Gdy tydzień przed wyborami popełniłem tekst dotyczący okoliczności ujawnienia tzw. „taśm Neumanna”, to wśród komentatorów mocno wybrzmiała krytyka (delikatnie mówiąc) dotycząca dwóch kwestii. Z jednej strony narzekano, że bagatelizuję poważną sprawę, bo przecież poseł Neumann odsłonił same „jądro zła” tkwiące w PO. Które to odsłonięcie zada bez wątpienia cios w samo serce Platformie, a głównemu bohaterowi tych taśm przyniesie rychły upadek.

Z drugiej, o wiele mocnej, zarzucano mi, że tworzę jakieś spiskowe teorie, bo przecież zacni parlamentarzyści PiS z okręgu gdańskiego nic, ale to nic ze sprawą wspólnego nie mają i mieszanie do taśm kontekstu mostu tczewskiego i rywalizacji wyborczej w okręgu nr 25 to jakieś moje urojenia.


Nadszedł dzień wyborów, podliczono wyniki i.... No cóż. Nie będę krzyczał „A nie pisałem!”, miast tego mała analiza tego, co się wydarzyło 13 października w okręgu nr 25.


W jednej z gazet przeczytałem parę dni temu, że mój rodzinny okręg wyborczy – gdański nr 25 – w tych wyborach był jak samotna wioska Galów z komiksów o Asteriksie. Taka samotna wyspa PO wśród morza PiS. Tak po prawdzie to Platforma wygrała w jeszcze jednym okręgu (w zachodniopomorskim), ale  publicystycznie nieźle to brzmi: Gdańsk  - ostatni bastion Platformy.

Zjednoczona Prawica straciła u nas po jednym senatorze i pośle, a w liczbie wyborców przewaga poparcia dla Platformy nad PiS wzrosła od 2015 roku z 22 tys. do 48 tysięcy głosów. Paru komentatorów bliskich rządowi podsumowało ten wynik, że coś poszło tutaj nie tak, ale w obliczu krajowego sukcesu, nie ma co dzielić włosa na czworo. Znowu komentatorzy z opcji antyrządowej łamali ręce, że jak tak dalej pójdzie to i ten Okop Trójcy Świętej padnie, bo w sąsiednim, gdyńsko-słupskim okręgu nr 26 jednak wygrał PiS z kilkutysięczną przewagą.


Tymczasem w okręgu gdańskim jedyne, co może pocieszać PiS, to fakt, że przybyło mu 46 tysięcy wyborców. Jednak w politycznych realiach samych wyborów ugrupowanie to poniosło tutaj spektakularną porażkę. Wszyscy doświadczeni liderzy partyjni, z posłami na czele, uzyskali mniej głosów niż cztery lata temu! Jedynie kapitalny wynik Kacpra Płażyńskiego „zrobił” wynik całej liście. Otwartym pytaniem pozostaje, czy to efekt „żółtej kartki” dla dotychczasowych liderów ze strony wyborców, czy magia historycznego nazwiska, bez wątpienia potrafiącego przyciągnąć głosy spoza żelaznego elektoratu partyjnego (co pokazały wybory samorządowe). A to wszystko jeszcze w klimacie potężnego ciosu jaką otrzymało ponoć PO po publikacji taśm Neumanna.


 Jak więc to się stało, że właśnie tutaj PiS nie tylko nie wygrał, ale relatywnie stracił? Czy „taśmy” jedynie zmniejszyły gigantyczną przewagę PO? A może nie miały na wynik wpływu? Najpierw warto podać kilka szczegółów. Na 830 tysięcy uprawnionych do głosu w tym okręgu, 362 tysiące to mieszkańcy Gdańska. Kolejne 115 tysięcy do mieszkańcy aglomeracji: Sopotu i miejscowości ziemskiego powiatu gdańskiego. Kolejne 181 tysięcy to wyborcy z konserwatywnych powiatów tczewskiego i starogardzkiego (to obszar diecezji pelplińskiej, utrzymującej się od lat w pierwszej trójce kościelnych statystyk uczestnictwa wiernych w nabożeństwach). Zaś kolejne 170 tysięcy to mieszkańcy czterech prawobrzeżnych powiatów, srodze dotkniętych transformacją i od lat będących matecznikiem partii koncentrujących się na sprawach socjalnych (onegdaj SLD, Samoobrona itd.).


