Na drzwiach wyjściowych mojego mieszkania nakleiłem sobie karteczkę z napisem "maseczka", żeby przy wychodzeniu o niej nie zapomnieć. Mam wrażenie, że przy włączaniu telewizora samoistnie nakleiła się wirtualna karteczka "wybory", których szczerze pisząc mam już serdecznie dosyć, bo co za dużo, to niezdrowo. Na początku marca w jednej z moich notek napisałem: Wiele już wskazuje na to, że majowe wybory prezydenckie wygra kandydat niezależny, potężny i niezniszczalny - koronawirus SARS-CoV-2. Drań ponadto jest całkowicie odporny na hejt, fejki, ma głęboko w koronie kampanię wyborczą, wyborców i politykę. Wygrywa wybory kopem z buta i nie ma najmniejszego zamiaru liczyć się z ofiarami i kosztami swojego szaleństwa.

Sprawdziło się połowicznie, bowiem epidemia faktycznie wysadziła wyborczy kalendarz w powietrze, ale to nie sam koronawirus bezpośrednio wyreżyserował ten polityczny kabaret z pogranicza tragifarsy. Stał się on tylko tarczą, albo raczej opancerzonym wozem bojowym, używanym szaleńczo przez obydwie strony wojny o wybory. Jedna strona przypuściła szturm z hasłem: z powodu koronawirusa wybory nie mogą się odbyć, druga rzuciła się na nieprzyjaciela wrzeszcząc, ze właśnie z tego powodu wybory muszą być przeprowadzone - w formie korespondencyjnej. Nie ma sensu wymieniać już rodzajów pocisków i ich kalibru, jakimi strony się ostrzeliwały, bo wykracza to daleko poza sferę percepcji normalnego człowieka: ta wojna pokazała jednoznacznie, że - niestety - wciąż żyjemy w państwie prowizorycznym, którego fundamenty wylane są tylko częściowo, a reszta to dechy zbite gwoździami. Kiedy o tym pomyśleć głębiej, to myśli przenoszą się do XVII wieku, w którym Ludwik XIV wypowiedział słynne "Państwo to ja".

Niestety, kategorią "Państwo to ja" myślą zarówno przedstawiciele i liderzy opozycji jak i rządzący. Celem jednych i drugich jest całkowite zawłaszczenie państwa - pierwsi, zamiast kontrolować rządzących przed zakusami zawłaszczenia państwa ponad granice wyznaczone demokratycznymi procedurami, przyjęli strategię całkowitej negacji wszystkiego i sami już nie wiedzą, gdzie rządzący przekroczyli swoje uprawnienia, drudzy popadli w rutynę prowizorki i reagowania "wstecznego", czyli reagowania na skutek zaistniałej sytuacji, nigdy wyprzedzania faktów. W ten sposób obydwie strony zabrnęły w gęste pole minowe, ale zamiast poruszać się ostrożnie i z rozwagą, biegają jak szaleni, wręcz prosząc się o eksplozję. Bo to ich pole minowe, jak wybuchnie, to jakoś się później poskłada i odnowi - trudno, przecież to takie polskie: jakoś to będzie. To, że opozycja na polu minowym biega od dawna specjalnie dziwić nie może - dla nich wybuchowa fala ma zniszczyć jak najwięcej, bo im gorzej, tym lepiej. Ale szaleństwo i porażający brak rozwagi u rządzących to spore rozczarowanie i powód do przewietrzenia Nowogrodzkiej, która chyba zatęchła już powietrzem infantylnej bezradności wobec agresji opozycji, komunikacyjnej impotencji i "międolenia" się w kwestiach prawnych i konstytucyjnych.

Pryska chyba mit Jarosława Kaczyńskiego jako wybitnego stratega, rozgrywającego polityczne figury, niczym wytrawny szachista. Kaczyński sam się dał rozegrać innemu Jarosławowi, szefowi "Porozumienia". Jeżeli miałbym na dziś określić prezesa PiS, to zamiast określenia "mistrz politycznej strategii". określiłbym go jako "mistrza politycznej prowizorki". Dać się bowiem jak dziecko wmanewrować w polityczny klincz wyborów prezydenckich, lub jak kto woli - w bieganie po polu minowym, to umiejętność "wybitna", żeby nie napisać żenująca - przynajmniej jak na poważnego prezesa poważnej partii. Po prawie dwóch miesiącach jazd opancerzonymi wozami bojowymi, walczące strony wróciły do punktów wyjścia, co dla przeciętnego wyborcy oznacza odruch wymiotny spowodowany nadmiarem czipsów spożywanych podczas oglądania tej tragifarsy.

