Jest takie powiedzenie, że że pośród wszystkich rzeczy nieważnych piłka nożna jest tą najważniejszą. W końcu wywołuje w ludziach skrajne emocje od radości i euforii po zwycięstwie, do wściekłości i rezygnacji po porażce. Do rzeczy ważnych natomiast, które realnie wpływają na kształt otaczającej nas rzeczywistości, należy oczywiście polityka. Współczesny futbol zrzeszony w kontynentalne federacje, związki narodowe, czy kluby, dotąd starał się od niej odciąć, ale na dziś to już niemożliwe. Wiadomo że to, co fascynuje masy, zawsze będzie pozostawało w orbicie zainteresowań władzy.

W przeszłości władza komunistyczna w Polsce ogrzewała się przy sukcesach drużyn trenerów Górskiego i Piechniczka na mundialach, rozładowując jednocześnie - przynajmniej częściowo - napięcia społeczne.

Współcześnie styk polityki i futbolu widać choćby po blokowaniu zwaśnionych politycznie par przy losowaniu rozgrywek organizowanych przez UEFA czy FIFA. I tak przy ostatnim losowaniu eliminacji katarskiego mundialu Rosjanie nie mogli trafić na Ukraińców, a Hiszpanie na Gibraltar. Wzajemnych wykluczeń było dużo więcej: ze względu na konflikty polityczne grać ze sobą nie mogą zespoły Armenii i Azerbejdżanu, Kosowa oraz Bośni i Hercegowiny, Kosowa i Serbii. Te środki ostrożności są raczej śmieszne. Bo co, kiedy blokowane pary dojdą w jakimś turnieju do fazy play off? Co wtedy?

OK, nie pozwolimy zagrać drużynom czy reprezentacjom skonfliktowanych krajów, ale poprzemy te czy inne politycznie poprawne i forowane przez postęp trendy, jak np. ruch BLM czy LGBT. Hipokryzja śmierdząca na kilometr. Tu jawi się ciekawy przypadek, który miał miejsce w Lidze Mistrzów. PSG grało z tureckim Basaksehir ostatni mecz fazy grupowej. Doszło do "skandalu”. Około 15 minuty mecz został przerwany, ponieważ przy na ławce rezerwowych stambulskiej ekipy asystent trenera gości, Pierre Webo, był za bardzo aktywny i - zdaniem jednego z arbitrów - zasłużył na ukaranie żółtą kartką. Asystent sędziego, nie wiedząc, jak nazywa się delikwent, wskazał go głównemu arbitrowi po kolorze skóry, określając jako, o zgrozo, "czarnego”. Pech chciał, że Webo to usłyszał i wtedy zaczęła się afera. Kameruńczyk bowiem poczuł się obrażony. W rezultacie piłkarze obu drużyn odmówili dalszej gry i zeszli do szatni. Gracze PSG zgodzili się wrócić na boisko, ale ich rywale nie dali się przekonać. Ostatecznie mecz dokończono dzień później przy zmienionym składzie sędziowskim. UEFA nie ukarała Turków. Gdyby chodziło o jakikolwiek inny powód odmowy gry, PSG dostałoby walkowera. Biorąc pod uwagę rezultat meczu (5-1), byłoby to wynikowo korzystniejsze dla Basaksehir. UEFA okazała zrozumienie piłkarzom, natomiast na rumuńskich sędziów posypały się gromy i oskarżenia o rasizm. Nie pomogło im nawet to, że trener Basaksehir, Okan Burak, miał ich nazywać Cyganami. W politpoprawnym dyskursie Murzyn bije Cygana, więc światowa kariera rumuńskich sędziów pewnie dobiegła końca.