Zważywszy na to, że nie jest tak, że 100% mieszkańców wielkich miast to wyborcy Platformy (w Gdańsku 13 października to było jedynie 47%), a w ludnych powiatach tczewskim i starogardzkim zdecydowanie wygrał PiS (w tym ostatnim aż o 23%!), to trudno się zgodzić z tezą, że taka jest po prostu specyfika okręgu wokół dużego miasta.  Jakaż to specyfika, skoro w stosunku do 2015 roku praktycznie nie istniejący tu organizacyjnie PSL zdobył ponad 18 tysięcy głosów więcej? Chłodno patrząc PiS bez większego problemu powinien tu liczyć (i liczył) na remis w zdobytych mandatach do Sejmu i utrzymaniu jednego mandatu do senatu. A powalczyć mógł o więcej.


Nim jednak o przepływach wyborców parę uwag o mniejszych ugrupowaniach. Jak już powyżej napisałem PSL u nas praktycznie nie istnieje jako licząca się partia. Mają dosłownie z dwóch rozpoznawalnych ponadpowiatowo polityków, praktycznie nie rządząc w żadnym samorządzie w okręgu. Jedyna ich siła to transfery rozpoznawalnych polityków z innych opcji (albo samorządowców lokalnych ugrupowań). Tym razem listy PSL zasilili np. byli działacze Nowoczesnej. Na dodatek, patrząc na listy i przebieg kampanii, to w okręgu gdańskim trudno doszukiwać się by PSL -owi dał tu jakąkolwiek wartość dodaną sojusz z Kukiz'15.


Po drugie patrząc na listy, ale też biorąc pod uwagi liczne rozmowy w czasie kampanii trzeba stwierdzić, że trudno w ciemno przyjąć, że wszyscy wyborcy Nowoczesnej z 2015 roku z automatu stali się teraz wyborcami Koalicji Obywatelskiej. Patrząc choćby po listach w zeszłorocznych wyborach samorządowych oraz tych obecnych do Parlamentu, to aktyw Nowoczesnej rozproszył się szeroko od Lewicy po PSL. A pojedyncze rodzynki nawet trafiły pod skrzydła PiS.


Jak mowa o Kukizie'15 to jego elektorat chyba rozpłynął się między Konfederacją a PiSem. Ta pierwsza zdobyła o 17 tys. (w sumie 38 tysięcy) głosów więcej niż KORWIN cztery lata temu. Przypuszczam, że ten przyrost to w większości nowi wyborcy oraz właśnie głosujący poprzednio na ugrupowanie Pawła Kukiza. Ciekawy jest natomiast przyrost Lewicy. W 2015 SLD (wtedy w koalicji) zdobył 26 tys. głosów a partia Razem 17 tys. Teraz na sojusz lewicowych ugrupowań zagłosowało aż 71 tysiące osób, więc przybyło im ponad dwadzieścia sześć tysięcy nowych wyborców. Mam przekonanie, że sporo z nich to głosujący wcześniej na Nowoczesną. W tym miejscu zaznaczę, że owe moje przekonania to nie wróżenie z fusów, ale refleksje po licznych rozmowach i obserwacjach prowadzonych  w czasie kampanii.


Zaś przechodząc do sedna. Platforma zdobyła w okręgu nr 25 aż 218 tysięcy głosów. Wzrost od 2015  wyniósł aż 80 tysięcy. Jak jednak policzymy zaś ówczesny wynik łącznie z Nowoczesną, to będzie to już tylko dwadzieścia tysięcy. Śmiem twierdzić, że takie proste sumowanie jest tu błędem. Tak czy siak, interpretować można to różnie, nie mniej, osobiście uważam, że  trudno tego nie odbierać jako spory sukces Koalicji Obywatelskiej. Realny wzrost poparcia utrzymanie liczby mandatów do sejmu i odbicie jednego mandatu do senatu.


