poprzedni marszałkowie często przekraczali granice kraju, to przede wszystkim w celu odwiedzenia innych parlamentów, spotkania się ze swoimi zagranicznymi odpowiednikami, uczestniczenia w polonijnych imprezach czy też innych uroczystościach. Można by zatem rzec, że poza Polską pełnili raczej funkcję reprezentacyjną. Marszałek Grodzki ma znacznie większe ambicje. Informując o zamiarze złożenia wizyty w Waszyngtonie, wyjaśnił jej cel - chce osobiście podziękować senatorom USA, którzy wystosowali pismo do ówczesnej szefowej rządu Beaty Szydło, wyrażając zaniepokojenie sytuacją wokół Trybunału Konstytucyjnego. Czy celem jego wizyty w Brukseli będzie złożenie hołdu i podziękowanie Franzowi Timmermansowi za nieugiętą walkę Holendra o praworządność w naszym kraju? Tego tylko możemy się domyślać. Ambicje prowadzenia polskiej polityki zagranicznej jednak goreją w marszałku Grodzkim niby wieczna lampka oliwna, czego dowodem jest jego wymiana korespondencji z wiceprzewodniczącą Komisji Europejskiej, panią Verą Jourową. Ale o tym za chwilę, bo najpierw podzielę się moimi przypuszczeniami, jak doszło do bezprecedensowego listu pani komisarz, o którym prof. Genowefa Grabowska, ekspert ds. prawa unijnego i międzynarodowego, była eurodeputowana, napisała na Twitterze:
„Czy Szefowa KE już wie, że jej Zastępczyni bezprawnie ingeruje w prace parlamentu państwa członkowskiego UE, a dodatkowo narusza zasadę równego traktowania państw UE?”.
Wkrótce po tym, jak 12 grudnia posłowie złożyli w Sejmie projekt nowelizacji ustawy o ustroju sądów powszechnych i ustawy o Sądzie Najwyższym opozycja i wspierające ją media ruszyły z kampanią wzywającą do ulicznych protestów pod hasłem „Dziś sędziowie - jutro Ty”. Projekt zaczęto określać mianem ustawy „kagańcowej”, ”represyjnej”, odbierającej sędziom niezależności i dewastującą polski system sądowniczy. Próby podważania statusu kolegów-sędziów i łamania Konstytucji poprzez negowanie prerogatywy prezydenta do mianowania sędziów, a także demonstracyjne ogłaszanie wyższości prawa unijnego nad polskim (kolejne łamanie Konstytucji) obrońcom „wolnych” sądów jakoś nie przeszkadzały i z dewastacją polskiego systemu sądowniczego w ogóle nie miały nic wspólnego. Próbę jasnego i zdecydowanego wprowadzenia konstytucyjnego przepisu art. 178.3, który stanowi iż: „Sędzia nie może należeć do partii politycznej, związku zawodowego ani prowadzić działalności publicznej nie dającej się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów” poprzez określenie w ustawie czego szczególnie sędziom w świetle tego artykułu nie wolno, uznano za zamach na niezależność sędziów, chęć ich podporządkowania władzy wykonawczej i wpływania na ich orzecznictwo.
Uruchomienie ulicznych demonstracji miało swój cel i swój sens. To miała być próba powrotu do starej taktyki ulica-zagranica, przetestowanej na początku pierwszej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy. Donald Tusk 15 grudnia tego roku, zachęcając do udziału w demonstracjach, tak to tłumaczył w jednej z komercyjnych rozgłośni:
„Protesty przeciwko działaniom wobec Trybunału Konstytucyjnego w Polsce, tego ostrego ataku na system sądowniczy sądów powszechnych sprzed kilku lat, po pierwszych tych próbach, one przyniosły efekt. Premier Kaczyński i prezydent Duda chcieli iść dalej i zatrzymali się. (…) I wtedy też inaczej działa Unia Europejska, kiedy widzi, że ludziom na czymś zależy”.
Tym razem scenariusz miał być taki sam – ludziom miało zależeć, a niezawodna Unia Europejska miała pospieszyć z pomocą. Tylko że ludziom nie zależało (nawet sam Donald Tusk nie stanął na czele demonstrantów, wolał promować i podpisywać w ESC w Gdańsku swoją książkę, w tym samym czasie, gdy w mieście odbywało się przed Sądem Rejonowym zgromadzenie podobno kilku tysięcy ludzi), a Unia Europejska wykonała falstart w postaci listu pani Jourowej. Falstart podwójny – bez oceny, jaki wymiar mają te demonstracje (jak wielu „ludziom na czymś zależy”) i ingerując w trakcie procesu legislacyjnego, kiedy do końca nie było wiadome, jakie poprawki do projektu zostaną wprowadzone i jaki ostatecznie przyjmie kształt w wersji, którą ma podpisać prezydent.
