Nagłe przerwanie ekshumacji w Jedwabnem w 2001 roku po protestach środowisk żydowskich było swego rodzaju zawałem serca polskiej pamięci historycznej. Prawda, która wyłaniała się z wykopalisk jednoznacznie przeczyła kłamstwom Jana Tomasza Grossa. I choć co rusz w ostatnich latach pojawia się deklaracja chęci wznowienia ekshumacji, nie idą za nią żadne decyzje. Książka „Powrót do Jedwabnego” jest kolejnym wołaniem o prawdę. Zbiera informacje ze śledztw i świadectw. Zadaje kluczowe pytania, na które jako Polacy mamy obowiązek odpowiedzieć.

„Sąsiedzi” Jana Tomasza Grossa były potężnym ciosem dla Polski. Niewielu miało wówczas świadomość tego, co wydarzyło się w Jedwabnem, więc antypolska wersja mogła swobodnie podbijać świat. Książka Grossa miała być kołem zamachowym międzynarodowej narracji o antysemityzmie Polaków i ich okrucieństwie wobec Żydów. Oparta na wyrywkowych świadectwach, jak okazało się z czasem – fałszywych – Gross stworzył własną wersję wydarzeń w Jedwabnem. I choć pojawiało się z czasem coraz więcej świadectw i dowodów na to, że za masakrą społeczności żydowskiej w Jedwabnem stoją Niemcy, świat pozostał głuchy. Nagłe przerwanie ekshumacji pod wpływem silnych nacisków Izraela, pokazało że taka wersja zdarzeń jest wielu środowiskom na rękę. Książka „Powrót do Jedwabnego” zbiera świadectwa, gromadzi fakty, wskazuje na źródła, stanowiąc punkt wyjścia do dalszych poszukiwań. Zawiera także niezwykle cenne świadectwo prof. Małgorzaty Grupy, która dowodziła zespołem prof. Andrzeja Koli podczas prac archeologicznych w Jedwabnem. I choć patrząc na całość publikacji, widać pośpiech, pobieżność i wpisanie jedwabieńskiej historii w obecny kontekst polityczny dotyczący ustawy 447, nie można skupiając się na didaskaliach, odrzucić samej istoty treści. Skąd wzięło się kłamstwo o Jedwabnem? Komu zależy na jego utrzymaniu? Dlaczego zablokowano ekshumacje? „Powrót do Jedwabnego” stawia te pytania i pomaga znaleźć na nie odpowiedzi.

Każdego dnia przez pięć i pół roku Niemcy mordowali w Polsce trzy tysiące osób. Każdego ranka trzy tysiące budziło się po raz ostatni. Tamtego dnia, 11 lipca 1941, ponad dwieście straciło życie w jednym miejscu w Jedwabnem. Z punktu widzenia brutalnej statystyki czasu okupacji było to tylko jedno z wielu tragicznych wydarzeń. Czy zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego właśnie temu wydarzeniu nadano taką rangę, że jak żadne inne stało się znakiem rozpoznawczym Polski?

— pyta w książce dr Ewa Kurek. To pytanie powraca od wielu lat. Powraca tym silniej, że na jego podstawie tworzone są kolejne, a każda próba odkrycia prawdy jest skutecznie torpedowana.

CZYTAJ TAKŻE:

Tomasz Budzyński, współautor książki „Powrót do Jedwabnego” wskazuje na źródła z których korzystał Jan Tomasz Gross podczas tworzenia swojej książki. Przypomina sprzeczne zeznania świadków składane w kolejnych procesach, ale wskazuje na takie, na których oparł się Gross.

