Dużo się mówi o Donaldzie Tusku i jego powrocie do polskiej polityki, ale właściwie, kto wraca. Kim jest obecnie Donald Tusk? Mit Tuska jako wielkiego i sprawnego polityka, autora seryjnych zwycięstw wyborczych, człowieka sukcesu na światową miarę przez lata dawał PO nadzieję. Tyle że po zwycięstwach Prawa i Sprawiedliwości w wyborach europejskich i parlamentarnych w 2019 r., po wygranej Andrzeja Dudy w 2020 r. oraz wobec końca drugiej kadencji w Brukseli skończyło się paliwo dla tego mitu.
Okazało się, że w tzw. złotym wieku Tuska Polska miała premiera z tektury, politykę imitującą aktywność, quasi-podmiotowe relacje międzynarodowe będące w istocie nową wersją postkolonializmu, gospodarkę wpędzoną w pułapkę średniego rozwoju i duszoną przez ogromne transfery na zewnątrz.

A społeczeństwo było w tym czasie zaganianie do słabo opłacanej pracy, w minimalnym stopniu korzystające ze wzrostu PKB i generalnie bogactwa narodowego. „Złoty wiek” Tuska był więc w znaczącym stopniu epoką wtórnego (drugiego) postkolonializmu.
Większość kryzysów, przez jakie przechodziła Platforma Obywatelska ta partia zawdzięczała swemu ojcu założycielowi - Donaldowi Tuskowi. Zostawił w partii spaloną ziemię, wyciął każdego, kto miał jakiś intelektualny format czy choćby indywidualność. Zastąpił idee i wartości pragmatyczną, oportunistyczną i wyjątkowo miałką filozofią ciepłej wody w kranie.
Gdy 1 grudnia 2014 r. Donald Tusk zaczął urzędowanie w Brukseli w roli przewodniczącego Rady Europejskiej, skorzystał ze ścieżki międzynarodowej kariery, możliwej wyłącznie dlatego, że silna była europejska i krajowa pozycja jego promotorki Angeli Merkel. Wobec dzisiejszej pozycji Merkel Tusk nie miałby już szans na takie stanowisko. Wykorzystał ostatni moment, aby się ulotnić z polskiej polityki i uniknąć odpowiedzialności za zbliżające się porażki w kolejnych wyborach. One nie wynikały z braku Tuska w polskiej polityce, lecz są skutkiem jego bardzo intensywnej obecności i siedmiu lat sprawowania funkcji premiera oraz ponad jedenastu lat przewodzenia Platformie Obywatelskiej. Można by te lata podsumować znanym powiedzeniem: „po mnie choćby potop”. W takim stanie Tusk zostawił zarówno państwo polskie, jak i Platformę Obywatelską.


