Opinii, że bez wiedzy, a więc i nauki, nie jest możliwy rozwój gospodarczy, rozwój społeczny oraz zachowanie spójności i ciągłości bytu społecznego, a i w konsekwencji Państwa, nie potrzeba dowodzić. Tym samym Konferecja dotycząca diagnoz w zakresie stanu Nauki, sięga podstawowych powodów, dla których zagrożenia w tym zakresie sięgają nie tylko zasadniczej dziedziny życia społecznego jaką jest nauka, ale i bytu państwowego. Traktowanie nauk społecznych, pozycja nauk przyrodniczych w ich wykorzystaniu praktycznym, a nawet ostatnio następująca systemowa eliminacja wiedzy historycznej i patriotyzmu jako nośników rozwoju społecznego itd. bezpośrednio mówią o kryzysie w tej dziedzinie.

Do zagadnienia postulatów odnośnie diagnozy stanu rzeczy i szans na jej naprawę, spróbujmy podejść na przykładzie najbliższym życiu gospodarczemu – dziedzin technicznych, choć identyczny tok myślenia można odnieść do pozostalych gałęzi nauki. Te operują tylko w innych obszarach życia czy to społecznego czy też gospodarczego.
Zasad to nie zmienia.
Naturalna ciekawość i dążenie do prawdy – to podstwowe siły napędowe w nauce. Wykorzystanie wyniku – pożytek z wiedzy, to dzieło odbiorcy. Wołanie o wdrożenia, o więź nauki z przemysłem, to tylko mowa. Ewidentnie są zatory.
Na sprawę relacji nauki i gospodarki spróbujmy popatrzeć chłodno – handlowo. Może to razić i nie wyczerpuje tego czego oczekuje się od nauki, lecz chyba warto spróbować.
To fragment zagadninia – ale wydaje się być pomocny.
Potraktujmy wynik pracy naukowej - modelowo - jak rodzaj towaru. Ten powinien być kiedyś sprzedany. Dodajmy od razu, że i wartość badań w zakresie nauk podstawowych, musi być uwzględniona w cenie rozwiązania technologicznego, które korzysta z tej informacji podstawowej. Prawda to – ale Nauka nie ma swego ZAIKS–u. Informacja stała się jakby dobrem niczyim, w pewnym sensie mieniem porzuconym. Jest tylko taki – niby – rynek.
Trudno tu w ogóle mieć ambicje, by dawać jakieś uniwersalne recepty naprawcze, zwłaszcza, że cały obecny system realnie działa i za dużo jest zainteresowanych w istnieniu tego umownego świata.
Zauważmy, że są dwa filary właściwych relacji w nauce i pomiedzy nauką a – ogólnie – światem zewnętrznym.
Pierwszy - to rzetelny obieg infomacji. Drugi - to kształcenie i prowadzenie badań naukowych, ze świadomością kto ma być adresatem wyników pracy. Obydwa są istotne dla wykorzystania rezultatu pracy naukowej w praktyce.
Informacja była i jest towarem – z punktu widzenia działalności gospodarczej – inwestycyjnym, a nawet – przed – inwestycyjnym. Dla Państwa „produkty” Nauki – wiedza i jeszcze ważnisze - elita, mają i muszą mieć wysoką, wręcz policzalną wartość. Ta dziś nie jest oceniana, wartościowana, wyznaczna czy szacowana i brana pod uwagę. Po prostu te wartości nie są liczone. Pierwszym z brzegu dowodem niech będzie łatwość z jaką systemowo – Polska wręcz wyrzuca ludzi po studiach za granicę i jak traktuje swoich wynalazców i ich produkty.
Powtarzam, gdyby w ogóle tak handlowo podejść do tej dziedziny życia, to można powiedzieć; jak towar – to i rynek. Umowna gospodarka i moralność (a właściwie to a – moralność) systemu socjalistycznego, tak jak każdy, tak i ten rynek, onegdaj, zepsuła. I te zasady nadal trwają, czego symbolem może być zaniechanie lustracji w nauce. Na samym obrocie towarem też się zarabia. Jednak towar jedynie leżący na półce, nikomu nie jest potrzebny. Sam też pomysł uzyskiwania towaru za darmo jest absurdem. To proste stwierdzenia, a niestety odnoszą się i do nauki.