Gdy autor „Sąsiadów”, było nie było obywatel Stanów Zjednoczonych, objawił światu swoje dzieło, polscy historycy byli zaskoczeni jego wiedzą. Z jednego powodu: większość dokumentów dotyczących zbrodni w Jedwabnem znajdowała się w archiwalnych zasobach Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. W połowie 2000 roku powstały chwilę wcześniej Instytut Pamięci Narodowej przejął te zasoby i – jak się okazało – nieomal z marszu, za sprawą profesora Andrzeja Paczkowskiego, członka kolegium IPN popieranego przez Platformę Obywatelską, oraz Leona Kieressa, otrzymał je Tomasz Gross. Interesujące, że Kieres, pierwszy szef IPN, niedługo po ukazaniu się na rynku wydawniczym „Sąsisadów” poleciał za ocean, na rozmowy ze środowiskami żydowskimi skupionymi wokół Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, w trakcie których przeprosił Żydów za udział Polaków w zbrodni w Jedwabnem. Prokuratorzy IPN-u dopiero zaczęli badać wywołaną książką sprawę, wszczęli śledztwo, a tymczasem ich szef już „wiedział”. (…) Jak to możliwe, że decydenci IPN-u nie przekazali materiałów polskim historykom, tylko amerykańskiemu socjologowi? Ważne pytania, ale jeszcze ważniejsze: kto udzielił zgody naukowcowi posiadającemu status obcokrajowca na prowadzenie badań naukowych w Wydziale Ewidencji i Archiwum w Delegaturze UOP w Białymstoku? Ustawa o ochronie informacji niejawnych niezwykle rygorystycznie reglamentowała dostęp do dokumentacji stanowiącej tajemnicę państwową, a taki status mają materiały archiwalne przechowywane w archiwach UOP. Dlaczego opisywana sytuacja miała miejsce i komu zależało na jednostronnym dostępie do materiałów źródłowych znajdujących się w UOP i IPN z całkowitym brakiem możliwości zapoznania się i przeprowadzenie badań nad wydarzeniami mającymi miejsce w Jedwabnem 10 lipca 1941 przez polskich historyków?

— pisze Tomasz Budzyński w swojej części książki, zarzucając Grossowi tendencyjność, niewiedzę i nieuczciwość. Przypomina jednocześnie o dwóch fundamentalnych kwestiach. Po pierwsze, Gross pisząc książkę wiedział to, czego nie wiedzieli inni, opierając swoje teorie na części zeznań, podważonych później przez innych świadków. Po drugie, gdy pisał książkę nie miał pojęcia o działalności grupy Fabera, którą odkrył dopiero kierownik Państwowego Archiwum w Łomży Leszek Kocoń w 2001 roku, już po pojawieniu się na rynku „Sąsiadów”. Po trzecie, Gross nie zmierzył się z nowymi faktami.

Autorzy książki przypominają poczynione dotychczas ustalenia ws. zbrodni w Jedwabnem. Przytaczają między innymi ustalenia niemieckiego badacza, radcy sądowego Martina Optiza, który w oparciu o dostępne dokumenty i zeznania świadków, zrekonstruował trasę przemarszu esesmanów latem 1941 roku. Grupa operacyjna dowodzona przez dowódcę SS Hermana Schapera, którego działalność w likwidacji Żydów na tamtych terenach była przejrzysta, pojawiła się także w Jedwabnem. „W końcu czerwca oddział Schapera był w Wiznie, 5 lipca w Wąsoszu, 7 w Radziwiłowie, 10 w Jedwabnem, 22 sierpnia w Tykocinie. Według niemieckich archiwów w każdym z tych miejsc esesmani mieli działać dokładnie tak samo: robić, co było do zrobienia, ale też wykorzystywać antyżydowskie nastroje zainicjowane zdradą Żydów i poparciem dla Sowietów w 1939”. Optiz zwrócił się do władz izraelskich z prośbą o pomoc prawną dotyczącą działalności Schapera i taką pomoc otrzymał. Odnaleziono dwoje świadków ocalonych z pogromu w Radziwiłłowie i Tykocinie. Zeznali, że to Schaper wydawał rozkazy Niemcom i Polakom. Z zeznań świadków – sądowych i pozasądowych – wynika, że grupa kilkudziesięciu Niemców przyjechała 10 lipca 1941 roku do Jedwabnego i to oni wydawali rozkazy. Ciekawa jest w tym kontekście książka Tadeusza Mocarskiego, nie będąca wprawdzie publikacją badań historycznych, ale świadectwem.

CZYTAJ TAKŻE: To Niemcy mordowali w Jedwabnem! Świadek: „Było 68 gestapowców, żandarmów było bardzo dużo, bo przyjechali z różnych posterunków”

Zdecydowanie mocną stroną książki „Powrót do Jedwabnego” jest rozmowa z profesor Małgorzatą Grupą, pod której kierunkiem pracowali archeolodzy dokonujący ekshumacji w Jedwabnem. Zespół prof. Andrzeja Koli określił liczbę zamordowanych Żydów na trzystu, maksymalnie do czterystu. I choć brutalnie przerwane badania trwały krótko, nawet szczątkowe ustalenia przeczyły wersji opisanej przez Grossa. Opis atmosfery w jakich były prowadzone jest wstrząsający.