 Prawo i Sprawiedliwość zdobyło prawie 170 tysięcy głosów.  Zanotowało tu poważny wzrost, w stosunku do poprzednich wyborów, bo aż 43 tysiące nowych głosów. Jednak na tym się kończą dobre wieści. W efekcie bowiem partia straciła jeden mandat do sejmu i jedyny mandat do senatu. Stąd mimo większej liczby głosujących realnie partia rządząca poniosła tu dość dotkliwą porażkę.No i w tym miejscu nasuwa się proste pytanie: Dlaczego? Wiele mówi analiza rozkładu głosów.


Praktycznie wszyscy uznani, partyjni liderzy, będący naturalnymi „końmi pociągowymi” listy PiS otrzymali słabsze wyniki niż 4 lata temu!

Lider listy, Jarosław Sellin w 2015 roku zdobył 34 997 głosów i był to ówcześnie pierwszy wynik na liście PiS. 13 października otrzymał jednak ledwo 29 834 głosy, zajmując drugie miejsce za Kacprem Płażyńskim z 89 384 głosami. Tu od razu można powiedzieć. Bez dwóch zdań syn Macieja Płażyńskiego był filarem PiS w naszym okręgu. A ja nawet pokuszę się o stwierdzenie, że być może uratował całą listę. Ale idźmy dalej. Trzeci wynik zdobył Kazimierz Smoliński, który dostał 10 933 głosy. Cztery lata temu miał poparcie 12 424 osób. Czwarty tegoroczny wynik to „piątka” na liście, popularny Tadeusz Cymański. I znów. Cztery lata temu było 13 tysięcy głosów, teraz tylko 8 tys. Kolejny Arwid Żebrowski z 7304 głosami mandatu już nie dostał. Ironią losu jest to, że jedyny poseł poprzedniej kadencji, który poprawił swój wynik (w 2015 6675, w 2019 7100), Jan Kilian, zajął dopiero szóste miejsce i także nie zdobył mandatu. Dla porządku dodam, że drugi wynik cztery lata temu dla PiSu zrobił Andrzej Jaworski (26 tys. głosów), który teraz nie startował.

Proste pytanie brzmi. Jaką to charyzmą wykazał się młody Kacper Płażyński (tak naprawdę dopiero od roku w polityce i to tej samorządowej), że zdobył ponad połowę głosów całej listy (52%), dystansując drugi wynik o 60 tysięcy głosów? O ile na pozór analogiczna sytuacja miała miejsce w PO, gdzie najlepszy wynik zdobył Jarosław Wałęsa, jednak wypracował on jedynie 28% głosów swojej liście, z której jeszcze kolejne trzy osoby zdobyły ponad 25 tysięcy głosów. Na dodatek Jarosław Wałęsa startuje w ogólnopolskich wyborach od dekady, zdobywając za każdym razem dobre wyniki (co wypracowało mu taką pozycję, że jak widać nie zaszkodziły mu nawet przedwyborcze wyskoki jego sławnego ojca).

Moja diagnoza jest tu bardzo prosta. Nie ma cudów. Gdańsk i okolice to nie jest jakaś mentalna wioska Galów A.D. 2019, w której nie zadziałały atuty Zjednoczonej Prawicy. Ani ludzie tu jacyś inni nie żyją, ani ich problemy nie różnią się od tych, z którymi mierzą się mieszkańcy Wielkopolski czy Mazowsza.... Także pomorska Platforma w niczym nie jest lepsza od średniej ogólnokrajowej, a wręcz, co pokazały „taśmy Neumanna”, w wielu aspektach dzieje się w niej o wiele gorzej niż gdzie indziej.

