Młode pokolenie jest pokoleniem marnym, które musi runąć, bo nie rozumie wartości wspólnoty. W tekście „Musimy walczyć o podmiotowość” internetowego tygodnika „Nowa Konfederacja”, opublikowanym również na Salonie24, przedstawił Bartłomiej Radziejewski nędzną sytuację młodego pokolenia.

Rysuje nam autor obraz młodych ludzi, którym „pokolenie liderów 89 spieprzyło Polskę”, obarczonych odpowiedzialnością utrzymywania armii emerytów w sytuacji rozpadającego się systemu emerytalnego i pozbawionych możliwości zaistnienia w życiu publicznym czy biznesowym, z powodu całkowitego zawłaszczenia tych przestrzeni przez pokolenie architektów i beneficjentów przemian okrągłostołowych. Wyrzuceni na margines, nie mają młodzi w Polsce perspektyw, ich głos jest niesłyszalny lub ignorowany.

Rozsądny człowiek nie powinien z tą diagnozą polemizować, bo zasadniczo jest ona słuszna. Młode pokolenie w polskim życiu społeczno-politycznym praktycznie nie istnieje, a w życiu prywatnym skazane jest albo na przedłużającą się wegetację w domu rodziców, albo na uwikłanie się trzydziestoletnim bangsterskim cyrografem w zależność od instytucji finansowych. O ile takie przedstawienie sytuacji młodych wydaje się oczywiste i raczej trudno będzie znaleźć kogoś, kto nie jest Adamem Szejnfeldem, a chciałby ten opis podważyć, o tyle analiza przyczyn takiego stanu rzeczy już taka oczywista być nie musi. Bo można, co w swoim tekście zrobił Bartłomiej Radziejewski, położyć akcent na „sprawców” owego stanu, czyli pokolenie obecnych 50- 60-latków, którzy tak Polskę zorganizowali. Niemniej można także, co wydaje się i bardziej kuszące, i bardziej konstruktywne, akcent umieścić na „ofiarach”- w tym wypadku pokoleniu umownej grupy młodych wyborców w wieku 18-24.

Jakie jest to pokolenie? Pewnie nie najgorsze, jakie mieliśmy w dziejach, na pewno nie najlepsze. Jednak analityczna rzetelność nie pozwala na użycie mniej pejoratywnego określenia niż „marność”.

Marne jest to młode pokolenie. Doceniane właściwie za trzy rzeczy: znajomość języków obcych, zdobywanie wykształcenia i rozumienie współczesnej Europy. Pierwsza pochwała jest trywialna (jak może nie znać języka angielskiego ktoś, kto wychował się na anglojęzycznych grach i filmach, słuchając anglojęzycznej muzyki?), druga fałszywa (masowość edukacji wyższej całkowicie spauperyzowała jej jakość), a trzecią zostawiam, bo jej zupełnie nie rozumiem.

Marne jest to młode pokolenie, bo znalazło się w położeniu dla siebie katastrofalnym, a nie jest w stanie tego położenia chociaż spróbować zrozumieć, nie mówiąc już o jakiejś analizie czy reakcji. Pozostaje bierne, nieświadome, apatyczne, tańczy swój chocholi taniec od imprezy do imprezy, od zajęć do zajęć, od zmiany do zmiany. W sumie chce się młodym pracować, bo wyjeżdżają masowo za granicę i tam potrafią się odnaleźć. Ale nawet jak wyjadą, są w stanie wyłącznie narzekać, że musieli, bo w ojczyźnie nie mają oni, młodzi, perspektyw. Nie stać ich na samokrytyczną refleksję, że być może fakt, że przez długie lata byli marginalizowani i nie mieli oferty politycznej, jest rezultatem tego, że oni w swojej masie nie znaczą nic. Nie tworzą spójnej grupy, nie tworzą grupy obywateli świadomych. Nie chodzą na wybory (najniższa frekwencja to zawsze przedział 18-24), nie interesują się życiem publicznym, logiczne więc, że politycy nie mają po co się nimi zajmować.