Informacja to nie tylko wiadomość. To także wiedza technologiczna, przemyślenie problemu, wynik pracy intelektualnej i doświadczenia, w końcu propozycja rozwiązania. Postawienie koncepcji, wiedza historyczna, socjologiczna, prawnicza, ekonomiczna – wszystkie one niosą informacje mające swą i to policzalną wartość. Kto umie liczyć i wie co ma w ręku, na tym zarabia. Jednak informacja udzielona – jest już sprzedana, a właściwie – dana – za darmo. Jeśli zaś kupującemu jest udostępniona tylko zapowiedź informacji (wiadomość, że ona może być udostępniona), to co ma on kupować? Zapowiedź typu „a ja coś wiem”? W tych warunkach, za normalną zaczęto uważać sytuację pozyskiwania informacji za darmo lub za pól darmo. Po prostu nie ma rynku. Nie ma sklepu, nie ma sprzedawcy – ale są za to są półki z towarem.
Wciąż się opłaca i jest możliwe, piractwo w zakresie własności intelektualnej, a prawa patentowe i nawet wyroki w tych sprawach można sobie powiesić na kołku i oglądać je z daleka. Powiedzmy więc tylko - problem leży zasadniczo po stronie systemu.
Ten jest utrzymywany w stanie zepsucia.
Nie da się bezpośrednio sprzedać informacji wynikającej z doświadczenia i wiedzy. Te wszak – kupującemu – jako doświadczenie i wiedza – nie są dostępne. Nie wie więc On, za co – konkretnie – ma płacić. Jeśli wystarczy Mu wyobraźni – iż w wyniku pozyskania odpowiedzi na konkretne pytania, nastąpi zmiana możliwości, powstanie nowa jakość i dojdzie do przekonania, że tak istotnie będzie – to wtedy chwała Mu i jego zysk.
Obrót informacją nie jest w ogóle dostępny ludziom bez wyobraźni i bez sprecyzowanych potrzeb informacyjnych.
To jest ważne stwierdzenie i sprowadza się ono do postulatu istnienia elit w każdej dziedznie i na każdym poziomie życia społecznego i gospodarczego. Elit rzeczywistych, a nie opartych na autorytetch mianowanych.
Ogólnie – zdobywanie wiedzy i umiejętności ma dwie drogi, dwa źródła
Pierwszym jest przekaz i wiedza poprzedników. Kanon postępowania badawczego jest znany i uznany, a wynik uzyskany tą drogą a priori, jest uznawany za dobry, poprawny.
Drugim źródłem jest doświadczenie własne i refleksja nad nim.
Tu, analiza wyniku również odwołuje się do dotychczasowych doświadczeń, nie neguje ich całkowicie. Jednak, z zadawania pytań prostych, i czasem wydawałby się pozornie – niepotrzebnych, stara się wyprowadzać inne podejście do rozwiązywania problemów. Stawianie pytań powszechnie uznanych za „już przecież rozwiązane”, bywa, daje odpowiedzi, które nie są takimi jakich się z rutyny udziela – i samo to, w oczach rutyny, stanowi o ich niepoprawności – bez względu na wykazywane rozwiązanie.
Obecny system formalnej oceny jakości badań, otwierania ścieżek awansu i finansowania – zdecydowanie promuje pierwszą – nazwijmy to – konserwatywną metodę pozyskiwania wiedzy. Owo zróżnicowanie ocen jest przeszkodą w rozwoju. Eliminuje potencjalnie dobre rozwiązania uzyskane na niekonwencjonaej drodze.