Donald Tusk zaczynał źle jako przewodniczący Rady Europejskiej i podobnie było po objęciu przez niego funkcji przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej. W brukselskiej siedzibie EPL przy Rue de Commerce 10 pracę wykonują za niego inni. Najważniejszym wytykanym mu grzechem jest lenistwo. Na i za Tuska w centrali EPL pracuje zastępca sekretarza generalnego partii (od kilkunastu lat), Niemiec Christian Kremer, absolwent nauk politycznych Uniwersytetu Duisburg-Essen. Poza rodzimym niemieckim posługuje się on angielskim, francuskim, niderlandzkim, hiszpańskim. To on organizuje spotkania ministrów kluczowych resortów (finansów, gospodarki, spraw zagranicznych, spraw wewnętrznych, sprawiedliwości) z poszczególnych państw, reprezentujących partie należące do EPP. On odpowiada za ogólną strategię EPL i poszczególne polityki, np. tę dotyczącą klimatu.
Pracuje zamiast Tuska sekretarz generalny EPL Antonio Lopez-Isturiz (od 2002 r.), hiszpański prawnik i ekonomista, były asystent premiera Jose Aznara, od kilku kadencji eurodeputowany. Za i na Tuska pracuje Belg Luc Vandeputte, drugi zastępca sekretarza generalnego, który reprezentuje EPL w Fundacji Roberta Schumana. Myślą za Tuska m.in. Ukrainka Galina Fomenczenko i Słowaczka Eva Palackova, już wcześniej pracujące w centrali EPL. Ta druga, absolwentka Uniwersytetu Północnej Karoliny w Chapel Hill oraz Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu (Sciences Po).
Jako szefa Rady Europejskiej, już na początku 2015 r., Tuska spotkała zmasowana krytyka za „wschodnie” metody pracy, czyli lenistwo, bałagan, zostawianie wszystkiego na ostatnią chwilę, bardzo słabe materiały na spotkania. W EPL jest podobnie, z tym że partia jest dużo mniej ważna niż Rada Europejska, a obowiązki szefa są sformułowane dość ogólnikowo. Były polski premier ma sporo wolnego czasu, który w dużym stopniu poświęcał na odgrywanie roli internetowego trolla. Był przyzwyczajony, że co najmniej od 2005 r. był jedną z najważniejszych postaci polskiej polityki, także w czasie urzędowania w Brukseli, mieszającą się w polskie sprawy, w partyjne gry i ustawiającą PO. To do niego jeździli i z nim robili sobie słitfocie polscy politycy i polityczni celebryci.
Od zakończenia urzędowania w roli szefa Rady Europejskiej Tusk się nudził i irytował, szczególnie po tym, jak stchórzył i nie zdecydował się walczyć w 2020 r. o polską prezydenturę. Bardzo przeżył nieudane próby występowania w roli zbawcy i najważniejszej osoby opozycji wobec rządów PiS w ostatnim roku swego urzędowania w Brukseli: 3 maja 2019 r. po tzw. wykładzie na Uniwersytecie Warszawskim, który przyćmił „wyskok” Leszka Jażdżewskiego; 18 maja 2019 r. podczas i po Marszu dla Europy w Warszawie, gdy zapewniano go o 100 tys. uczestników, a było w porywach 10 tysięcy; 4 czerwca 2019 r. w Gdańsku, gdy liczono na ogłoszenie nowego projektu politycznego pod jego patronatem i z udziałem ważnych samorządowców, a skończyło się miałkim przemówieniem o niczym; 17 czerwca 2019 r., gdy jego zeznania przed sejmową komisją śledczą ds. Amber Gold nie zrobiły z niego męczennika.
Jego książka „Szczerze”, mająca premierę w połowie grudnia 2019 r., nie stała się przedmiotem ważnej debaty publicznej, lecz obiektem drwin i kpin. Książka miała pokazać Tuska jako wielkiego męża stanu obcującego wyłącznie z możnymi tego świata, a okazała się rejestrem kompleksów, leczonych dużą dawką narcyzmu i jeszcze większą pensjonarskiej pretensjonalności.
W ostatnich miesiącach urzędowania w roli szefa Rady Donald Tusk miał nadzieję, że różni „przyjaciele” załatwią mu bardzo dobrze płatne wykłady, że będzie miał swojego agenta od takich spraw. I będzie miał podobny status jak były przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso, który poza świetnie płatnymi wykładami dostał jeszcze lepiej opłacane stanowisko doradcy w banku Goldman Sachs. Albo jak bezpośredni poprzednik, Herman van Rompuy, który jest wysoko opłacanym wykładowcą. I taką perspektywą Tusk był łudzony przez kilka miesięcy.
Gdy Tusk objął funkcję przewodniczącego EPL żadne uniwersytety, organizacje czy instytucje nie chciały go zapraszać, słuchać i mu płacić, przez co popadał w coraz większą frustrację. A występy w roli globalnego politycznego celebryty miały być lekkie, łatwe i przyjemne. I miały się wiązać z zarobkami rzędu 50 tys. euro za jeden występ. Poobijany, niedoceniony, podgryzany, a często wykpiwany Donald Tusk praktycznie nie ma innego wyjścia, jak zaaranżować swój benefis w Polsce. Przez siedem lat po opuszczeniu stanowiska premiera rządu RP podtrzymywał mit straty nie do odrobienia, jaką dla polskiej polityki był jego „awans”. Lepiej byłoby wyłącznie wtedy, gdyby wrócił. No to chce wrócić. Bo co mu zostało?

Tekst ukazał się a portalu wPolityce 1 lipca 2021r