Marne jest to pokolenie, ale dlaczego? Istnieje jedna, najważniejsza przyczyna, którą należy wyakcentować i wziąć w intelektualne obroty- młodzi ludzie we współczesnej Polsce są całkowicie pozbawieni kategorii myślenia wspólnotowego. Nie znają jej ani nie rozumieją, wartości wspólnoty nie ma w ich kategoriach poznawczych. Są zatomizowani i nie zdolni swoim działaniem wywołać jakiejkolwiek synergii. Dlatego pozostają tak nieskuteczni i pozwalają postkomunistycznej bylejakości pochłaniać nawet najlepszych z nich. Nie może być jednak inaczej, bo młodzi ludzie, z umownego przedziału 18-24 mieli szczególnego pecha dorastać w konglomeracie wyjątkowo niekorzystnych okoliczności społeczno--polityczno-ekonomicznych.

Pierwszą sprawą jest fakt, że młode pokolenie jest najprawdopodobniej pokoleniem zaniedbanym. Zaniedbanym w takim czystko ludzkim, wychowawczym sensie. Wiąże się to z faktem, że wiek dziecięcy przedstawicieli tego pokolenia przypadał bezpośrednio na początek lat 90-tych, czyli okres tuż po transformacji ustrojowej. Był to czas niepewny, w którym rodzice musieli mnóstwo energii i uwagi włożyć w zorganizowanie życia w nowej rzeczywistości, co często pociągało za sobą wielomiesięczne wyjazdy do pracy zagranicą przynajmniej jednego z nich. Niektórym się powiodło bardziej, niektórym mniej, ale ogólne poczucie burzliwości i niestabilności tamtych czasów w sposób nieuchronny powodowało, że rodzice najczęściej nie mieli możliwości, żeby poświęcić sprawom nieco abstrakcyjnym, takim, jak np. przekazywanie wartości, tyle uwagi, ile pewnie by chcieli. Jest to naturalne, bo w sytuacji niepewności na szczycie hierarchii priorytetów zawsze znajduje się zapewnienie bytu.

Drugą kwestią, której trzeba się przyjrzeć w kontekście niezdolności do tworzenia wspólnoty jest skok technologiczny, który niewątpliwie się w Polsce dokonał. Sam w sobie stanowi on konieczność i świadczy o rozwoju społeczeństwa, u nas jednak został puszczony samopas, bo masowa dostępność komputerów dopadła młodych i bardzo młodych ludzi w momencie scharakteryzowanym wyżej- rodzice pochłonięci dźwignięciem z kolan ruiny postkomunistycznej gospodarki, którzy nagle mają możliwość zająć czymś dziecko na większość dnia. A nie wolno zapominać, że komputery przełomu wieków to nie Internet i możliwości edukacyjne- to wyłącznie gry komputerowe. Same w sobie także i one nie są niczym złym, ale w tamtym kontekście społeczno-ekonomicznym doprowadziły do tego, że młodzi ludzie, utknęli zafascynowani przed monitorami. Poschodzili z trzepaków, pouciekali z placów zabaw, przestali godzinami włóczyć się po lekcjach. Proces ten dokonał się bardzo nagle i gwałtownie, bo zaabsorbowani rodzice nie byli w stanie być dla niego przeciwwagą.

Następne lata to już powszechny Internet i portale społecznościowe, na czele z Facebookiem, który dokonał rewolucji w relacjach międzyludzkich, sprowadzając je coraz częściej do świata wirtualnego. Ale w świecie wirtualnym wszystko jest na niby. Nie zbudujemy tam ziemianki z kolegami, nie zorganizujemy sklepu dla koleżanek, nie zwołamy kumpli, żeby ruszyć na wrogie osiedle, na którym jakiś cwaniak pobił naszego ziomka. Nie nauczymy się dzielić, nie nauczymy się działać razem. Nie zrozumiemy wartości wspólnoty.

