Sabaty czarownic w Brukseli i Strasburgu wyprawiane nad Polską (najnowszy 10 marca 2021 r.) wiążą się oczywiście z wykorzenieniem inspiratorów i uczestników pochodzących z Polski. Wiążą się z upadkiem pojęcia „wierności Rzeczypospolitej”, co zostało zapisane w art. 82 konstytucji. Wiążą się z obrzydliwą tradycją jurgieltniczą, o czym niedawno pisałem na naszym portalu.

Wynikają z ogromnych kompleksów, leczonych fajdaniem własnego gniazda, a tłumaczonych jako szlachetna działalność przyozdabiania tego gniazda. Wynikają z niskiej samooceny, którą poprawia wyłącznie pochwała ze strony tych, którym trzeba obśliniać dłonie i szaty, żeby pogłaskali.
Sabaty czarownic w Parlamencie Europejskim wiążą się z koniecznością wpisania się w jakiś zbiorowy rozum, gdy własnego, indywidualnego brakuje. Wynikają z potrzeby aportowania w imię postępu i „nowego wspaniałego świata”, w którym jest także miejsce dla ratlerków, choć tylko jako piesków. Wiążą się z łaknieniem poczucia bezpieczeństwa, jakie daje wyłącznie wyzbycie się wszelkiej indywidualności, odwagi, honoru, godności i narodowej tożsamości. A dla obcych te sabaty są potwierdzeniem ich cywilizacyjnej, kulturowej bądź materialnej wyższości.
Trudno powiedzieć, czy poza intelektualnym zasięgiem opozycyjnych eurodeputowanych są całkiem proste do pojęcia kwestie interesów, jakie nakładają się na ideologiczną warstwę sabatów czarownic. A owe interesy to przede wszystkim konkurencja między państwami, narodami, kulturami. Trzeba być naprawdę głupiutkim, żeby sądzić, iż jeśli się obsadza kogoś w roli użytecznego nierozgarniętego i chwilowo poprawia mu samopoczucie tanimi pochlebstwami bądź nawet jakimiś paciorkami, najczęściej w postaci zapewnień przynależności do lepszego świata, to jest to nie tylko bezinteresowne i szlachetne, ale też uszlachetnia. Nic z tego. Bycie pajacem czy posługaczem nikogo nie uszlachetnia.
Najważniejsze są interesy, czyli konkurencja. Polska nie jest oczywiście pępkiem świata, ale też nie wypadła sroce spod ogona. Nawet w Niemczech, mimo ich gospodarczej potęgi, dostrzegają jak Polska staje się ważna i konkurencyjna. Widzą to choćby po danych: pod koniec 2020 r. Polska stała się czwartym partnerem handlowym Niemiec. Wyprzedziły nas tylko Chiny, USA i Holandia. Niemcy (i nie tylko oni) widzą, w ilu dziedzinach Polska nadrobiła cywilizacyjne opóźnienia i jak daleko zaszła w cyfryzacji różnych sfer życia. Przekonali się o tym podczas pandemii, gdy dostrzegli przewagi zdalnego nauczania w Polsce. Wcześniej dostrzegli skok e-bankowości w Polsce, e-urzędów, e-recept itd.


Polska jest w wielu dziedzinach konkurencyjna, gospodarka radzi sobie w pandemii lepiej niż gospodarki wielu „starych” krajów UE, a przez to wzrasta polityczna waga naszego kraju. I Polska chciałaby to dyskontować. To jest rozumiane, a jednocześnie robi się wszystko, żeby to dyskontowanie utrudnić. I tu nieocenioną rolę odgrywają jurgieltnicy, agenci wpływu, zwykli zdrajcy oraz rzesze użytecznych nierozgarniętych. Wystarczy ich odpowiednio nakręcić i zmotywować, najczęściej ideologicznie lub wykorzystując kompleksy, żeby wzięli na siebie najczarniejszą robotę. Widać to podczas sabatów w europarlamencie, widać w mediach, dostrzec można w usłużności wobec obcych rządów czy ich ambasad, widać na uczelniach i w instytucjach kultury, szczególnie w kontekście międzynarodowej wymiany.
Liczba tych, którzy często z wielkim entuzjazmem i zaangażowaniem szkodzą własnemu państwu jest zdumiewająca, także dla ich zagranicznych mocodawców czy poruszycieli tych pacynek. To w Unii Europejskiej ewenement. I wcale nie budzi entuzjazmu, lecz zażenowanie. Nikt im w oczy tego nie powie, żeby nie demotywować, ale takie zachowania wywołują obrzydzenie. Można tego oczywiście nie dostrzegać, choć zauważyć jest całkiem łatwo. Tym bardziej że np. eurodeputowani z innych państw w takiej skali nie robią z siebie jednak marionetek i pośmiewiska. Nie dziwi więc, że gdy Robert Biedroń wyszedł 10 marca 2021 r. na mównicę w europarlamencie i zrobił swój cyrk, prowadzącego obrady aż zatkało, jak można tak robić z siebie pośmiewisko. Ci, którzy są pośmiewiskiem, uważają, że można, a nawet trzeba.
Po wyjściu Wielkiej Brytanii, Polska stała się największą przeszkodą w urządzaniu Unii Europejskiej z jednej strony w sposób federacyjny, z drugiej – w najgłupszy i najbardziej szkodliwy z możliwych. Nie mamy pozycji Wielkiej Brytanii, która natychmiast atakowała i osiągała swoje, gdy ją atakowano. A gdy nie osiągała, to z UE wyszła. Polska jest celem ataków o wiele bardziej bezczelnych i zakłamanych, bo jest w UE krócej i z różnych względów nie użyje politycznej bomby atomowej, jakiej użyła Wielka Brytania. Można więc Polskę straszyć, naciskać, obrabiać, szantażować i atakować. Temu służą m.in. sabaty w europarlamencie.
Chodzi nie tylko o ideologiczne napiętnowanie, ale przede wszystkim o osłabienie konkurencyjności. W wielu aspektach i dziedzinach. Gdy się Polskę osłabi albo podważy jej wiarygodność, inni na tym zyskają, bo to nigdy nie jest gra o sumie zerowej. Jakim trzeba być zakutym łebkiem, żeby nie tylko tego nie rozumieć, ale też bardzo gorliwie i intensywnie przykładać do tego rękę? Chyba że jest jeszcze gorzej i jest się jeszcze bardziej zakutym niż mogłoby się wydawać. Albo jeszcze bardziej pozbawionym zdolności honorowych niż to opisuje kodeks Boziewicza. Tak czy owak to okropna żenada, wstyd i hańba.

Tekst ukazał się na portalu wPolityce 11 marca 2021r