Zawsze jednak kształcenie – a potem i praca – w każdej formie, wymagają jednak relacji mistrz – uczeń, a ta musi być po prostu rzetelna i uczciwa. Są różni mistrzowie i różna jest skala umiejętności zrozumienia tej relacji ze strony „uczniów”, tym samym, nie da się oderwać działalności naukowej od najzwyklejszego człowieczeństwa, poziomu ogólnego, moralnego itp. obu stron owej relacji. Kodeksy tu nic nie pomogą. Tylko Dekalog.
W lekceważeniu owej prostej konstatacji też leży praprzyczna słabości nauki. Zaskakujące? Nie – całkiem proste. To tylko dzisiejsze pojęcie skuteczności, często wyklucza zasady, bo te są uważane za przeszkodę w skutecznym czyli efektywnym działaniu.
Następnym problemem jest podejście do wykorzystania informacji naukowej.
Gdy ze strony „kupujących” nie ma odczucia konieczności pozyskania informacji, „towaru”, to do tego symbolicznego sklepiku – i tak nikt nie zajrzy, żeby tam były cuda. W technice - klucz do możliwości zastosowania wyniku leży przede wszystkim w chęci podjęcia i w zrozumieniu (w tej kolejności – a nie odwrotnie) danego problemu przez praktyków, w tym też i ludzi różnych profesji. Ci jednak, informacje nie przystające do ukształtowanych już pojęć i przyzwyczajeń, łatwo lekceważą – albo i ich w ogóle nie zauważają. W ten oto sposób, wynik nie przystający do utartych poglądów, choćby niósł za sobą krociowe zyski – i tak nie będzie zauważony i zastosowany A przecież, kto pierwszy ten wynik zastosuje – wygrywa konkurencję. To poważny problem.
Zapytać więc wypada w końcu, dla kogo jest nauka.
Na to pytanie odpowiada nie tylko gospodarka, ale i polityka Myśl o tworzeniu własnej gospodarki opartej o własne możliwości i we własnym interesie, ma tu podstwowe znaczenie O eksterminacji polskiej elity i to w kontekście podcinania tym bytu całego narodu, jakoś się powszechnie nie mówi. A mechanizm jest dość prosty, by nie rzec prostacki. Nie tylko pojedyncze akcje typu mord Katyński czy Sonderation Krakau – i inne, a po wojnie metodycznie utworzony system przefasonowywania polskiej elity, były też i po to – by myśl o własnym gospodarzeniu była zduszona w zalążku – a naród stał się spolegliwy z konieczności. Zorientowano się, iż ten ruch jest niezbędny, by opanować naród, którego elita udowodniła po pierwszej wojnie, jakie są jej możliwości. Stąd walka z symbolami, historią i właśnie konieczność podstawienia swych janczarów – jako mianowanej elity, a także wręcz konieczność eksterminacji starej elity ma znaczenie gospodarcze. Stara elita miała zbyt silne zasady i motywacje. Domieszkowanie pozostałej elity – jej mianowanym ersatzem, jak beczki miodu przysłowiowym dziegciem, dało same zyski dla systemu. I straty dla Narodu. Nie tylko powstała neoelita, posłuszna i usłużna owemu systemowi politycznemu, ale i można było stworzyć sposób kształcenia młodych na nową modłę, wyjmując ich z tamtych, wcześniej obowiązujacych zasad. W tym kształaceniu nie ma miejsca na relacje osobowe, na samodzielność ocen, na dyskusje i wymianę poglądów. Stan rzeczy i tzw refoorm nie są przypadkiem.
Celem było i jest nie co innego jak odebranie konkurencji, wrogowi czyli Polsce, możliwości samodzielnego myślenia o własnym interesie gospodarczym.