Człowiek urodzony w okolicach lat 90-tych był więc w Polsce od samego początku rzucony w kontekst wymuszający indywidualizm. A gdy zaczął mieć lat naście i rozwijająca się świadomość intelektualna zaczęła wywierać coraz większą presję na mózg, zaczęła się w Polsce, jak to zwykle w krajach postkolonialnych, inwazja idei „światłych”, importowanych prosto z państw „światłych”. Stał więc młody człowiek u progu dojrzałości, otoczony przez przekalkowany z Zachodu zestaw lewicowo-liberalnych haseł, których siła oddziaływania była potęgowana przez specyficzną sytuację na rynku medialnym- przez długie lata po transformacji ustrojowej jedyną gazetą, która się liczyła, była „Gazeta Wyborcza”, a jedyni biznesmeni, którzy dostali koncesje na działalność telewizyjną, byli szemranymi postaciami aparatu komunistycznego.

Nie było łatwo się młodemu człowiekowi bronić przed doskonale zorganizowaną maszynerią propagandową, która została tak pomyślana i wdrożona, żeby ideologicznie urobić młode pokolenie, nie dziwmy się więc, że tak tanio kupiło ono Palikota z całym dobrodziejstwem jego gumowego inwentarza. Z punktu widzenia tych rozważań problem personalny tego czy innego polityka jest jednak całkowicie nieistotny. Istotny jest fakt, że poprzez wdrażanie lewicowych projektów inżynierii społecznej niszczy się wartość wspólnoty. Wszystkie lewicowe idee społeczno-obyczajowe, niech to będzie aborcja, feminizm, homozwiązki czy gender, otóż wszystkie one mają wspólny mianownik- całkowite ukierunkowanie na jednostkę. Z którejkolwiek strony nie brać się za te zagadnienia, staje przed oczami Osioł ganiący Shreka słowami: „Ty to tylko JA, JA, JA”. Nie ma tam żadnego, najmniejszego nawet śladu myślenia kategoriami wspólnotowymi, jest bezwzględna walka ze wszystkim, co wspólnotę tworzy, za co najbardziej dostaje się Kościołowi. Człowiek, w rezultacie tych lewicowo-liberalnych fantazji ma być autonomiczną jednostką, wyemancypowaną z każdego rodzaju wspólnoty. Zaczynając od tej małej (rodzina), przez tę dużą (naród), do największej, o jakiej można pomyśleć (płeć).

W takiej rzeczywistości dojrzewało obecne, urodzone już w wolnej Polsce pokolenie i dlatego teraz jest ono tak marne, bierne i niezorganizowane. W dzieciństwie obserwowało rodziców walczących o byt, w młodości straciło, na rzecz samotności wirtualnego świata, szansę na utrzymywanie tradycyjnych relacji międzyludzkich, ukierunkowanych na wspólnotę, żeby w wieku nieco bardziej dojrzałym zostać przemielonym przez lewicowe projekty inżynierii społecznej w sytuacji całkowicie antydemokratycznej nierównowagi na rynku medialnym.

Nie mieli ci młodzi ludzie, my nie mieliśmy, bo w końcu piszę to jako przedstawiciel właśnie tego pokolenia, ani jednego momentu, w którym moglibyśmy nauczyć się wartości wspólnego dobra. Dlatego właśnie teraz takie poparcie zyskuje Janusz Korwin-Mikke. Nie ma we wzroście jego notować żadnej magii, jemu po prostu dorósł elektorat, który całkowicie podziela jego indywidualistyczne widzenie świata.

Wypadałoby w tym momencie zakończyć, proponując jakieś optymistyczne rozwiązania, które zmienią obecną sytuację. Ja jednak sądzę, że taka zmiana jest w skali całego pokolenia niemożliwa. Jakieś światełko w tunelu zapalili piłkarscy kibole, wykonując ogrom wspaniałej pracy organicznej, ukierunkowanej na krzewienie wartości wspólnotowych i patriotycznych w młodych ludziach, ale to są wciąż za małe liczby, żeby przełożyć się na zauważalne przewartościowanie myślenia. Wydaje się, że nasze pokolenie jest pokoleniem straconym, które musi runąć pod ciężarem własnej beznadziei po to, żeby na jego gruzach nasi potomkowie zbudowali Rzeczpospolitą w miejsce tej Republiki Kolesi, która jak laleczka tańczy na sznurkach pociąganych przez dysponentów taśm.

Problem w tym, dziewczyny, że jak na razie my się słabo o tych potomków staramy!

 

Tekst ukazał się na Salon24 15 lipca 2014r