Badania naukowe nie mogą być usprawiedliwieniem naruszania dóbr osobistych, gdy są badaniami nierzetelnymi i opartymi na plotkach. Uzasadnienie wyroku w głośnej sprawie książki Barbary Engelking i Jana Grabowskiego udowadnia jak bardzo błędne były zarzuty w "Oświadczeniu" podpisanym przez rabina Michaela Schudricha i reprezentantów organizacji żydowskich w Polsce: "W ostatnim czasie nasilają się próby represji wobec historyków i dziennikarzy, którzy usiłują rzetelnie przedstawić losy polskich Żydów pod okupacją niemiecką. Proces wytoczony profesorom Barbarze Engelking i Janowi Grabowskiemu (...) to tylko najnowsze tego przykłady. Sala sądowa nie jest miejscem ustalania prawdy historycznej; potępiamy takie próby i solidaryzujemy się z osobami, których one dotykają."

Sąd nie ustalił prawdy historycznej i wcale nie miał zamiaru jej ustalać. A badania autorów książki były po prostu nierzetelne. To bardzo kuszące dla historyków - być nierzetelnym. Bo po 80 latach, kto wie, jak było? Kto może wytknąć nieścisłości, przeinaczenia, półprawdy, nawet kłamstwa?
Ale od początku:
Nie ma żadnych przekonujących dowodów, że w okresie okupacji sołtys Edward Malinowski, był współwinny śmierci Żydów. Po wojnie zostaje sądownie uniewinniony od takich oskarżeń. Jednak w roku 2018 ukazuje się książka "Dalej jest noc", w której - w oparciu o plotki z tamtych lat - stwierdzono, że ten człowiek był winien.
81-letnia bratanica Malinowskiego nie godzi się z takim uwiecznieniem jej krewnego w piśmiennictwie historycznym. Uważa to za naruszenie jej dóbr osobistych - pamięci o stryju, w której zapisał się on nie jako przestępca, ale człowiek dobry.
Pozwani to autorzy książki. Jest w niej wzmianka o Malinowskim. Czytamy, że uratował, a jednocześnie "ograbił" Żydówkę. I że był "współwinny śmierci kilkudziesięciu Żydów". Informacje te pochodzą z powojennych zeznań Estery Drogickiej (tej uratowanej i "ograbionej" Żydówki) oraz z wywiadu przeprowadzonego z nią wiele dziesięcioleci później. Po wojnie twierdziła, że uratował ją Malinowski. Że Żydów ukrywał i im pomagał. Jednak po latach miała inne wspomnienia. Mówiła, że ją obrabował i słyszała, że był współwinny śmierci Żydów. Mogła tylko słyszeć, bo już jej tam nie było. Czy mówiła prawdę, zeznając w powojennym procesie, czy w wywiadzie udzielanym w latach 90-tych w Izraelu? Tego nie dowiemy się już nigdy.
Jednak autorzy książki dają wiarę wersji wspomnień dla Malinowskiego niekorzystnej. Tak dalece dają wiarę, że w książce stwierdzają jednoznacznie: "ograbił". Piszą, że Estera "zdawała sobie sprawę, że jest współwinny śmierci kilkudziesięciu Żydów". Zauważmy, że współwina Malinowskiego jest przedstawiona w tym zdaniu, jako pewnik. Na jakiej podstawie?
Czy mają prawo tak pisać? Wczoraj zapadł wyrok w tej sprawie. Sąd zawyrokował, że nie mają takiego prawa.
Pozwani bronili się przywołując "Prawo wolności prowadzenia badań historycznych oraz publikacji ich wyników". Sędzia Ewa Jończyk odpowiedziała na tę linię obrony: "I niewątpliwie prawo to podlega ochronie prawnej, niemniej ochrona ta nie obejmuje takich wypowiedzi, które nie podlegają regule rzetelności". Innymi słowy: wolność badań naukowych - jak najbardziej, ale nie można - nie mając dowodów i pewności - oskarżać człowieka. Gdy się kogoś oskarża o zbrodnię, trzeba mieć twarde dowody w ręku, a nie plotki. "Od jednostki biorącej udział w debacie publicznej wymaga się troski, aby nie przekroczyła pewnych granic, w szczególności poszanowania dobrego imienia i praw innych osób" - to powiedział w 2007 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka. Przypomniała to sędzia Jończyk.
Sędzia stawia podstawowe pytanie: "Czy źródłem wiedzy historycznej może być plotka?" I odpowiada: "Sąd w niniejszym postępowaniu nie ustala historii. Nie ustala historii losów ani Estery Drogickiej, ani Edwarda Malinowskiego - sołtysa, a jedynie wskazuje, że wolność badań naukowych w przeciwstawieniu do dóbr osobistych innych osób, musi podlegać kryterium oceny z punktu widzenia rzetelności, a przynajmniej należytej staranności." Tej staranności zabrakło. Każdy, kogo stać na obiektywizm, nie może tu mieć żadnych wątpliwości.
A jest jeszcze aspekt czysto ludzki. Dlaczego pamięć Edwarda Malinowskiego ma być szargana? Tylko dlatego, że nie żyje i nie może się bronić? Z jakich powodów autorzy książki nie wzięli i nadal nie biorą czegoś tak oczywistego pod uwagę?
Mieszkał kiedyś w sztetlu człowiek, który oplotkowywał rabina. Pewnego dnia poczuł wyrzuty sumienia, poszedł do rabina i poprosił go o przebaczenie za rozsiewanie plotek o nim. Rabin nakazał mu wziąć kilka poduszek wypełnionych pierzem, zanieść je na wzgórze, przeciąć je i wypuścić pierze na wiatr. Człowiek ten poszedł więc na wzgórze, zabierając ze sobą poduszki, poprzecinał je i wypuścił z nich pierze, które natychmiast porwał wiatr. Wrócił potem do rabina i zawiadomił go, że wykonał jego polecenie. "Czy teraz mi przebaczasz?" – zapytał. "To jeszcze nie wszystko" – odpowiedział rabin – "wykonaj jeszcze jedną czynność: teraz idź i zbierz z powrotem całe pierze." "To niemożliwe" – odpowiedział plotkarz – "porwał je wiatr i uniósł daleko." "Ano właśnie!" – odpowiedział rabin – "Nie mam wątpliwości, że żałujesz tego, co mi uczyniłeś, ale czy naprawienie krzywdy wyrządzonej słowami nie jest równie nierealne, jak zebranie pierza porwanego przez wiatr?"
Jak zbiorą puszczone na wiatr pierze autorzy książki "Dalej jest noc"? Zwłaszcza, że, według mediów, chcą się od wyroku odwoływać, czyli - w przeciwieństwie do plotkarza z chasydzkiej przypowieści - nawet tego, co zrobili, nie żałują...


Opublikowano: na Salon24.pl  10 lutego 2021,