W swoim liście pani wiceprzewodnicząca zachęca do skonsultowania z Komisją Wenecką Rady Europy projektu i wzywa wszystkie organy państwa do wstrzymania procedowania nad nim do czasu przeprowadzenia wszystkich niezbędnych konsultacji. Pani prof. Grabowska być może otrzyma odpowiedź na pytanie, zawarte w jej wpisie na Twitterze („Czy Szefowa KE już wie, że jej Zastępczyni bezprawnie ingeruje w prace parlamentu państwa członkowskiego UE, a dodatkowo narusza zasadę równego traktowania państw UE?”), jeśli odwołam się do wypowiedzi anonimowego urzędnika Komisji, który stwierdził, że choć pod pismem widnieje podpis tylko Jourovej, było ono konsultowane z komisarzem ds. sprawiedliwości Didierem Reyndersem oraz przewodniczącą KE Ursulą von der Leyen. „Jej gabinet dał zielone światło na pismo” oznajmił.
Polska, wstępując do Unii Europejskiej, przekazała jej organom kompetencje organów władzy państwowej jedynie w niektórych sprawach, a nie wyłączyła stosowania naszej ustawy zasadniczej. W Traktacie Lizbońskim nie zapisano prawa Komisji Europejskiej do udziału w wewnętrznych procesach legislacyjnych państw członkowskich. Jakie zatem ma prawo wiceprzewodnicząca KE do takiej aroganckiej ingerencji w suwerenne prawa Polski, których nasz kraj nie przekazał do kompetencji Unii Europejskiej na podstawie traktatu akcesyjnego?
Pani marszałek Elżbieta Witek, kiedy posłowie opozycji usiłowali wymusić na niej przerwanie procedowania nad projektem nowelizacji ustaw o ustroju sądów powszechnych, powołując się na list Very Jourowej, powiedziała: „Ja jestem marszałkiem polskiego parlamentu. Uchwalamy prawo w polskim parlamencie” i zaapelowała do opozycji, aby ta respektowała orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. A te orzeczenia, poczynając od roku 2005, kiedy Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem prezesa Andrzeja Zolla oceniał zgodność Traktatu Akcesyjnego z Konstytucją stanowią zawsze to samo - że po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej konstytucja pozostaje najwyższym aktem normatywnym w Polsce.
Pan marszałek Grodzki natomiast odpowiedział skwapliwie Verze Jourowej na jej list (nic w tym dziwnego, dobre wychowanie nakazuje na listy odpowiadać), ale zamiast napisać, że jest marszałkiem polskiego Senatu i prawo jest uchwalane w polskim Senacie” zapewnił, że „Senat RP skorzysta ze wszelkich przewidzianych prawem możliwości, by stanowione w naszym kraju prawo dotyczące sędziów było zgodne z regulacjami i wartościami Unii Europejskiej”.
Aż chce się w tym momencie zakrzyknąć: A co z polskimi regulacjami i wartościami? KON-STY-TU- CJA!!! Wystarczy Komisja Wenecka i zagraniczni eksperci (z Francji i Niemiec) z którymi pan marszałek zamierza konsultować polski projekt? Na podobnej zasadzie, jak polscy eksperci doradzają członkom Bundestagu, chciałoby się zapytać…
Widać jednak list pani Jourowej nie osiągnął zamierzonego efektu i tak naprawdę przejął się nim pan Budka i pan Grodzki, wobec tego w sukurs polskiej opozycji i politykom w togach pospieszył przewodniczący Europejskiego Stowarzyszenia Sędziów (EAJ) José Igreja Matos , który zwrócił się w liście do szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen o złożenie wniosku do Trybunału Sprawiedliwości UE o „zastosowanie środków tymczasowych w sprawie o naruszenie przepisów”. Swój list zatytułował dramatycznie: „Ostatnia szansa na ocalenie niezależności sądownictwa w Polsce”.
Jak widać, opozycji została już tylko zagranica i manifest pana Kramka z lipca 2018 roku pt. Niech państwo stanie, wyłączmy rząd! nawołujący miedzy innymi do ciągłej i wysokiej presji społecznej w postaci protestów i manifestacji pozostanie na kartach historii działań tych, którzy chcieli „rozłożyć” państwo. Tylko że oni nawet porządnie dywanu by nie rozłożyli…
Niepokojące jednak w tym wszystkim jest milczenie polskiego rządu. Wprawdzie minister Ziobro i jego współpracownicy gorąco bronili poselskiego projektu w sejmowej debacie, ale do tej pory nie ma żadnej oficjalnej reakcji polskiego rządu na korespondencję pani Jourowej i wezwanie do postawienia kolejny raz Polski przed Trybunałem Sprawiedliwości UE, który za cichym przyzwoleniem władz Unii próbuje rozszerzyć swoje uprawnienia na sprawy wykraczające poza zobowiązania traktatowe państw członkowskich, a przecież ma dokonywać wykładni prawa unijnego, aby zapewnić jego stosowanie w taki sam sposób we wszystkich państwach członkowskich i rozstrzygać spory prawne między rządami krajów Unii a jej instytucjami.
Opozycja szydziła z deklaracji polityków prawicy, że Polska podniosła się z kolan i nareszcie prowadzi suwerenną politykę zagraniczną, dbając przede wszystkim o dobro kraju i jego obywateli. Może już nadszedł czas, by po podniesieniu się z kolan tupnąć nogą? No bo za chwilę jakaś sprzątaczka z gmachu Parlamentu Europejskiego w Strasburgu poczuje się upoważniona do tego, żeby wysłać list do naszych władz, w którym w imieniu europejskiej wspólnoty będzie grozić, karcić i pouczać Polskę.
Tekst ukazał się na portalu wPolityce 21 grudnia 2019r