Od pokazania prawdy dzielił nas tylko mały krok, tymczasem wszystko, co odkryliśmy, musieliśmy zakopać. I tak z naszym odkryciem zakopaliśmy prawdę. Decydowało o tym wielu ludzi - i raczej niewielu w Polsce. To była nieszablonowa decyzja i niespotykana sytuacja. W całej swojej kilkudziesięcioletniej karierze nie spotkałam się nigdy z czymś tak absurdalnym, ani wcześniej, ani później. To chyba wtedy pierwszy raz pomyślałam, że preparują tę historię. To, co się tam wtedy zadziało, ten nadzór, tajemnice, knowania, naciski, ta atmosfera, na koniec przerwanie ekshumacji – to było coś tak nieprawdopodobnie odległego od zawodu archeologa i w ogóle od wszystkiego, czym się w życiu zajmowałam, że na lata zaciążyło to nie tylko na mojej pracy, ale także na mnie osobiście

— wyznaje prof. Grupa.

Od początku wszystko tam było dziwne, inne niż gdziekolwiek indziej. Jedno spojrzenie i już wiedziałam, że będzie ciekawie. Teren obstawiny przez policję, wewnątrz wszystko pilnowane, obserwowane, zasłonięte siatkami maskującymi, stanowiska pracy wyłącznie za specjalnymi przepustkami – jakiś matrix. Gdy prof. Andrzej Kola, mój szef, zagubił przepustkę, nie mógł wejść na własne badania – była to absurdalna sytuacja, jak na wojnie, a nie polu archeologicznych badań.

Według zeznań naocznych świadków zbiorowa mogiła znajdowała się na kirkucie i to samo mówili nadzorujący pracę rabini. A jednak się pomylili, bo zbiorowego grobu tam nie było. Mieliśmy wprawę w znajdywaniu zbiorowych mogił i szybko poznaliśmy, że to ślepa uliczka. Nadzorujący naszą pracę przedstawiciele strony żydowskiej nie uwierzyli nam i non stop odsyłali nas do tego kirkutu. Dyrygował tym wszystkim rabin Michael Schudrich. Cały czas na krótkim łączu z Warszawą, Tel Avivem, Waszyngtonem. (…) W rzeczywistości o wszystkim decydował Schudrich, który próbował wydawać nam dyspozycje według jakichś wytycznych. Rzecz w tym, że te wytyczne miały się nijak do rzetelnych badań archeologicznych

— relacjonuje prof. Grupa, podkreślając że z takim traktowaniem nie spotkała się ani ona, ani też nikt z branży. ”Wykańczał nas psychicznie” – dodaje.

To, co Schudrich z nami robił i jak nas traktował, wołało o pomstę do nieba. Wydaje mi się, a właściwie jestem tego pewna, że chcieliśmy w Jedwabnem znaleźć zupełnie co innego: my szukaliśmy prawdy, Schudrich – potwierdzenia wersji Jana Tomasza Grossa. Ale akurat tego tam nie znalazł. (…) W pewnej chwili ktoś rzucił pomysł, by dokonać wykopu w środku stodoły, bo skoro nic tam nie ma – a według zapewnień nie ma – to zgoda rabinów jest nam niepotrzebna. I momentalnie okazało się, że zbiorowa mogiła, której szukaliśmy na kirkucie i której wbrew zapewnieniom tam nie było – jest w stodole. Co było dalej? Istne piekło. Schudrich nawet nie próbował ukryć niezadowolenia, bo przecież nasze odkrycie całkowicie niszczyło wiarygodność świadków, którzy zeznawali przed sądem i na relacji których oparł się Jan Tomasz Gross. Bo jeśli zbiorową mogiłę i pomnik Lenina znaleźliśmy w stodole – to co widzieli „naoczni świadkowie” zbrodni, którzy mogiłę i pomnik umiejscawiali na kirkucie? Jednym zdaniem – nasze odkrycie pokazywało wprost, że ich zebrania były funta kłaków warte i prowadziły na manowce. To wszystko zrozumiałam jednak dopiero później, bo w tamtym momencie nie pokmowałam istoty gniewu Schudricha. My przyjechaliśmy do Jedwabnego zrobić swoją robotę, po nic innego. Najwyraźniej Schurdich przyjechał z tego samego powodu – rzecz w tym, że kompletnie inaczej to rozumieliśmy

— wspomina profesor Grupa.

Do pracy przystąpiliśmy całą energią ludzi, którzy po długim okresie bezczynności i ciągłym przerywaniu misji wreszcie mogli ją realizować. Pracowaliśmy bardzo intensywnie – całe czterdzieści pięć minut!!! A potem pojawiła się informacja, że to koniec prac

— dodaje.

