Niedawno jedna z blogerek S24 wyśmiała anonimowego profesora nauk ścisłych, który podobno namiętnie ogląda różne telewizyjne seriale, zdradzając tym samym mentalność nie przystającą do posiadanego tytułu. Ja też reprezentuję nauki ścisłe, ale na serialach się nie znam, poza jednym, który od wielu lat oglądam z obowiązku świadomego obywatela, który chce wiedzieć, co w kraju naprawdę się dzieje. Ten serial jest chyba najgorszym z możliwych i trzeba dużej cierpliwości, by go oglądać, bo zawsze towarzyszy temu świadomość, że jest jednym ze źródeł politycznego chaosu, w którym najbardziej oczywiste sprawy pozostają niewyjaśnione i niemożliwe do uporządkowania.

Jest on kwintesencją poziomu telewizyjnej publicystyki, która ma decydująco negatywny wpływ na kształt polskiej polityki i utrudnia podejmowanie racjonalnych decyzji przez wyborców.
Ten serial trwa od początku przemian 1989 roku, jest wielosegmentowy, rytualnie prezentowany w wielu studiach telewizyjnych i radiowych, często w podobnej obsadzie uczestniczących w nim aktorów, przy profesjonalnej opiece dobranych dziennikarzy, którzy pielęgnują trwanie chaosu, „bo w mętnej wodzie….” Chodzi o ów specyficznie polski typ cyklicznego programu, w którym sadza się w telewizyjnym, lub radiowym studio gromadę walczących ze sobą polityków, wypowiadających się na wszystkie możliwe bieżące tematy. Nie wiem kto to pierwszy wymyślił, ale jest to absolutnie polski wynalazek, bo w całym świecie takie wieloosobowe partyjne potyczki zdarzają się jedynie w kampaniach wyborczych, gdy podobne debaty poddane są szczególnym rygorom.
Chyba „Forum” w TVP było pierwszym takim programem, do którego co tydzień zapraszano przedstawicieli wszystkich partii politycznych, które przeszły próg wyborczy i znalazły się w parlamencie. Kiedy wyborcy wyeliminowali Unię Wolności z parlamentu, decydenci telewizyjni obniżyli próg uczestnictwa do 3%, aby wbrew woli wyborców promowani politycy pozostali w programie. Natychmiast serial rozmnożył się w innych miejscach, nawet nie pamiętam jaka była kolejność tego mnożenia: „Kawa na ławę” w TVN, śniadanie w „Trójce”, śniadanie w „radio Zet’, „Woronicza 17” w TVP, śniadanie w POLSAT, a codzienne programy publicystyczne TVP Info często powielają identyczny schemat. Pal licho te wszystkie komercyjne telewizje i radia, to ich sprawa, czy z takimi programami oglądalność im rośnie. W gruncie rzeczy są tam jeszcze gorsze programy, niż te składające się w serial, o którym piszę. Politykom uczestniczącym w nich można się tylko dziwić, lub współczuć, że uznają swój udział za pożyteczny dla spraw, na których im zależy. Przypominają w tym owych publicystów udzielających się w kabarecie pod nazwą „Loża prasowa” i nie zdających sobie sprawy, że wzajemne prześciganie się w sofistyce odwracającej biały kolor w czarny, lub odwrotnie, staje się karykaturalne gdy uczestniczą w nim wyłącznie przeciwnicy obecnego rządu.
Chodzi o telewizję publiczną, która ma spełniać różne misje, a poszukiwanie i naświetlanie prawdy o procesach zachodzących w życiu politycznym, jest jednym ze szczególnie ważnych zadań. Trwający już od dziesięcioleci serial złożony z wieloosobowych spektakli, którym nadaje się pozory dyskusji reprezentatywnej grupy polityków, nie tylko nie spełnia takich warunków, ale staje się elementem pogłębiającym chaos poznawczy w sferze polityki. Właśnie w życiu publicznym splecionym tak gęsto polityką potrzebna jest uczciwa rozmowa, prezentacja własnych poglądów, wyjaśnianie stanowisk i kompetentne rozważanie faktów. W różnych telewizjach w świecie jest zwykle tak, że dziennikarz prowadzący program wybiera aktualnie ważny temat(y) i zaprasza dwóch, najwyżej trzech polityków mających dobre rozeznanie omawianych spraw. Dziennikarz pilnuje, by rozmówcy mogli wyczerpująco przedstawić swoje argumenty, sam nigdy nie uczestniczy w dyskusji, a telewidz otrzymuje w miarę pełny obraz nawet w mocno kontrowersyjnych sprawach. Są utalentowani i sprawni medialnie politycy, którzy ze względu na atrakcyjność wystąpień są częściej zapraszani, niż inni, ale nikt z tą częstością nie przesadza. Są jednak także tacy, którzy wypadają kiepsko, a nawet kompromitująco i pojawiają się rzadziej, a zwykle nawet znikają.