Prawo i Sprawiedliwość nie przegrało tu z PO, ale samo ze sobą. I to jest mocna teza, którą tu stawiam! PiS w wyborach sprzed dwóch tygodni zapłacił polityczną cenę za swoje konkretne grzechy dotyczące dużej części mieszkańców okręgu nr 25. Grzechy wręcz idiotyczne. Kapitalny wynik Kacpra Płażyńskiego to dla mnie przejaw racjonalizmu wyborców PiS. Albo może gest rozpaczy. Z jednej strony pokazali zdecydowaną żółtą kartkę partyjnym liderom w Gdańsku. Pokazując, że liczą na nową jakość w działaniach tej partii na Pomorzu. Bez wątpienia młody polityk z Gdańska zgarnął ogromną pulę za nazwisko. Kojarzone z rozsądną, patriotyczną i mocno osadzoną w sprawach lokalnych prawicą. Ale także za to, że kojarzony jest jednoznacznie jako człowiek z Gdańska, związany z tym miastem i samą swoją aktywnością przeczący propagandzie, że jest to dziś miast kryptoniemieckie.

Zastanawiając się bowiem jakież to grzechy, to od razu nasuwa się pytanie o skutki owego uprawianego od miesięcy idiotycznego opluwania gdańszczan przez prorządowe media. Pisałam o tym sporo, więc szkoda się powtarzać. Tutaj tylko zaznaczę jedną sprawę. Korzyści, głównie wizerunkowe,  odpowiadające potrzebom chwili w niczym nie zrównoważyły realnej utraty kilku mandatów. W Gdańsku zwolenników prawicy  nie brakuje, a wśród takich osób samodzielnie patrzących. Ilu jednak z nich owa antygdańska, nieudolna propaganda odstręczyła od głosowania na PiS? Wiemy, że te prawie dziewięćdziesiąt tysięcy głosów na młodego Kacpra Płażyńskiego, to głosy tych zdeterminowanych wyborców Prawa i Sprawiedliwości, którzy postawili mocne votum nieufności partyjnym liderom. Zaś otwartym pozostaje pytanie jakie z tego obóz władzy wyciągnie wnioski...

Porażka PiS jest tym bardziej deprymująca, że czarny charakter tych wyborów, Sławomir Neumann, poprawił swój wynik aż o pięć tysięcy głosów. Stracił co prawda nieco w samym Tczewie, ale co najwyżej efektem afery z jego udziałem było swoiste „zamrożenie” poparcia. Zdegustowani wyborcy PO raczej przerzucili swoje poparcie na innych kandydatów, niż rezygnowali z poparcia całego ugrupowania. Inna rzecz, że mieli jednak niezły wybór, bo „czub” listy Platformy był bardzo mocny (wiem, wiem, zaraz będą głosy jaka to moc, ale patrząc na sympatie potencjalnych wyborców Platformy, to mieli tu wybór wśród różnych, odległych dość, frakcji). „Dwójka”, „trójka” i „czwórka” na liście PO (Wałęsa, Pomaska, Adamowicz) wyraźnie przeskoczyły lidera pomorskiej PO, ale i tak jego wynik jest porównywalny z rezultatem Jarosława Sellina, lidera PiS. Wiceministra rządu, który ma na swoim koncie całkiem poważne i lokalnie konkretne sukcesy. Baaa. Dosłownie u końca kampanii dostał jeszcze dar od losu w postaci odkrycia pierwszych szczątków obrońców Westerplatte, jakiego dokonali archeolodzy z Muzeum II Wojny Światowej. Kapitalna wręcz puenta boju o Westerplatte, którego jedną z twarzy był właśnie minister Sellin. Niestety całkowicie niewykorzystana i chyba przykryta medialnie aferą wokół tczewskiego mostu.

Jak mowa o moście, to spełniły się moje przypuszczenia i jego główną ofiarą stał się tczewski poseł PiS, Kazimierz Smoliński. Tło sprawy opisałem dokładnie w poprzednim tekście. Tu jest miejsce na wnioski. Polityk ten wypracował sobie bardzo mocną pozycję przez cztery lata. Trafił do ogólnopolskich mediów, a i i parę istotnych lokalnych spraw też załatwił. Miał niezłą kampanię i... Poległ na moście. Precyzyjniej prawie poległ. Mimo spadku poparcia zdobył jednak trzeci wynik i dostał się do Sejmu. Tylko to sukces, dla człowieka, który „miał papiery” być lokomotywą swojej partii? Czy wynik w granicach poparcia takiej posłanki Pomaskiej kogoś by zdziwił? A takim wynikiem swojej pozycji na pewno nie wzmocnił. A i kłopoty związane z samym mostem chyba dopiero się zaczynają.