Za rasizm? Problem w tym, że tu rasizmu dopatrzyć się nie można! Jeden z sędziów po prostu i najzwyczajniej w świecie zidentyfikował członka sztabu szkoleniowego po kolorze skóry, nazywając go "czarnym". Nie dodał do tego żadnych obraźliwych epitetów. Stwierdził fakt, zauważając, że Pierre Webo jest czarnoskóry. Jak miał go określić? Jako nie białego? Gdyby zidentyfikowano kogoś białego po kolorze skóry wśród Murzynów, Arabów czy Azjatów, wszystko byłoby w porządku. Rzecz natomiast ma swoje źródło w ruchu BLM. Po fali protestów, rozruchów i rozrób, jakie przetoczyły się przez USA po śmierci pospolitego przestępcy George’a Floyda, z którego uczyniono lewackiego świętego, szybko ruch BLM zaczął pojawiać się też na Starym Kontynencie. Niektórzy piłkarze i rozgrywki zaczęli się do niego przyłączać. Zwłaszcza angielska Premier League. Anglicy to dziwny naród. Jak był kolonializm i imperializm, to byli pierwszymi w świecie kolonizatorami i imperialistami, nie dając się wyprzedzić nikomu. Podobnie było z rasizmem. A teraz, jak modny jest antyrasizm, to oni znów muszą być w awangardzie "postępu".

Angielscy działacze ogłosili, że w porozumieniu z zawodnikami i klubami w pierwszych dwunastu ligowych spotkaniach po wznowieniu rozgrywek na koszulkach graczy nazwiska zastąpi hasło „Black Lives Matter”. Ponadto w specjalnym oświadczeniu podkreślili, że będą wspierać piłkarzy klękających na murawę na znak solidarności z protestującymi. I tak klękanie stało się częścią widowiska. Przed rozpoczęciem spotkań na murawie zaczęli klękać wszyscy: zawodnicy, sędziowie i sztaby szkoleniowe. Niektórzy nawet w trakcie meczów jak przykładowo Allan Saint-Maximin po zdobytej bramce. Z biegiem czasu cała akcja jednak spowszechniała, stała się wręcz przymusem, obowiązkiem. Nikt nie odważył się wyłamać z powodu obaw przed pogorszenie wizerunku. I tak zapewne w strachu przed potencjalnym odejściem sponsorów nadal klękają wszyscy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie neguje walki z rasizmem na stadionach, co konsekwentnie od lat czynią piłkarskie instytucje. Hasła typu "Let’s Kick Racism out of the Stadiums” czy "Equal Game” nieodłącznie towarzyszą futbolowym rozgrywkom. Charakterystyczne symbole akcji widnieją na koszulkach zawodników i arbitrów oraz na bannerach ustawianych wokół murawy. Widoczne są także w trakcie telewizyjnych transmisji. Ale co tym wspólnego ma obłęd klękania? Przecież skutek jest odwrotny od zamierzonego, klękanie budzi raczej uśmiech politowania i kandyduje to miana żenady stulecia. Profanuje się symbolikę klękania, szczególnie, że futbol to sport twardy i męski, wyzwiska pod adresem piłkarzy są właściwie normalnością i częścią widowiska. W trakcie każdego meczu zawodnicy drużyny gości spotykają się z niechętnym czy wręcz wrogim przyjęciem ze strony kibiców gospodarzy. Wulgarnym językiem bywają wyzywani od najgorszych i tak po prostu było, jest i będzie. No chyba, że będziemy mogli pójść na mecz, nie tylko z certyfikatem szczepienia, ale i z podobnym certyfikatem o popieraniu BLM i oczywiście uklęknąć.

Hipokryzja futbolowego świata, wmieszanego w politykę politpoprawności aż kłuje w oczy. Zbliżający się katarski Mundial, będący potworną mieszaniną gigantycznej korupcji i śmierci tysięcy robotników, traktowanych jak niewolnicy budujący piramidy w Egipcie, nie wzbudza akcji " Worker Lives Matter". Systemowo zabijane dzieci nienarodzone albo chore jak Alfie Evans nie powodują jakoś akcji "Child Lives Matter ”. Świat się jakoś nie unosi gniewem, kiedy kobiety padają ofiarami "kulturowego ubogacenia". I nie ma akcji "Women Lives Matter" W całej tej żenadzie z Floydem nigdy nie chodziło o żadne idee, a jedynie o lewacki PR i fundusze na realizację lewicowych postulatów. Żenada z klękaniem to upadek europejskich wartości i cywilizacji, tym bardziej bolesny, że dotyczy sfery na pozór spoza polityki. Niestety - tylko na pozór.

 

Opublikowano:na Salon24.pl  21 maja 2021,