Przez ten krótki czas udało nam się odkryć betonowy, potężny pomnik Lenina i pierwszą warstwę szkieletów ułożonych równolegle. Udało nam się też zmierzyć szerokość i długość mogiły. (…) Całokształt tego, co już tylko do tego momentu zdążyliśmy ustalić, wskazuje że mężczyźni niosący pomnik Lenina zostali zamordowani pierwsi, a potem wrzucono ich do mogiły. I nie na kirkucie, tylko tutaj. Nie spodobało się to, co  powiedziałam. Oj, bardzo się nie spodobało. (…) Ponieważ nie pozwolono nam sprawdzić, jaka jest głębokość mogiły, chcieliśmy zrobić wykop obok mogiły. Ale tu spotkało nas kolejne zaskoczenie, a właściwie rozczarowanie, bo na to też nam nie pozwolono, a to już było naprawdę zastanawiające. (…) Schemat, który w oparciu o mimo wszystko całkiem sporą liczbę danych mieliśmy przed oczami, był dość czytelny: najpierw zabito mężczyzn niosących pomnik Lenina i złożono ich do mogiły. (…) To, co wiemy na pewno i co udało się ustalić ponad wszelką wątpliwość, to fakt, że gdy już zostali zamordowani, przysypano ich warstewką 5-10 centymetrów ziemi i dopiero wtedy wpędzono kobiety, dzieci, starców – a potem podpalono. (…) To był zwrot o 180 stopni w tych pracach, bo i te zeznania, i w ogóle cała ta historia nabierały zupełnie odmiennej formy i treści.

Te nieliczne, ale jednak ważne badania wskazywały na coś jeszcze – coś szalenie ważnego – że ci mężczyźni zostali po prostu zastrzeleni. (…) Cały nasz zespół badawczy nie miał wątpliwości, że ci ludzie zostali rozstrzelani. Dowodów nie pozwolono nam zebrać, choć były w zasięgu ręki

— mówi profesor Grupa. Pod ciężkim pomnikiem Lenina, którego nikt nie ruszał od lipca 1941 roku, znaleziono łuskę, jako twardy dowód na to, że strzały jednak padły. Łusek pochodzących z niemieckiej broni znaleziono zresztą więcej.

Kto mógł strzelać – kto miał wtedy broń? Odpowiedź była oczywistą oczywistością: Niemcy. Chyba, że ktoś chce wierzyć – ktoś naprawdę niemający pojęcia – że latem 1941 Niemcy pozwolili Polakom posiadać broń

— dodaje prof. Grupa. Podkreśla także, że przy ofiarach mordu znaleziono wiele kosztowności, złote łańcuszki, zegarki, monety, złote zęby. Kłamstwem jest więc podłe oszczerstwo Grossa, że Polacy okradali swoje ofiary.

Atak na książkę Wojciecha Sumlińskiego, Ewy Kurek i Tomasza Budzyńskiego wybuchł jeszcze zanim ktokolwiek zdążył ją przeczytać. Można oczywiście dyskutować z poziomem upolitycznienia zagadnienia, z wysoką emocjonalnością przekazu, która momentami towarzyszy autorom, wyrażać poczucie niedosytu wynikającego z niewystarczającego zgłębienia dostępnych dziś treści, ale nie można tej książki odrzucić. Niestety wielu robi to niejako a priori, bez zapoznania się z treścią. Najwyraźniej sprawa Jedwabnego ma zostać zamknięta raz na zawsze przerwaną w 2001 roku ekshumacją, a kłamstwa Jana Tomasza Grossa mają zostać utrwalone w świadomości międzynarodowej skutecznie i ostatecznie. Naprawdę tego chcemy? Kwestia wznowienia ekshumacji – według deklaracji IPN – jest otwarta, choć decyzja nie leży po stronie Instytutu. Jednocześnie każda próba mówienia o konieczności wznowienia badań, obarczona jest milionem zastrzeżeń i obaw. Można odnieść wrażenie, że zostaliśmy tak przestraszeni, iż wolimy tej sprawy nie roztrząsać. Tylko kto na tym zyskuje, a kto traci? Naszym fundamentalnym obowiązkiem jest obrona dobrego imienia Polski. Kiedy o nią walczyć, jeśli nie teraz? Innej szansy na ujawnienie prawdy i oczyszczenie Polski z łgarstw historycznych nie będzie.

CZYTAJ WIĘCEJ: Prezes IPN: Instytut jest gotowy przeprowadzić ekshumację w Jedwabnem; decyzja nie należy do nas

CZYTAJ TAKŻE: Bp Stefanek: Nikt nie chciał dotknąć prawdy o Jedwabnem, bo ona przeczy programowi kłamstwa, który nazwałem „holocaust business”. Fragment książki „We wszystkim Chrystus”

TEKST  UKAZAŁ  SIĘ  NA  PORTALU  wPolityce 7 grudnia 2019r