Z dużym zainteresowaniem przeczytałem notkę jednej z najbardziej popularnych i - moim zdaniem - najlepszych blogerek Salonu, @Ufki, zatytułowanej " W PiS widać zmęczenie". ( https://www.salon24.pl/u/ufka/1000130,zmeczenie) Absolutnie zgadzam się z treścią notki, bo wszystko to, co napisała @Ufka widać gołym okiem, jednak zasadniczo nie zgadzam się główną tezą notki, jakoby Praw i Sprawiedliwość dopadło zmęczenie. Owszem, zapewne w jakiejś części jest to uwaga jak najbardziej uprawniona, jednak aktualną, powyborczą sytuację PiS widzę trochę inaczej, co pozwala mi także postawić trochę inną diagnozę.

Otóż stawiam tezę, że PiS zapętliło się w postawie ultra- defensywnej, przyjętej mniej więcej w okolicach słynnej rekonstrukcji rządu. Utrata i tak ograniczonej - ale jednak - inicjatywy, którą miał rząd Beaty Szydło, spowodowała niekiedy wręcz rozpaczliwe bronienie się przed zmyślonymi, albo nadmiernie rozdmuchanymi "aferami". Powstał efekt domina - rozpaczliwa obrona, albo zgoła działanie " na przeczekanie", inicjowała liczne błędy: strategiczne i wizerunkowe.

Inicjatywa, którą miał rząd Beaty Szydło, wynikała z dwóch co najmniej powodów. Pierwszym jest powyborczy entuzjazm Polaków, którzy w wyborczym triumfie partii Jarosława Kaczyńskiego zobaczyli olbrzymią szansę wyrwania Polski z okowów III RP - państwa z dykty i kartonu, opanowanego przez sitwy i rządzonego przez premiera najczęściej w świecie klepanego po plecach. Ale jednocześnie druga grupa Polaków - ta nazwana w swoim czasie - "drugim, gorszym sortem". mocno się zradykalizowała, przyjmując " z punktu" postawę skrajnej (totalnej) opozycji i podejmując jednocześnie działania sabotujące wszelkie ruchy partii rządzącej. Drugim powodem tego, iż rząd PiS absolutnie dyktował warunki na polskiej scenie politycznej, były brawurowo wprowadzane "transfery socjalne" i podjęte reformy państwa - w  sferze sądowniczej i walki na froncie układów mafijno - gospodarczych. Nie bez znaczenia były też próby definiowania od nowa roli Polski na arenie międzynarodowej - zwłaszcza rozluźnienie "przyjacielskiego" uścisku Niemiec i zorientowania się na ścisłą współpracę z grupą V-4 i amerykańską administracją prezydenta Trumpa. Tyle tylko praktycznie wystarczyło, żeby pokazywać "totalsom" środkowy palec i kompletnie nie przejmować się doktryną "ulicy i zagranicy". Poniekąd słusznie, bo Kijowski i KOD dokonali "seppuku" z własnej i nieprzymuszonej woli, opozycja "totalsów" w parlamencie miotała się tylko w bezsilności, ale....

Oparcie się na doktrynie Jarosława Kaczyńskiego:  "czynimy dobrą zmianę, nie oglądamy się na inne okoliczności" ma swoją cenę. Śmiem twierdzić, że PiS właśnie teraz tę cenę płaci, ponieważ "grzechy zaniechania" zawsze odbiją się w końcu in minus -  i to w najmniej pożądanym momencie. Kardynalnymi grzechami zaniechania są również dwie sprawy: po pierwsze kompletna amatorszczyzna w tzw. audytach ministerstw przejętych po rządach Tuska/Kopacz, po drugie zupełnie niezrozumiała "gołębia" tolerancja dla ewidentnie antypaństwowych, wywrotowych i sabotażowych działań opozycji, czego jaskrawym przykładem był "ciamajdan". "Ciamajdan " - aczkolwiek ośmieszony i wykpiony na wszelkie sposoby - ale w żaden sposób nie rozliczony w sensie prawnym - spowodował wyhamowanie brawury rządu Beaty Szydło, co w konsekwencji oznaczało "rekonstrukcję" rządu i przejęcie premierowskiej władzy przez Mateusza Morawieckiego i ludzi o bardzo umiarkowanej postawie. Innymi słowy jastrzębie o i tak stępionych dziobach, zastąpione zostały gołębiami, które miały unormować sytuację Polski w UE i położyć kres ingerencji Brukseli w polskie reformy - głównie sądownicze.