Zastanawiając się nad naprawą czy raczej przywróceniem elity musi się uwzglęnić to, że elita jest zawsze i z natury, bytem samoodtwarzającym się, i innej drogi nie ma i być nie może. W końcu jaki by schemat administracyjny tu nie obrać, związek mistrz – uczeń tworzy tą elitę. Jaki mistrz taki uczeń. Proces budowy naturalnej elity, jak wszysko, w komunie musiał być kontrolowany. Nie mógł się on wymknąć z rąk, stąd stworzono mechanizm czysto administracyjnego zawiadywania nauką, administracyjnego promowania i ręcznego finansowania nauki. Pozory demokracji mogą być zachowane – ale promocje i pieniędze muszą dostawać „swoi” ludzie. Posadzeni na tych stołkach i przy sterach, panicznie bali się i boją – dwóch rzeczy. Tego, że ich mierna kompetencja wyjdzie na jaw i konkurencji.
System ten żyje. I ma się dobrze. Obecne działania Pani Kudryckiej są tylko prostą kontynuacją tej linii.
W nauce w najlepsze panuje socjalizm. I to trzeba zmienić.
Lekarstwem może się stać urnkowienie informacji.
Podkreślam – nie chodzi tu o dziki kapitalizm – ale i o to, by każda informacja (nawet podstawowa), miała swą wartość, swojego autora, by płacono za wynik przydatny technologicznie gospodarczo i społecznie. Bez tego nie można mówić choćby o konkurencji w nauce i o nauce jako dziedzinie gospodarki. Papier sprawozdań przyjmie wszystko, a częstokroć wartościowy wynik mieści się na kilku kartkach. Dziś Einstein ze swym wcześniejszym dorobkiem w systemie granowym nie miałby żadnych szans.
Gdy przyjmiemy, że jest to słuszne – to zobaczmy też jak dziś ma wyglądać choćby np. samodzielność Uczelni, odpowiedzialność autorytetu naukowego i jakość kształcenia, w warunkach dążenia do ślepej unifikacji. Jakość się nie liczy, a tylko ślepe statystyki. Poczucie przyzwoitości i koleżeńskości, są traktowane jako objaw głupoty przywiązującego wagę do tych zasad. Innymi słowy - wyłania się ponownie problem etyki
Normalnych stosunków w nauce nie da się odtworzyć, czy wręcz utworzyć bez najzwyklejszej uczciwości i postaw etycznych. Bagatela! Tak, ale na te - miary niestety nie ma. Pozostaje jedynie subiektywna ocena dokonywana przez kogoś, kto jest sam wzorcem etycznym, a nie mianowanym autorytetem Czy konstruowanie kolejnych „Kodeksów” ponad Dekalog – zmieni cokolwiek?
Dobrego przykładu w tym zakresie dostarczył casus prof. J. Wolszczana. Gdyby onegdaj się nie zeszmacił podłymi donosami wcale nie jest powiedziane, czy dziś byłby – czy nie był – uznany wielkim astronomem, czy w ogóle miałby jakiekolwiek możliwości rozwinięcia swoich możliwości. Skąd jednak wiadomo, ilu wybrało inaczej? Mówi On - dla kariery - innego wyjścia nie miałem, i że tej współpracy nawet się nie wstydzi! I są Tacy, którzy przyznają Mu rację! Jakaż jest skala erozji pojęć. Iluż jest takich Wolszczanów, którzy wybrali inną drogę, ile na tym stracila Polska?
To są konkretne koszty obu okupacji
Budowanie na tego rodzaju ludziach przyszłości dziedziny, w której fundamentem jest uczciwość, jest skazywaniem się na porażkę. Wymóg uczciwości w pracy naukowca jest przecież nie ideologiczny, a racjonalny. Wynik można naciągnąć, prawie wymyślić – przykładów z przeszłości, aż po słynną syntezę termojądrową jest mnóstwo. Każdy wynik, każde przemyślenie w nauce – jest taką liną we wspinaczce, podawaną następcom, na której oni muszą się w sposób pewny zawiesić – by nie runąć. Dodanie do dobrze działajacej nauki – jednej łyżki dziegciu – erzatzu, pół lub 1/8 inteligentów, o zamkniętych horyzontach, autorytetów mianowanych, co uczynili systemowo i zaborcy i komuniści, stało się faktycznym morderstwem podstaw rozwoju polskiej nauki.
