Notice: Undefined offset: 1177 in /home/krakgi/domains/krakowska.biz/public_html/libraries/src/Access/Access.php on line 608

Notice: Trying to get property 'rules' of non-object in /home/krakgi/domains/krakowska.biz/public_html/libraries/src/Access/Access.php on line 608

Notice: Undefined offset: 1177 in /home/krakgi/domains/krakowska.biz/public_html/libraries/src/Access/Access.php on line 613

Notice: Trying to get property 'rules' of non-object in /home/krakgi/domains/krakowska.biz/public_html/libraries/src/Access/Access.php on line 613

Polityka państwa to zawsze pewna umowa między władzą a społeczeństwem. Oczywiście w państwie demokratycznym. W Polsce mamy natomiast od ośmiu lat do czynienia ze swego rodzaju systemem mieszanym, polegającym na realizowaniu pewnej doktryny politycznej opartej o ofertę dla relatywnie wąskiej grupy społeczeństwa. Oferta ta opiera się na trzech głównych filarach.

Pierwszy:

- stworzenie nowej grupy społecznej, która będzie w przytłaczającym stopniu  dominować nad resztą społeczeństwa. Grupa ta będzie znakomicie wynagradzana i dopuszczona do konsumowania wszelkich osiągnięć transformacji ustrojowej.

W zamian za to zobowiąże się do bezwarunkowej lojalności wobec ekipy rządzącej która zapewni jej dominację. O ile w ostatnich latach – głownie dzięki unijnym dotacjom udawało się w ten sposób utrzymywać „pakiet kontrolny” przy poszczególnych wyborach, to w ostatnim czasie dysponentom publicznych zasobów brakuje już na to pieniędzy. 

Stworzenie owej nowej warstwy zapowiadano zresztą od samego początku transformacji ustrojowej, jednak jej wyodrębnienie się miało następować naturalnie i zgodnie z zasadami gospodarki rynkowej, a definicja tej grupy odpowiadała opisowi tzw klasy średniej, która prowadzi drobny i średni biznes na uwolnionym rynku, zapewnia usługi na rynku komercyjnym, płaci podatki  i w sumarycznym bilansie jest największym pracodawcą w skali państwa.

Pod szczytnymi hasłami budowania klasy średniej de facto stworzono jednak sztucznie i pryncypialnie finansowaną klasę decyzyjną, bez związku z wolnym rynkiem, konkurencyjnością czy zasadami dorabiania się poprzez swoją ofertę handlową. Powstała w ten sposób cała grupa elektoratu o uposażeniu często kilkunastokrotnie przewyższającym średnią pensję krajową (niedostępną nawet dla wielu drobnych przedsiębiorców) a jednocześnie całkowicie uzależnioną nie od sytuacji na rynku czy od fachowości w administrowaniu państwem, ale wyłącznie od układu politycznego i personalnego w swoim regionie.

Do nich była kierowana polityka „ciepłej wody”, dla nich przepłacano za komfort Pendolino czy budowano symboliczne już aquaparki zamiast systemów retencji wody. Wreszcie – co było nader widoczne w CV kandydatów przy ostatnich wyborach samorządowych – tylko oni byli w ostatnich latach dopuszczani do pracy i zdobywania doświadczenia w agencjach i instytucjach publicznych czy spółkach zależnych od samorządu. Doniesienia o gigantycznych wynagrodzeniach, premiach, zyskach osiąganych dzięki malwersacjom publicznych środków, czy nawet o set – milionowych aferach korupcyjnych, nie były oburzające ani dla owej części elektoratu ani dla mediów kształtujących ich światopogląd. Druzgocąca przewaga materialna budowana przez tą społeczną grupę władzy była bowiem wpisana w ich model państwa. Źródła finansowania nie były precyzowane. Jednak każda symboliczna złotówka zdobyta kosztem publicznych priorytetów przez kogokolwiek spoza owej klasy dominującej i decyzyjnej będzie ich emocje rozpalać do czerwoności.  

