Nieraz już zdarzało się, że Unia Europejska pieniądze na określony cel przyznawała, po czym, nie ingerując i nie stwarzając specjalnych przeszkód w trakcie realizacji inwestycji, domagała się zwrotu środków już po jej ukończeniu, gdy okazało się, że fundusze zostały wydane nieprawidłowo, z naruszeniem unijnego prawa. Wielce prawdopodobne, że taki scenariusz powtórzy się w przypadku krakowskiej spalarni śmieci.

Jak od dawna wiadomo, spalarnia powstaje na terenach zalewowych, a do tego w tzw. korytarzu przewietrzenia miasta, gdzie według unijnych przepisów nie wolno budować tego typu obiektów. Kwota dofinansowania unijnego do budowy spalarni wynosi 371 mln zł. Czy będziemy musieli te pieniądze zwrócić?


Przez dobrych parę lat władze Krakowa szły w zaparte, twierdząc że spalarnia wcale na terenie zalewowym nie powstaje. Lokalne media tematu raczej nie drążyły, co nie dziwi, gdyż część z nich otrzymywała pieniądze za drukowanie materiałów promocyjnych spalarni, czyli po prostu dość kiepskiej, prymitywnej propagandy. Jednak latem 2010 przyszła powódź, a w sieci pojawiło się nagranie z miejsca zaplanowanej budowy spalarni, w którym na oczach wizytującego teren wojewody jakiś dowcipniś pływał łódką i łowił ryby.   Jako że kilka miesięcy później zostałem wybrany na radnego dzielnicy (jako niezależny) i objąłem redakcję niewielkich mediów dzielnicowych (z których uczyniłem otwarte dla mieszkańców i dyskusji o problemach dzielnicy media społeczne), za jeden ze swoich obowiązków uznałem wyjaśnienie kontrowersji związanych z planowaną budową. Udostępniłem łamy przedstawicielom miejscowego stowarzyszenia zwracającego uwagę na nieprawidłowości, a także zaapelowałem o poważną debatę do odpowiedzialnych za inwestycję. Napisałem wówczas m.in.:
"Wiele problemów naszej dzielnicy to problemy kontrowersyjne, w kontekście których zapewne nieraz będziemy się różnić i żywo dyskutować. Obok spraw kontrowersyjnych istnieją jednak także niepodważalne fakty. A takim faktem – jak wynika z dostępnych nam danych – jest fakt zalania terenów, na których planuje się budowę spalarni, przez ubiegłoroczną powódź. Jako redakcja nie mamy zamiaru wypowiadać się tutaj po którejkolwiek stronie sporu. Jest natomiast oczywiste, że przedstawiciele organizacji społecznych oraz radni mają pełne prawo być zbulwersowani wcześniejszymi oficjalnymi wypowiedziami zaprzeczającymi temu, iż budowa zaplanowana jest na terenie zalewowym. W tego rodzaju sytuacji nie widzę możliwości, by urzędnicy uchylali się od odpowiedzi na rodzące się tutaj pytania, a wobec mieszkańców, zamiast podawania faktów i rzeczowych argumentów, uprawiali propagandę. (…) Czekamy także na głos urzędników odpowiedzialnych za decyzje w tej sprawie."
Zamiast poważnej debaty nastąpiła seria nacisków i telefonów z „dobrymi radami”, zaś kilka tygodni później w Radzie Dzielnicy uaktywniła się grupa, która przy pomocy procedury uchwały w trybie pilnym zakończyła istnienie mediów społecznych, dość szybko przekształcając je w tworzoną pod cenzurą propagandową tubę lokalnego układziku.
Propagandowe, słowne wygibasy, które od czasu powodzi 2010 zaczęły produkować lokalne władze, były dość osobliwe: okazało się, że teren zalany przez powódź nie jest "terenem zalewowym", ale "terenem potencjalnie zalewowym". Tak to zamiatano sprawę pod dywan i ukręcano łeb poważnej dyskusji.
Aż wreszcie, w sierpniu ubiegłego roku z wydanej przez te same władze Krakowa broszury "Gdy zagraża powódź" mieszkańcy dowiedzieli się już oficjalnie, że spalarnia śmieci powstanie... na terenie zalewowym.
Ciekawe, co będzie, gdy inwestycji przyjrzą się dokładniej śledczy OLAF-u (Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych)… Szczególnie, że nie ma możliwości prawnych, aby dyskutować z ich ustaleniami czy też podważyć unijny raport pokontrolny, którego wynikiem może być po prostu nakaz zwrotu pieniędzy. Nieraz zwracano już uwagę, że polski rząd zbyt pobieżnie przygląda się wydawaniu funduszy unijnych, rzadko też dokonuje dokładnych kontroli. Warto też przypomnieć, na co zresztą zdążyli już zwrócić uwagę także unijni urzędnicy, że ilość oficjalnych zgłoszeń z Polski dotyczących nieprawidłowości przy wydatkowaniu tych funduszy jest dziwnie niska. Portal Interia, poruszając ten problem już dwa i pół roku temu, zacytował jednego ze śledczych OLAF, który nie pozostawiał złudzeń:
"Albo w Polsce jest tak dobrze, albo wasze władze nie mają pojęcia, co się dzieje z tymi projektami, ale my to sprawdzimy."
W artykule na Interii czytamy również:
"Kraków nie jest jedynym przypadkiem, kiedy korzystający z unijnych dotacji samorząd realizuje inwestycje niezgodnie z unijnymi dyrektywami. Według proszącego o anonimowość dyrektora w dużym banku, takich inwestycji jest w Polsce dużo więcej:
- Niektóre spalarnie odpadów oraz oczyszczalnie ścieków, po oddaniu ich do użytku nie będą spełniać unijnych wymogów środowiskowych. Nie zostanie więc dotrzymany unijny cel i pieniądze trzeba będzie do Brukseli zwrócić."

http://biznes.interia.pl/wiadomosci/news/unia-policzy-i-kaze-oddac-miliony-euro,1718299,4199