Jesteśmy w przededniu nowelizacji ustawy "kopertowej", czyli ponownego procesu legalizacyjnego z całym jego "dobrodziejstwem": błędów prawnych, obstrukcją opozycji, trzydziestodniowym specjalistą od kopert - marszałkiem Grodzkim i wrzeniem w przeciwnych sobie mediach -z gadającymi coraz bardziej idiotycznie głowami różnego rodzaju. W tle zakładany i przewidywany "wyrok" Sądu Najwyższego o nieważności - uwaga - nieodbytych wyborów, "leśne dziadki" z PKW i nieszczęsny Jacek Sasin, (ze swoimi druczkami, Pocztą Polską i skrzynkami), który wyszedł na kompletnego idiotę, nieudacznika i pajaca. Tak on, jak i całe PiS zostało z tymi wyborami jak Himilsbach z angielskim. Można śmiało założyć zmianę tego kultowego powiedzenia: "został jak Sasin z kopertami". Kiedy orzeczenie w sprawie zapytania marszałek Witek ( o możliwości przełożenia wyborów) wyda Trybunał Konstytucyjny, to idiotów, nieudaczników i pajaców będzie można liczyć już na pęczki. Łącznie z prezesem i panią marszałek.

Wnioski.


Na PiS zemściły się stare grzechy, które raziły od momentu wygrania wyborów w 2015 roku : nadmierna spolegliwość wobec opozycji, bierne przeczekiwanie kryzysów, fatalna komunikacja ze społeczeństwem oraz "siekierezeda" w kwestiach tworzenia prawa. Nie wiem, czy sztab na Nowogrodzkiej nie korzysta, lub nie umie korzystać z narzędzi, które posiada aparat państwa - jak np. analizy wywiadowcze - bo sytuację, o której napisałem dokładnie 9 marca (cytat z początku notki) można było przynajmniej założyć już w lutym. I dokładnie wtedy znowelizować ustawę o stanie epidemii: wprowadzić zapis, że w przypadku zagrożenia epidemicznego, kiedy takie zagrożenie pokrywa się czasowo z wyborami, to takowe wybory należy przeprowadzić korespondencyjnie lub poprzez internet (albo w połączeniu). Taki zapis zobowiązywałby PKW do organizacji takich wyborów zgodnie z zaleceniami ministra zdrowia i Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Koniec i kropka - Gowinowi nie przyszłoby nawet do głowy machanie szabelką - bo nie miałby żadnych podstaw: ani logicznych, ani prawnych. Opozycja mogłaby tylko po swojemu poburczeć, przetrzymać ustawę w Senacie i tyle. Pozostałby co najmniej miesiąc na spokojne, transparentne i zdroworozsądkowe przygotowanie procedur. Dlaczego tego nie zrobiono? Nie wiem, ale PiS zachowuje się tak, jakby nie widziało, z jaką opozycją w Polsce ma do czynienia. PiS się pogubiło i to w tak żenującym stylu, jak to tylko możliwe.

Oczywiście następny wniosek dotyczy opozycji: jakby nie patrząc, stworzyli taki blok "antypisu", że gotowi są polityczne wysadzić "tenkraj" w powietrze: piekła nie ma, jest totalne liberum veto i "majdan" za wszelką cenę. To jest już dramatycznie niebezpieczne, tym bardziej, że PiS po zainkasowaniu siarczystych policzków od opozycji z jednej i od Gowina z drugiej strony, swoim zwyczajem może już tylko nadstawić część ciała, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Dosyć już tego nadstawiania! Sposoby myślenia Nowogrodzkiej raczej nie da się już zmienić, zatem tamtejszą obsadę personalną czas najwyższy wymienić: gołębie muszą ustąpić miejsca jastrzębiom, pora zatęchły klimat wypasionych kotów, zmienić na klimat analitycznych, bystrych i głodnych władzy wilków - wszak jak twierdził Orwell: Celem władzy jest władza. Prowizorką i nadstawianiem tyłka utrzymać się jej nie da.

Tekst ukazał się na Salon24.pl w dniu 8 maja 2020r