Dialektyka pozwala tu na kreację wielkich, bo tak zostali oni wychowani i to od lat, gdy stawali się janczarami systemu. Częstokroć – lata przebywania w wyższej kaście – dały im poczucie bycia ponad prawem w tym i nad etyką właśnie.
W umownej wersji soc–ekonomicznego życia nauki, „konkurencja” sprowadza się do tego, że ludzie grabiący informację, sami jej nie wytwarzając, majac takie możliwości, dla swego bezpieczeństwa i zysku, ograbianych ogłaszają publicznie i przed odbiorcami wyniku, idiotami i szalbierzami, zapewniając sobie monopol na mówienie o rzeczach, o których od tych wykpiwanych tylko słyszeli. Chodzi tu o utrzymanie swej pozycji na tym specyficznym rynku, bo byłoby poważnym zagrożoniem, gdyby ci prawdziwi dostarczyciele informacji wyrośli ze swej roli cicho pracujacych i grabionych myszek. Tym z kolei, bunt nie przychodzi szybko do głowy – bo jedyne co mogą robić, to pracować za ochłapy albo w ogóle porzucić swą działalnosć – ale to co robia - Ich interesuje. Rynek jest naprawdę specyficzny – bo prawdziwy klient – przemysł, właściwie na nim już nie istnieje. Myśli on też, że nie ma po co sięgać po naszą naukę – bo napotyka tylko owych szalbierzy i speców od abordażu jako autorytety.
Zauważmy tu – ograbiani – sami wyposażają grabieżców. Może by tak w koncu z tym skończyć? Niech grabieżcom skończą się pokłady eksplatacyjne. Dziś – by być ważnym i wielkim opływającym w splednory wpływy i pieniądze, nie koniecznie trzeba cokolwiek rozumieć z tego co formalnie się robi. Splendory i pieniądze pochodzą z ręcznego – wręcz często polityczno – biznsowego rozdawnictwa, a nie pracy jako takiej.
Przywrócenie sensownych relacji ekonomicznych staje się koniecznością – ale niestety nie zawsze pożądaną nawet przez część środowiska naukowego.
Powstaje więc zasadnicze zupełnie pytanie.
Czy trzeba zaorać by nowe powstało?
Podkreślam – nie jest moją kompetencją i chęcią, reorganizacja nauki. Myśli tu przedkładane – mam jednak przekonanie – powinny trafić do tych decydentów w sprawie, którym zależy na pozyskaniu rzetelnego wyniku naukowego, na rozwoju tej dziedziny gospodarki, a także i na gospodarzeniu na swoim – przy założeniu realnych funcji właścicielskich w przemyśle.
Naprawa systemowa jest rzeczą niezbędną – i tego już chyba nikt nie kwestionuje. Poza beneficjentami obecnie stosowanych rozwiązań..
Można sobie wyobrażać nawet konkretne decyzje – ale te należą do Tych, którzy zajmują odpowiednie stanowiska i biorą za to pieniądze. Jeśli jednak Oni nie wiedzą jak to zrobić – lub nie widzą powodów by to w ogóle robić – powiem wprost; niech przestaną naukę uszczęśliwiać. Takie jednak ruchy, dziś, są w ręku polityków – a Ci we własnym interesie powinni już na dobre porzucić myśl o grach towarzyskich wewnątrz, a to koalicji, a to dla skoncentrowania sił na zdołowaniu za wszelką cenę opozycji, albo na odwrót a zająć się gospodarzeniem na swoim własnymi możliwościami.
Tyle, że w procesy, o których piszę trzeba co najmniej rozumieć.