W naszym „serialu” wszystko jest inaczej. Uczestników jest sześcioro, lub siedmioro, nie licząc dziennikarza, który zwykle jest najbardziej aktywnym uczestnikiem rozmowy. Zapraszani są rutynowo ci sami politycy z wąskiego kręgu osób zaprzyjaźnionych z prowadzącym i traktowanych przez niego jako wymagany pluralistyczny skład ludzi, którzy na każdy temat potrafią się wypowiedzieć, choćby nie mieli dobrego rozeznania omawianych spraw. Jeśli okazuje się, że red. M.Rachoń lubi słowotoki Wenderlicha, czy Libickiego, to będą się oni pojawiać co tydzień, choćby z dala od telewidzów było słychać zgrzytanie zębów. Po kilku tygodniach tych spektakli trudno nawet zwolennikom PiS słuchać Sasina, a co dopiero powtarzane beznadziejnie slogany posłów PSL - Sawickiego, Zgorzelskiego, czy Hetmana. Przedstawiciel PO, ktokolwiek nim jest, zwykle raczej krzyczy, niż mówi, nawet wtedy, gdy głosu udzielono oponentowi, wydziera się tylko po to, by zagłuszyć jego wypowiedź. Podobnie zachowują się politycy Nowoczesnej z wybitnie aroganckim i agresywnym przykładem posła Szłapki, a posłowie Kukiz15 w beznadziejny sposób, bez względu na temat, powtarzają jedną frazę, że oni słuchają Polaków, chcą skasować wszystkie partie, zwłaszcza PiS i PO, które jedynie się kłócą, a nie rozwiązują żadnych spraw. Nikt nawet nie ma możliwości, by im wygarnąć, że oni w istocie też są partią, a kłócą się głośno ze wszystkimi i nie rozwiązali jeszcze żadnej sprawy, natomiast przyczynili się wydatnie do zahamowania najważniejszej reformy sądownictwa.
W takim gremium jest też reprezentant Prezydenta, który automatycznie włączony jest w magiel debaty o niczym i zwykle nie jest w stanie wymóc na prowadzącym, by choćby przez szacunek dla Urzędu nie zakłócano jego wypowiedzi. Widać wyraźnie, że spokojne upomnienie: „Proszę mi nie przerywać”, lub „Proszę mi pozwolić skończyć” nie robi na prowadzącym żadnego wrażenia. Często on sam przerywa, zmienia temat, zagłusza wypowiedź swoimi wtrąceniami, zadaje „uzupełniające” pytania, które niczego nie uzupełniają, a jedynie blokują tok wypowiedzi gościa programu. Nikt chyba nie pobije w takiej roli Adriana Klarenbacha, który jest zwykle niezmiernie zadowolony z siebie, przekomarza się w rozwiniętych indywidualnych starciach z pojedynczymi uczestnikami, pozostawiając całą resztę gości na długi czas poza obrazem ze studia. Ktoś nieznający kompletnie polskich realiów miałby nie lada zagadkę do rozwiązania, kim są ludzie w studio. Trudno się domyśleć, że ci, których Klarenbach strofuje, poucza, przepytuje, zadaje zagadki, czasem każe głosować przez podniesienie ręki, to politycy, którzy poza tym, że są gośćmi programu, mają demokratyczny mandat do przedstawienia bez ograniczeń. swoich poglądów. Prowadzący jest zaledwie kimś, komu dysponenci telewizji udostępnili studio i dali mikrofon do ręki, a zupełnie oczywistym jest, że przy rozległości omawianej tematyki ich merytoryczne kompetencje są dla większości problemów raczej skromne.
Programy z tego serialu niczego nie wyjaśniają, a są jedynie nudną prezentacją tych samych polityków i za każdym razem powtarzanych, łatwych do przewidzenia stanowisk różnych partii. Nie ma nawet rozróżnienia wagi politycznej i często najgłośniejszym, najbardziej aktywnym i agresywnym uczestnikiem jest polityk, którego umocowanie demokratyczne jest najsłabsze, zwykle po prostu żadne. Merytoryczna strona sporu jest kompletnie rozmyta, bo nawet jeśli jest poważnie zarysowana przez pierwszego polityka dopuszczonego do głosu, długa seria następujących standardowych, płytkich, często demagogicznych wypowiedzi innych uczestników wszystko zaciemnia i czyni nieważnym. Dopuszczenie do natychmiastowych ripost jest całkowicie zależne od prowadzącego i zwykle dodatkowo jedynie podnosi temperaturę i wprowadza nowe rozmydlające wątki. Historia tak powtarzanych programów także nie skłania prowadzących, by coś zmienić, spróbować naprawić, a choćby ustąpić miejsca innym. Co więcej, najczęściej zapraszani politycy ewidentnie lubią tam bywać, węszą zwiększenie swoich szans w kolejnych wyborach i poddają się dyktatowi prowadzących, by nie stracić tej okazji.
Dla mnie to trwanie tego mało pożytecznego, a wręcz szkodliwego serialu zaczyna być trudne do zniesienia, zwłaszcza gdy na pasku poniżej obrazu pojawia się napis przypominający o obowiązku płacenia abonamentu. Mimo wszystko o wiele ważniejsze jest, by zamiast sztucznego podtrzymywania chaosu w życiu politycznym, w telewizji publicznej pamiętano o obowiązku wypełniania misji, by szukać i promować prawdę. Panie Prezesie Kurski! Po udanym Sylwestrze marzeń, trzeba przyłożyć się do telewizyjnej publicystyki i zastąpić nieudane seriale czymś bardziej prawdziwym i poważnym. Te nudne spektakle niech trwają w telewizjach komercyjnych – oglądalność TVP jeszcze bardziej wzrośnie.   

Tekst ukazał się na Salon24.pl w dniu 2 stycznia 2019r