Zgodnie z Uchwałą Rady Dzielnicy I Stare Miasto z dnia 11 lipca 2018r. zatwierdzoną przez RMK został wprowadzony całkowity zakaz sprzedaży napojów alkoholowych w godzinach 22:00 do 6:00 w punktach, w których nie jest możliwe jego spożycie na miejscu, czyli mówiąc krótko – w sklepach. Kto jest odpowiedzialny za wprowadzenie tak bezmyślnej i całkowicie martwej regulacji? Za ten bubel prawny w znacznej mierze odpowiedzialni są trzej Radni Dzielnicy I „Stare Miasto”: p. Tomasz Daros (Przewodniczący Rady Dzielnicy I), p. Aleksander Miszalski i p. Grzegorz Sobol.

Wszyscy od wielu lat są radnymi i każdy z nich kandyduje również w zbliżających się wyborach do Rady Miasta, chcąc tym samym zwiększyć swoje wpływy.
         Pikanterii całej sprawie dodaje również fakt, iż radny p. Aleksander Miszalski jest Przewodniczącym Komisji Promocji i Turystyki RMK, jednakże jego działania z całą pewnością nie prowadzą do rozwoju Krakowa w tych obszarach.
           Wprowadzenie zakazu sprzedaży alkoholu w oczach turystów negatywnie wpłynie na wizerunek miasta i sprawi, że Kraków zacznie być postrzegany jako zaściankowy, narzucający niepotrzebne ograniczenia osobom przyjeżdżającym tu w celach rekreacyjnych. Z całą pewnością wybiorą oni niejednokrotnie nie Kraków, tylko inne europejskie miasta, które choć mniej urokliwe, nie wprowadzają bezsensownych obostrzeń.  Nasuwa się niepokojące pytanie: komu tak naprawdę chcą przypodobać się Radni? Prezentują postawę, która nie tylko niszczy wizerunek Krakowa jako miasta europejskiego, mogącego śmiało konkurować z zachodnimi centrami turystyki, ale jest zwyczajnie nielogiczna.

