Polska i Izrael znów siedzą naprzeciw siebie, wpatrując się we własne karty i zgadując karty przeciwnika. Uchwalenie przez sejm nowelizacji "Kodeksu postępowania administracyjnego", zgodnie z którą po 30 latach od wydania decyzji administracyjnej niemożliwe będzie jej kwestionowanie, wywołało serię ostrych reakcji Izraela i wezwanie ambasadora Magierowskiego "na dywanik". Także Departament Stanu USA wyraził swoje niezadowolenie. Reakcje Izraela i USA uznane zostały przez stronę polską za bezprecedensowe próby wpłynięcia na proces legislacyjny. Nie wnikając w prawne detale i ich konsekwencje w praktyce, bo to wszystko - rzecz jasna - nie jest jeszcze znane, trzeba podkreślić, że politycznie sprawy raptownie zaszły już tak daleko, że Polska nie ma odwrotu.

Konsekwentnie, jeżeli porównać obecną rozgrywkę do partii pokera, to Polska już nie może powiedzieć "pas" i nie może rzucić kart na stół. Musi powiedzieć Izraelowi (i Stanom) "sprawdzam". Czyli nie może wycofać się z nowelizacji.
Pierwsze rozdanie kart w pokerze polsko-izraelskim odbyło się przed ponad trzema laty. W 2018 roku powstał spór pomiędzy Izraelem a Polską (z USA w tle) w sprawie sejmowej nowelizacji - niefortunnej, słabej, błędnej - ustawy o IPN. Wówczas Polska nie wytrzymała ciśnienia i - według mnie, słusznie - spasowała w rozgrywce. Podstawą tego było przewidywanie, co Izrael ma w swoich kartach. Można było zakładać, że jego karty są silne z dwóch powodów.
Po pierwsze, wydawało się, że Izrael ma w nich gotowość dobrych relacji polsko-izraelskich - że są one wartością nie tylko dla Polski. Niestety, Izrael udowodnił bardzo mocno głosami swoich polityków (np. Naftali Bennett, Yarid Lapid, Israel Katz), że nie zależy mu na dobrych relacjach izraelsko-polskich. A przecież wtedy premierem Izraela był politycznie wyrachowany, ale racjonalny i logiczny Bibi Netanjahu, z którym można było się dogadać.
Myślę, że w obecnym sporze Polska nie będzie - po doświadczeniach z roku 2018 - podejmowała decyzji w imię dobrych relacji. Nie będzie erupcji naiwności po raz drugi. Wiadomo już, że Izrael nie ma w ogóle żadnych dobrych relacji z Polską w swoich kartach. W dodatku, w Jerozolimie są u władzy politycy bardzo uczuciowi, nie kryjący się ze swoimi negatywnymi emocjami wobec Polski. Politycy jak Yarid Lapid - z którymi dogadać się po prostu nie sposób.
Co jeszcze miał Izrael w swoich kartach?
Wszystko wskazywało przed trzema laty, że Izrael ma w nich także groźbę pogorszenia się stosunków polsko-amerykańskich. Dziś jest inaczej. Relacje z USA mają obecnie całkiem inne znaczenie i ciężar gatunkowy niż mogły mieć w 2018 roku, gdy w Białym Domu zasiadał życzliwy Polsce Donald Trump. W tej chwili jego miejsce zajmuje w najlepszym przypadku obojętny wobec Polski Joe Biden. W tej sytuacji, nie potrzeba obawiać się, że administracja amerykańska czegoś Polsce nie da lub nie załatwi z powodu nowelizacji ustawy. Z bardzo prostego powodu: bo ona nie ma zamiaru dawać czegokolwiek Polsce, ani dla niej załatwiać, niezależnie od tego, co Polska zrobi lub czego nie zrobi. Stany w ogóle nie trzymają w dłoni dla Polski żadnej "marchewki". Twardych sankcji za North Stream 2 i tak nie będzie.
Wiadomo więc, czego nie ma w kartach strona izraelska.
A co ma strona polska? Po pierwsze, w sejmie nikt nie głosował przeciw nowelizacji, czyli nie istnieje tu żaden argument sprzeciwu opozycji. Po drugie, podstawą nowelizacji jest wyrok Trybunału Konstytucyjnego z okresu prezesury sędziego Rzeplińskiego, czyli żadne próby przypisywania tego wyroku "pisowskim sędziom" nie mają szans na propagandowy - a więc i polityczny - sukces. To są mocne atuty.
Jest jeszcze trzeci, najsilniejszy. Nowelizacja ta ma ogromne poparcie społeczne. Z jednej strony będzie oznaczała bardzo znaczne utrudnienie każdej z dotychczasowych form reprywatyzacji, ale z drugiej z pewnością zlikwiduje "dziką reprywatyzację". Coś za coś. Polscy wyborcy widzieli przez lata, jakim potwornym bagnem była reprywatyzacja kamienic warszawskich. Dlatego senatorowie lub posłowie, którzy byliby gotowi zdusić lub osłabić tę ustawę, mogą liczyć na spektakularne klęski w najbliższych wyborach. Partia, która się ugnie, skreśli się zdecydowanie z listy poważnych sił politycznych.
Ta partia pokera zostanie rozegrana do końca. Gdyby miał nastąpić odwrót od powziętych przez sejm decyzji, strona polska udowodniłaby, że nie ma pojęcia o grze i powstawałoby jedyne logiczne pytanie: "to po co w ogóle było zaczynać?", czyli "po co było siadać do stolika?" Straciłaby twarz. Nie tylko pokerową.


Opublikowano: na Salon24.pl 28 czerwca 2021