Moim tekstem chciałem tylko przedłożyć środowisku swój głos w sprawie ciągłych narzekań co do mizerii Polskiej nauki. Ona wcale taka mizerna nie jest. Powiem więcej – ma olbrzymi potencjał – i to ludzie z zewnątrz już dobrze wiedzą. Powinno zastanowić – dlaczego to firmy elektroniczne u nas i to nie tylko w Warszawie, ale i we Wrocławiu, Krakowie i innych ośrodkach akademickich, zarzucają swoje sieci na mózgi, lokują swe filie i dlaczego Polacy w nauce światowej, w ośrodkach na całym świecie, nie są wcale osobami nieznanymi. Tu tylko na miejscu – rzekomo – jest mizeria.
Czy tylko tu chodzi o wyposażnie laboratoriów? Chodzi też i to pokazuję, o sprawy organizacyjne, postawę środowiska, a w końcu i o jakąś pokrętną politykę. Może nawet o tą wielką, mającą na celu utrzymywania nas jako Naród, w bezpiecznej odległości od samodzielności. No i utrzymania centralnego sterowania. Bez niego iluż to Ważnych przestałby być ważnymi?
Odpowiedź pozytywna na zadane pytanie – czy trzeba zaorać – wydaje się być destrukcyjna i rodzi pokusę łatwego, by się wydawało, powoływania na nowo podstawowych bytów. Co często sprowadza się do odtworzenia starego. Nie tędy droga.
No tak – odtworzenie miałoby w istocie dotyczyć zbudowania na nowo elity, a tej się nie da powołać jednorzowym aktem. Zepsuc administracyjnie się dało – odbudować? Można tylko na drodze naturalnej – i w tym jest centralny problem. Zburzenie, byłoby wejściem w dokładnie te same działania jak te, które podjęli niegdyś komuniści. Poza tym nie można skreślić dobrej tkanki z powodu dogłębnej i nieodwracalnej degregolady pozostałej części organizmu. Odbudowywać można tylko w oparciu o tą zdrową tkankę.
Pozostaje wybór skalpela i co najważniejsze – „chirurga” dla odtworzenia rzeczywistej elity.
Jak już zostało powiedziane – elita ze swej natury – sama się odtwarza i tylko dlatego i tylko tak, może być zapewniona jej ciągłość. Ta, jest Narodowi niezbędna. Elita raz zepsuta – psuje się nadal. Jak z gangreną – jedyna droga - odciąć ropowicę – ale sztuka polega na tym by nie obcinać całości. Nie zniszczyć, a ozdrowieńczo – odciąć. Chirurgiem może się stać dobrze przemyślany i stosowany rynek obrotu informacji oraz postawa środowiska.
Przychodzi czas w którym szczególnie walczy się odwagą cywilną a nie koniecznie w okopach.
I na tym polega w istocie moja propozycja.
Ludzie nauki, którzy wiedzą jaka jest waga Dekalogu w dobrym rozwoju nauki i pokładają nadzieję w szansach na realne urynkowienie wyników pracy mogą się porozumieć we współdziałaniu.
AKO jest właśnie zalążkiem takiego porozumienia.
Niezbędnie trzeba uczynić, by ta struktura była impragnowana na wpływy pseudoelity. Po przyjęciu, że elita to nie tytułomania i nie tylko ludzie dobrze zarabiajacy – bo i taka definicję można spotkać.
Drugi krok to świadoma odmowa współparcy z umownie to nazwijmy – kanciarzami. To szczególnie trudne – bo z czegoś żyć trzeba. Jednak trzeba cały czas mieć na względzie z jednej strony przykład wyborów jakich dokonał prof. J.Czochralski czy F.Koneczny a z drugiej – Pan Wolszczan.
Szlachectwo zobowiązuje – można powiedzieć.
Jeśli liczebność grupy ludzi tak zdetrminowanych przekroczy pewną masę krytyczną – proces już będzie lawinowy i naturalny.
Ozdrowieńczy.
Nie można przy tym mieć złudzeń co do obłudy i zdolności matania ze strony ludzi nieuczciwych. Środowisko musi Ich sobie dokładnie odizolować od zdrowej tkanki.
Innej drogi – pokojowej – nie widzę.