O ile akcja dziennikarzy by zrobić dla mostu specustawę na wzór Westerplatte, była sprawą dość przypadkową, to decyzja konserwatora zabytków, by wstrzymać rozbiórkę zdegradowanej części obiektu i złożyć wniosek do prokuratora na inicjatorów tego „naruszenia prawa”, to cios który był wyprowadzony z samego środowiska PiS. Jakie były jego prawdziwe intencje i kto za tym stał? Trudno powiedzieć. Na pewno nie odbyło się to bez jakiejś akceptacji szefostwa Ministerstwa Kultury. Tak ta decyzja (rozbiórka wstrzymana jest do dziś, a firma rozbiórkowa każdy dzień przestoju wylicza na 111 tysięcy złotych kosztów – więc mamy dziś już ponad dwa miliony do zapłaty), jak i późniejsze niezbyt udolne przykrywanie jej „taśmami Neumanna”, na lokalnym podwórku mocno osłabiło pozycję tak samego posła Smolińskiego jak i chyba całego ugrupowania. Na dodatek dalszy rozwój sytuacji rysuje się ciemno. Jak konserwator mimo wszystko ma rację i prokurator zajmie się sprawą, to ścigać będzie władze powiatowe poprzedniej kadencji, które tworzyli ludzie PiSu z ekipy Smolińskiego. A może i samego posła, który aktywnie uczestniczył w porozumieniach, których efektem była decyzja o rozebraniu przęseł ESTB, o co pretensje ma teraz konserwator. Jak natomiast prokuratura odrzuci wniosek konserwatora, to będzie to dla niego ogromna kompromitacja i najpewniej czeka go kontrooskarżenie o działanie na szkodę samorządu powiatowego, a może i spowodowanie zagrożenia budowlanego (co prorokują m.in. Wody Polskie). I mocno zabrzmi pytanie: kto podkusił konserwatora do takiego kroku?

Po nieudanej próbie odwrócenia uwagi „taśmami Neumanna”, jedyne co dziś może chyba zrobić lokalna ekipa PiS, to wywalczyć szybkie dofinansowanie rządowe na pełen remont mostu, miast zapodawania etapowej kroplówki, co trwa od ośmiu lat. Jak tego nie zrobi, to opozycja z lubością zacznie grillowanie przez zgłaszanie kolejnych propozycji specustaw na wzór tej z Westerplatte.

Dla porządku dodam jeszcze, że cała ta afera nie pomogła senatorowi Antoniemu Szymańskiemu z PiS w utrzymaniu mandatu z „kociewskiego” okręgu nr 66. Patrząc na poparcie do Sejmu można by się wręcz dziwić, jakim cudem nie utrzymał on mandatu. Niestety kiepska kampania (jak i cała kadencja) dobita jeszcze „Akcją Most” dała spokojne zwycięstwo kontrkandydatowi z PO. A ów, Ryszard Świlski, też najlepszej kampanii nie miał i należy ostro stwierdzić, że można było o ten mandat powalczyć. Ale potrzebny był inny kandydat...


Reasumując. Na pewno wiele osób skomentuje całą tą sprawą psioczeniem na wyborców z mojego okręgu. Jak ludzie mogą popierać dalej PO. Że pewnie to przejaw sycylijskiego układu gdańskiego. Że długie ręce kanclerzycy itd... Ale to wszystko będzie jedynie zaklinaniem rzeczywistości. PiS tu przegrał, bo sam, bez niczyjej pomocy bardzo się o to starał. I jak nie wyciągnie wniosków, to Platforma może się rozpaść na kawałki a PiS i tak będzie tu miał ogromne problemy. Ale czy ktoś jest w stanie ogarnąć bezmyślnych propagandzistów i ukrócić frakcyjne walki? Czy Kacprowi Płażyńskiemu będzie dane (i czy udźwignie) kreowanie nowej polityki lokalnej PiS na Pomorzu? Zobaczymy jak opadnie wyboczy kurz....

 

Tekst ukazał się na Salon24.pl w dniu 28 października 2019r