Z kilku ważnych debat toczących się w tle tematu głównego - epidemii zakażeń koronawirusem - coraz ważniejsza staje się ta dotycząca sytuacji budżetowej wielkich i bogatych miast. Większość Polaków otarła się zaledwie o temat poprzez powrót uroczego sformułowania „urealnienie opłat” na określenie podwyżek, użytego przez władze stolicy, a powtórzonego pokornie przez Gazetę Michnika. Ale temat jest poważny, bo dotyczy wielu milionów Polaków, którzy w wielkich miastach żyją albo są z nimi związani codziennymi więzami pracy, leczenia, nauki.

Doświadczające skutków pocovidowego osłabienia gospodarczego miasta szukają na gwałt pieniędzy. Tną zajęcia dodatkowe w szkołach, inwestycje, podnoszą opłaty - za usługi miejskie. W tym za parkowanie, co akurat punktowo uważam za sensowne. Zostawienie auta w centrum miasta, w obecnych realiach, musi służyć bowiem szybkiemu załatwieniu sprawy, a nie być sposobem na trzymanie auta tygodniami.
Równocześnie sypią się oskarżenia wobec rządu: że obniżając podatki przedsiębiorcom, zaniża dochody samorządów, a tworząc fundusze celowe, chce ich zmusić do politycznego klientelizmu.
Nie jest celem tego krótkiego tekstu rozstrzyganie, czy to prawdziwe oskarżenia, ale zwrócenie uwagi na to, czego brakuje w przekazie samorządowców i reprezentujących ich organizacji. To brak jakichkolwiek zapowiedzi działań samodzielnych w kierunku zwiększenia efektywności własnych struktur.
Mamy do czynienia z jakimś potężnym pęknięciem w myśleniu w obozie III RP. Gdy wypowiadają się bowiem o państwie polskim, o urzędach centralnych, o ministerstwach, agencjach, proponują „tanie państwo”, walkę z biurokracją i szukanie lepszych metod działania. Gdy jednak zaczynamy rozmawiać o Gdańsku, Poznaniu, Warszawie - żadna taka propozycja się nie pojawia. Czytam uważnie wszystkie wywiady z prezydentami tych miast i żaden z nich nigdy nie zająknął się nawet na ten temat. Wszystko jest super? Niczego zmieniać nie trzeba? Nie da się oszczędzić na biurokracji? Nie mówiąc już o licznych wydatkach na lipne dzieła sztuki, ideologiczne programy propagandowe, koncerty suto opłacane z kasy miejskiej. Czy na pewno nie da się zmniejszyć „przywilejów władzy”?
A może - tak to było w budżecie centralnym za PO-PSL - ktoś ich okrada na grube pieniądze, a oni tego nie widzą? Sprawdzili? Nie. Może czasu nie mają, bo zajmują się występami w niemieckich mediach.
Pokazuje to, jak fałszywe są recepty przedstawiane wszystkim Polakom przez obóz liberalny w odniesieniu do życia państwowego. Okazuje się, że u siebie nie są w stanie ich wdrożyć. Potwierdza się, że jedynym celem propozycji „usamorządowienia” kolejnych obszarów jest osłabienie polskiej państwowości. Samorządy w obliczu kryzysu wcale nie okazują się sprawniejsze, bardziej zdolne do reform, nie szukają efektywności. W warunkach polskich tylko silna wola polityczna i silna centralna władza jest w stanie przełamywać (i to też tylko od czasu, do czasu) opory grup lobbystycznych.
Musimy więc się liczyć z kolejnymi wołaniami najbogatszych rejonów Polski o dodatkowe pieniądze i narastającą presją polityczną ze strony tych środowisk.

Tekst ukazał się na portalu wPolityce.pl 14 października 2020r