Nowy prezydent poprzez swoje deklaracje i zapowiedzi – a co gorsza, także poprzez zapoczątkowaną już współpracę ze związkami zawodowymi czy organizacjami pozarządowymi, wysłał sygnał że jego celem nie będzie ów dogmat rozwarstwienia społecznego i przygniatającej dominacji jednego elektoratu. Co gorsza – mimo przynależności politycznej, Dudę ciężko zdefiniować jako człowieka uzależnionego od jakiegoś układu interesów, gwarantującego tą jednostronną dominację. Związki Bronisława Komorowskiego choćby z oficerami WSI dawały tej grupie jakieś poczucie bezpieczeństwa, postrzegali bowiem te relacje jako pewien – nawet jeśli bezpośrednio nie związany z ich podwórkiem - to utrwalony w ostatnich ośmiu latach element systemu III RP.  

Drugi:            

- poprzez tą przygniatającą dominację materialną czy społeczną (system znajomości w dostępie do lekarza, zlecenia publicznego czy załatwienia sprawy administracyjnej) , jak i całej doktrynalnej hagiografii swojej przewagi intelektualnej, mentalnej i kulturowej (tak obrazowo ukazanej choćby przez Krystynę Jandę na obrazku o nowoczesnym patriotyźmie) , upewnienie tej grupy o wyłącznej zdolności intelektualnej do decydowania o sprawach państwa. Decydowania lojalnego i wspierającego narracje władzy która gwarantuje dominację.

Jak głęboko zakorzeniony był ten obraz w świadomości tego elektoratu, moim zdaniem pokazały już tzw prawybory kandydata na prezydenta wewnątrz Platformy Obywatelskiej wiosną 2010 roku. Dla tych ludzi to były realne demokratyczne wybory godnej szacunku głowy państwa. Bo kandydata spośród „swoich”. Przez trzy miesiące relacjonowane zresztą wtedy przez wszystkie prorządowe media z większą uwagą niż sama ogólnopolska kampania prezydencka. I jestem skłonny przypuszczać, że była to optyka całkowicie szczera i pozbawiona cynizmu. Ogólnopolski akt wyborczy jest bowiem dla klasy decyzyjnej jedynie nieuniknionym złem z powodu konieczności dopuszczenia do głosu wyborców spoza światłej klasy decydentów. Dotyczy to zarówno wyborów jak i referendów. To dlatego referendum rozpisane przez Bronisława Komorowskiego nie było dla tych mediów i dla tego elektoratu oburzające. Było bowiem postrzegane nie jako wiążący akt demokratyczny ale jako słuszny zabieg polityczny w którym dopuszczony do głosu motłoch będzie przekonany że decyduje w jakiejś istotnej sprawie a de facto jego głos nie będzie miał kompletnie żadnego znaczenia (choćby z powodu doboru pytań). W zamian za te igrzyska w przyszłości odda jednak swój głos na kandydatów klasy decyzyjnej.

Jak wygląda ta optyka świetnie pokazały też wyjaśnienia środowisk opiniotwórczych na temat powodów porażki Komorowskiego w ostatnich wyborach. Przegrana ta w ich oczach była spowodowana właśnie tym że „hejterski” motłoch w internecie  rozrósł się do takich rozmiarów, że zaczął mieć wpływ na świadome decyzje wyborców. Oczywiście przez dziesięć ostatnich lat nie kojarzyli wyników wyborów z całą lawiną hejtu i chamskich memów, na temat obu braci Kaczyńskich, Antoniego Macierewicza czy innych polityków opozycji, które wręcz zalewały internet. Proste gierki internetowe pt „postrzelajmy do kaczek” rozsyłane przed wyborami 2007 roku, zdjęcia Lecha czy Jarosława Kaczyńskiego zmniejszonego w Photoshopie na tle innych przywódców europejskich, Macierewicz w turbanie Taliba, czy całe rozbudowane portale typu Muzeum IV RP były dla nich słusznym wyrazem emocji – nie zaś strasznym hejtem niszczącym debatę publiczną. Prawda natomiast jest zupełnie inna: Komorowski przegrał bo jego błędy i wpadki doprowadziły do tego, że wieloletni modny i sprawdzony hejt internetowy skierowany masowo przeciwko Kaczyńskim i PiS-owi wymknął się spod kontroli politycznej i został przebity szyderstwem z kandydata PO.   