Bo jak zaczniemy mówić w tej sprawie o chirurgii – to na pewno nie może to być chirurgia jednego dnia
Po okresie niewoli – zauważmy – też mieliśmy elitę, która wychowana w różnych zaborach, pod różnymi naciskami – bardzo różniła się w podejściu do pojęcia „dobro narodu”. Była też część upatrująca swych szans w dalszej karierze na macierzystych, obcych uczelniach. Lecz równolegle powstała też już nowoczesna myśl o gospodarzeniu na swoim i dla siebie. I dzięki wolności i co ważne – podmiotowości obywateli – w końcu to ta myśl zwyciężyła.
Spoiwem były służebność wobec Ojczyzny i opierania się o Dekalog. Te myśli nadal, jakby – dziś, nie mogą się przebić.
Brakuje społeczeństwa obywatelskiego w zachowaniach i świadomego w wyborach.
I ostatni warunek. Ów proces musi być w pełni świadomie wspierany przez ludzi rządzących i przez odbierających wyniki. Innymi słowy – praca tu musi polegać na wypracowaniu umiejętności weryfikacji jakości wyniku praktyką i na chęci współpracy. Nie inaczej przecież rozwijała się nauka w czasach wolnej Polski - II Rzeczpospolitej.
W demokracji – warunkiem zmian jest wynik wyborów i podjęcie zobowiązania przez wybranych. Politycznie więc – rzecz nie jest obojetna i nie wolno ufać tu w puste i bezrozumne deklaracje. Świadoma elita to musi jasno i z pełną odwagą cywilną mówić. Bez kluczenia. Na to już nie ma miejsca i czasu
Dziś przeciętny zjadacz chleba ma być wolny od analizy. Ma tabloidy i TV z nowoczesnymi politrukami.
Porozumienie ludzi świadomych tego, co tu napisano stanie się początkiem tworzenia nowej elity, a glebą tylko od tego procesu może być rynek wymiany informacji. I o ten należy się bić już – bo sadzić na czymś trzeba, na betonie (partyjnym i expartyjnym) nic nie wyrośnie innego jak tylko następne kadry doskonale wykształconych w kombinowaniu – kombinatorów, szalbierzy naukowych. Nawet, a zwłaszcz z tytulami.
Postulowane porozumenie ludzi uczciwych w nauce jest nie tylko konieczne, ale i możliwe. Tak jak jest możliwe porozumienie szlabierzy, tak i jest możliwe wyzbycie się obawy mówienia i co ważne POPIERANIA – zdań prawdziwych. Czyli prawdy.
Jak to mówił Ojciec Święty?
Prawda Was wyzwoli!
To reguła uniwersalna i nie odnosząca się tylko do ludzi wierzących. To nie górnolotne zawołanie, a jedyny sposób obrony ludzi opierających swe działanie na podstawowych normach współżycia społecznego, przed tymi, którzy uważają, że te zasady są dobre dla naiwnych. A naiwnych trzeba strzyc – i ta umiejętność dziś jest uważana za cnotę.
Głośne mówienie o agentach, rozpowszechnianie wiedzy o grabieży naukowej, w końcu rodzaj ostracyzmu naukowego wobec szalbierzy, to nie żadne akty dintojry. To mówienie prawdy i jasne powiedzenie kto jest kim. Taka solidarna postawa środowiska – a w nim przecież jednak poważna grupa, to ten syboliczny miód – a nie dziegć – spowoduje, że pasożyty nie za bardzo będą miały co wsadzić to tych swoich pięknych sprawozdanek. Wierzę w siłę porozumienia młodych, uczciwych naukowców z ich kolegami pojawiającymi się w przemyśle. Jeśli tu sobie ustawią właściwe stosunki biznesowe – już opieka kanciarzy nie będzie niezbędna.
Oczywiście dla tych ostatnich to straszna perspektywa.
Niestety, środowisko utraciło już zdolność obrony przed infekcją. Pozostaje być tego świadomym, a nie mówić sobie – jakoś to będzie.
Otóż – nie będzie.

 

Kraków 14.04.2012