Czy to się udało, odpowiedzcie sobie Państwo sami. Ale, co gorzej - PiS oddało też zupełnie kontrolę nad narracją w przestrzeni publicznej ,chociaż teoretycznie władza ma wszystkie instrumenty, wszystkie narzędzia, żeby kreować przekaz medialny, narzucać swoją narrację i własną interpretację wydarzeń. Tymczasem obóz władzy łatwo i bardzo szybko dał się zepchnąć do defensywy w takich tematach jak premie ministerialne, zarobki polityków czy wydatki MON ze służbowych kart - jeszcze za premier Szydło. A dalej było już tylko gorzej: wieże Kaczyńskiego Kuchciński, Plebiak, Banaś, czyli rozpaczliwa defensywa i całkowite oddanie pola tej niby słabiutkiej PO, której udało się narzucić narrację, że wybory parlamentarne to test i referendum dla obozu rządowego.  A politycy PiS zamknęli się w informacyjnej bańce potakiwaczy. Nie konfrontują od dawna swojej wizji świata, nie słuchają krytycznych głosów, nie interesują ich inne poglądy na Polskę. Zamiast tego rozpływają się w pochwałach, napływających z mediów publicznych i narracji dobrej ze trzy lata wstecz: PO to klęski, PIS to pasmo sukcesów. To zaś zaciera im rzeczywisty obraz tego, co się dzieje. Jacek Kurski kontynuuje o(błędną) politykę "lekcji wychowawczych"  dla przygłupów i nie wyciąga wniosków, że pomimo skrajnie negatywnego przekazu w sprawach Zdanowskiej, Gawłowskiego czy Neumanna, przekaz ten przyniósł dokładnie odwrotny skutek od zamierzonego. W polskiej gminie ( taka gmina) wciąż - niestety - dobrze się ma zasada, że im większe bydle, tym  więcej głosów dostanie w wyborach. Rząd Mateusza Morawieckiego korzysta - niestety - z wariantu komunikacji opierającego się o populizm, wręcz skrajny populizm. Droga populistyczna może być atrakcyjna, ale jedynie chwilowo, ponieważ bardzo szybko tworzy obraz groteskowy, komiczny, z pewnością daleki od wiarygodnego. Komizm przekazu chyba najlepiej widać w relacjach telewizji Kurskiego która chcąc za wszelką cenę wspierać rządzących – a z punktu widzenia standardów uprawiania profesjonalnej polityki wizerunkowej robi to wyjątkowo nieudolnie – działa na niekorzyść rządu.

I tak się to ma do świeżo "upieczonego" marszałka Senatu - Tomasza Grodzkiego. Jego "grilowanie" tylko przysporzy mu popularności, nie mówiąc już o jego wybujałym ego, które - kto wie - być może wystartuje w wyborach prezydenckich. Zasada powinna być prosta: coś się nie zgadza w twoich finansach to prześwietlamy, zbieramy fakty i albo stawiamy konkretne zarzuty, albo odpuszczamy, bo facet jest OK. Grodzki - jak większość "wysokofunkcyjnych" lekarzy, na milę śmierdzi łapówkarstwem, ale że sprawa dotyczy marszałka Senatu musi być ona jasna: albo, albo. Senat tej kadencji jawi się w ogóle "ciekawie" - senator z bardzo poważnymi zarzutami prokuratorskimi i marszałek (łapownik?), o wybujałym ego i pompatycznym sposobem bycia, naśladującym ( o zgrozo) Jana Pawła II, oznacza, że PiS w pewnym sensie cofnął Polskę o 3-4 lata wstecz. Na własne życzenie. PiS wpada bowiem w tę samą pułapkę, co dawniej Platforma Obywatelska – zaczęło rządzić państwem wedle sondaży, używając tych samych, zużytych już twarzy, które wywołują w najlepszym wypadku uczucie znudzenia. Zrównoważyć Grodzkiego można tylko w jeden sposób - pokazując "pisowskiego" Grodzkiego, który okaże się lepszy. Cztery lata temu znalazł się Andrzej Duda - nie wierzę, ze nie ma jemu podobnych.  Na razie - jeszcze - wyborcy wybaczają błędy PiS, bo jest ono bardzo prospołeczne, ale trwanie w ultra- defensywnej postawie bez choćby próby ponownego przejęcia inicjatywy, jest niedźwiedzią przysługą dla Andrzeja Dudy w nadchodzących wyborach prezydenckich. Bo nie da się dziś uprawiać sprawnej polityki komunikacyjnej działając ad hoc, bez fachowców, bez analityków, bez strategów, ale przede wszystkim bez mądrego programu medialnego rozpisanego z najdrobniejszymi szczegółami i wariantami, bo do dobrego wizerunku trzeba mieć nie tylko dobry produkt - trzeba mieć mocny i WIARYGODNY przekaz. W przeciwnym razie klient - czyli wyborca - prędzej czy później przyjdzie z reklamacją.

Panie Jarosławie Kaczyński, przychodzę z reklamacją  - pora "dobrą zmianę" zastąpić "zmianą skuteczną".  Bo skuteczność wam się sypie,  jak wrak Tupolewa w Smoleńsku -  za chwil parę nawet zmiotka i szufelka będą zbędne.

Tekst ukazał się na Salon24.pl w dniu 15 listopada 2019r