Wściekłość i sprzeciw wobec rozpisania przez nowego prezydenta Andrzeja Dudę nowego referendum jest spowodowana przede wszystkim tym, że według jego oferty  warstwy społeczne spoza klasy decyzyjnej mogą zostać dopuszczone do ważnych decyzji, a co gorsza ich głos może mieć wpływ na politykę państwa. A to zaprzecza całej doktrynie politycznej ostatnich dwóch kadencji.      

Trzeci:

- dotyczący kierunków polskiej polityki zagranicznej, a wynikających w prostej linii z optyki zakorzenionej w polityce wewnętrznej. Można to zdefiniować właściwie jednym zdaniem: o Polsce decyduje ten kto płaci. Jeśli o takim finansowaniu zapewnią Niemcy, będziemy wobec nich lojalni – jeśli Rosjanie, to swoje ustępstwa nazwiemy przyjaźnią. To oczywiście duże uproszczenie ale w dużym skrócie taka jest właściwie argumentacja i postrzeganie przez ten elektorat pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Zapewnienie o tej kurateli z obu stron co rusz dawał Donald Tusk – najpierw migawkami ze spotkania z Władimirem Putinem w Sopocie czy Katyniu, a potem wyborem na stanowisko szefa Rady Europejskiej. Dość wspomnieć także doktrynę zaproponowaną przez Radosława Sikorskiego w Berlinie w jesieni 2011 roku, kiedy to szef naszej dyplomacji postulował stworzenie w miejsce Unii Europejskiej pewnego rodzaju federacji pod kierownictwem Niemiec. Była to de facto bliźniacza propozycja doktryny politycznej jaką ekipa Tuska stworzyła wcześniej w Polsce: zapewnienie profitów pewnej lojalnej grupie w zamian za pełne podporządkowanie się ekipie władzy. W Polsce ten system właśnie zaczął się sypać – zresztą dokładnie tak samo jak posypie się w Europie i to paradoksalnie z powodu dość podobnych powodów.

O słuszności takiego właśnie miejsca Polski w Europie zdążono już jednak przekonać znaczną część polskiego społeczeństwa. Nie bacząc na to że realizacja tej polityki od ponad siedmiu lat nie tylko spowodowała wojnę na Ukrainie, niespotykane od lat zbrojenia w Rosji czy rozlokowanie rakiet w Kaliningradzie. Ten elektorat wciąż dostaje dreszczy na samą myśl o polityce zagranicznej Lecha Kaczyńskiego który ... przewidział że własnie takie będą skutki  dotychczasowej polityki zagranicznej Unii.

I dziś, ku przerażeniu tego elektoratu Andrzej Duda zaczął ingerować również w ten trzeci dogmat. Dogmat który według logiki klasy decydującej, ma poprzez całkowitą lojalność wobec Niemiec zapewnić Polsce dokładnie taką samą dominację nad „okolicznym motłochem bez prawa głosu” jak w polityce wewnętrznej zapewniła temu elektoratowi lojalność wobec Platformy Obywatelskiej w Polsce. I nawet mimo tego że z Polską nikt się już na arenie europejskiej nie liczy – to wciąż są przekonani że to co do niedawna udawało się w Polsce w myśl polityki „ciepłej wody” uda się też w skali europejskiej. Choć tak jak wcześniej we własnym kraju, nie pytają czyim kosztem.     

Tekst ukazał się na Salon24 w dniu 27 sierpnia 2015r