      Przeanalizujmy to! Wprowadzenie ograniczenia handlu napojami alkoholowymi w godzinach nocnych uderza przede wszystkim w małych, lokalnych przedsiębiorców. To oni tak naprawdę stanowią dodatkowy atut miasta, dodając mu swoistego kolorytu. Zagraniczne sklepy wielkopowierzchniowe, usytuowane poza Centrum i finansowane własnym kapitałem na zakazie nie ucierpią. Komu wobec tego zależy na tym, aby polscy przedsiębiorcy byli zmuszeni do zamykania swoich sklepów i dlaczego? Reprezentowanie interesów nielicznej grupy mieszkańców Dzielnicy I, którzy opowiedzieli się za wprowadzeniem zakazu, zakrawa na absurd. Zamiast pozornych (dostrzeganych tylko przez nich) zysków, wygenerowane zostaną jeszcze większe straty. Utrata pracy przez ogromną liczbę osób, które stracą często jedyne źródło utrzymania tylko dlatego, że ich etat w wyniku zakazu stał się zbędny doprowadzi tak naprawdę do zwiększenia kwot wypłacanych na zasiłki i zapomogi, a co za
tym idzie - fizycznie tworzą oni dodatkowe koszty dla państwa, które przypomnijmy finansowane będą z naszych podatków! Również z tych, które się drastycznie zmniejszą ze względu na znaczący spadek dochodów polskich sklepów wynikający z zakazu sprzedaży alkoholu w godzinach nocnych. Hipokryzją ze strony obecnych Władz Miasta jest chwalenie się spadkiem poziomu bezrobocia, przy jednoczesnym uchwalaniu przepisów, które  spotęgują zwalnianie pracowników. Nie chodzi tu jedynie o ograniczenie sprzedaży alkoholu. Prawda jest okrutna: lokalne sklepy coraz częściej przegrywają walkę z zagranicznymi molochami i z ogromem obcego kapitału. Dlaczego radni tak wiele mówią o wspieraniu krakowskiego handlu, a tak naprawdę działają na jego niekorzyść? Problem niewłaściwych regulacji prawnych na terenie Krakowa można bardzo wyraźnie dostrzec na ulicy Dietla, która opustoszała po wprowadzeniu „genialnego” zakazu zatrzymywania się. Krytycznie o koncepcji urzędników wypowiadali się nawet przedstawiciele inicjatywy Ratujmy Kraków. Właściciele małych sklepików, które funkcjonowały w tamtej okolicy przez ostatnie kilkadziesiąt lat, zmuszeni byli do likwidacji swoich biznesów, ponieważ brak możliwości zaparkowania samochodu, to dla potencjalnych klientów często główny argument za zmianą nawyków i robieniem zakupów w dużych
sklepach oferujących wiele wygodnych miejsc parkingowych, tuż przy sklepie. Krakowscy handlowcy wiedząc, że prohibicja detaliczna ma zostać wprowadzona w życie, prosili o zastosowanie tzw. okresu przejściowego, aby mogli w miarę możliwości dostosować swoje przedsiębiorstwa i być może dużo łagodniej odczuć jej skutki (zarówno dla siebie jak i swoich pracowników). Niestety spotkali się z jednoznaczną odmową radnych.
       Prawda jest taka, że wielu krakowskim kupcom do dziś udawało się przetrwać nierówną walkę z agresywną ekspansją zagranicznych marketów i dyskontów również poprzez wydłużanie czasu otwarcia. Wprowadzenie zakazu w znacznym stopniu osłabi także lokalnych, polskich dostawców. Nie ukrywajmy, że zagraniczne sklepy wielkopowierzchniowe nie towarują się u polskich rolników, piekarzy czy rzeźników. Polscy producenci żywności nie dostaną szansy, aby godnie żyć, uczciwie pracować i sprzedawać własne produkty, jeżeli nie będzie chętnych do ich zakupu. Radni, którzy powinni wspierać lokalną produkcję, za wszelką cenę chcą doprowadzić do sytuacji, że polski rolnik zostanie wyparty przez dostawcę zagranicznego. Nie dostrzegam tu lokalnego patriotyzmu, wspierania rozwoju regionu - którym tak chwalą się rządzący.
       Głównym, a zarazem najbardziej bezmyślnym argumentem w tej sytuacji popierającym zakaz nocnej sprzedaży alkoholu jest ograniczenie liczby pijanych, często agresywnych osób w centrum Krakowa. Cóż za hipokryzja i brak logiki! Wprowadzony zakaz obejmuje przecież jedynie sklepy, a nie liczne restauracje, puby czy kluby – logicznym zatem jest, że agresywne i niepotrafiące zachować się osoby spożywające alkohol nie znikną z obrazu Krakowa. Nie przestaną upijać się do nieprzytomności, nie znikną nocne „migracje” między knajpami. Wręcz przeciwnie – osoby chcące dokonać zakupu alkoholu w godzinach objętych zakazem będą zmuszone przemieszczać się poza centrum. Czy zrobią to za pośrednictwem komunikacji miejskiej czy, co gorsza, wsiądą za kierownicę samochodu, będą stanowić ogromne zagrożenie nie tylko dla siebie, ale i dla nas – mieszkańców! .
         Zastanówmy się, czy warto narażać krakowian na dodatkowe niebezpieczeństwo? Jednym z ważniejszych problemów, ujawniających się w społeczeństwie po wprowadzeniu jakichkolwiek zakazów jest również gwałtowny rozwój tzw. „szarej strefy”, z którą nikt nie umie sobie poradzić. Jak nie trudno się domyślić w tym wypadku bez wątpienia będzie tak samo – pojawi się i będzie wzrastał nielegalny obrót alkoholem i to często niewiadomego pochodzenia. Chyba każdemu znane są nagłaśniane w mediach przypadki, że alkohol z podejrzanego źródła doprowadził do trwałego uszczerbku na zdrowiu lub zgonu osoby go spożywającej. Czy naprawdę tego chcemy dla nas mieszkańców i dla turystów chcących poznać nasze miasto, włącznie z jego tętniącym nocnym życiem?
Warto byłoby się zastanowić przed wprowadzaniem nowych ograniczeń, czy chcemy sytuacji, w których dorosły, myślący krakowianin nie może legalnie kupić wieczorem wina do kolacji? Że spontaniczne, długie, nocne rozmowy przy drinku nie będą możliwe w domowym zaciszu, a jedynie w przepełnionych, głośnych klubach? Szanujmy własną inteligencję, nie dajmy się omamić pseudo – obywatelskimi postawami radnych, którzy zamiast wspierać i rozwijać lokalną przedsiębiorczość doprowadzają do jej upadku.

Czy naprawdę chcemy, aby tacy ludzie reprezentowali nasze interesy, interesy mieszkańców Krakowa?