Po tekście i oglądnięciu zdjęć z wernisażu pp. Łazowskich, podjąłem śmiałą decyzję by pójść i zobaczyć owo na własne oczy. To decyzja technika, który co prawda lubi mieć przed oczami coś miłego do oglądania, ale też zupełnie nie interesuje się sprawami światka artystycznego i wszelakich izmów. U podstaw tego braku zainteresowania leży to, że sam światek artystyczny pozwala sobie używać słów artysta, dzieło artystyczne, wolność wypowiedzi artystycznej – do czegoś co jak na moje odczucie jest po prostu chamstwem, nieudacznictwem warsztatowym, obrazą rozumu i uczuć itd.

W reportażu zobaczyłem dwie rzeczy, ważne ponad wątpliwość. I nie jest to wcale ciągłość rodzinna – choć jest ona znacząca i miła.

Pierwsza – przebijająca przez zdjęcia – to zapowiedź najzwyklejszej a niezwykłej w istocie biegłości warsztatowej. Niech „spece” wyrażają się o tej biegłości ręki z lekceważeniem – zawsze takiemu powiem – najpierw sam narysuj konia, kwiatek czy portret a potem podnoś głos. Tacy niestety – podobnej zdolności warsztatowej po prostu nie mają i tu jest ich „bul”, że zacytuję ich klasyka.

Innymi słowy – to trzeba zobaczyć na własne oczy, w pełnym wymiarze, a nie jako wtórniki i to fragmentów widoczne na zdjęciach.

Znajduję w tych obrazach też wspomnienie innego artysty – Jana Salamona. Ze Szczawnicy, mieszkał nieopodal Kazimierza - tuż za torem kolejowym na Grzegórzkach – też o znakomitej biegłości ręki do portretowania w pastelach.

Oddzielna to opowieść z puentą – szkoda człowieka – artysty.

I drugi motyw, który mnie zachęca do odwiedzenia miejsca na Kazimierzu.

Ważny jest on szczególnie dziś. To sprawa formuły mecenatu. Właścicielka restauracji nie zamyka się do podawania posiłków czy napitków. Z własnej potrzeby ducha i wrażliwości zaprasza artystów i – być może nawet - widzi w tym jakiś element promocji swojego interesu. Nic w tym złego. To dobrze, bo widzi ten interes w okazaniu sztuki a nie w bezsensownych ulotkach - czy reklamie swego lokalu jako miejsca łomotania niby muzyką, przy której ani myślenie ani rozmowa się nie kleją

Sama forma przyjęcia artystów do lokalu jest ćwiczona w wielu miejscach, ale to ma już ewidentnie swój charakter. Pani właścicielka jest najwyraźniej jednoosobowym jury – ma swój gust. Nie udostępnia ścian byle komu. To jest Jej dzieło To nawet lepiej jak Michalik – który przyjmował spłaty kredytów jakby nie było wspomagając artystów z pobliskiej Akademii. To podejście Pani Właścicielki też jest ważne.

I tak to – ja – zapyziały człowiek techniki zostałem zachęcony do odwiedzin nowego typu galerii. Nie handlowej – bo cóż to za dzisiejsza manipulacja Jest Galeria Sztuki ale jest i Galeria Handlowa. U ludzi to ma być to samo.

A nie jest.

Szalona różnica!