To był największy błąd niemieckiej polityki w ciągu ostatniego trzydziestolecia. To życiowe kłamstwo, zbyt długo obstawaliśmy przy tym, że jest to tylko inicjatywa gospodarcza. Sam Putin powiedział otwarcie, że to projekt polityczny. Już budowa gazociągu Nord Stream 1 była wielkim błędem, a Nord Stream 2 jest katastrofą wizerunkową Niemiec na całym świecie…
Nie, tym razem to nie moja opinia, powtarzana przeze mnie wielokrotnie od chwili, gdy w kwietniu 2005 roku byłem świadkiem fety w Berlinie z okazji formalnego zawarcia umowy dogadanej przez kanclerza Gerharda Schrödera z jego rosyjskim przyjacielem, prezydentem Władimirem Putinem.

Aby wszystko wypaliło jak należy, państwo niemieckie udzieliło gwarancji na pożyczki przyznane przez niemieckie banki na ten cel. Obecna przy ogłoszeniu tej umowy wówczas liderka chadeckiej opozycji Angela Merkel (CDU) klaskała w dłonie - jak skomentowała - „to najwspanialszy dzień w dziejach naszych stosunków z Rosją”. Budowa gazowej pępowiny z Wyborga do Gryfii (Greifswaldu) ruszyła z kopyta…
Komu zatem jeszcze nie podoba się ta inwestycja, któż to taki pozwolił sobie na tę druzgocącą opinię, przedstawioną przeze mnie na wstępie? Troje rozmówców radia Deutschlandfunk (DLF), gości audycji zatytułowanej „Pożegnanie Merkel w Waszyngtonie - przyszłość stosunków transatlantyckich”: kierujący badaniami z zakresu bezpieczeństwa i strategii na uniwersytecie w Bonn i autor książek o tej problematyce prof. Ulrich Schlie, ekspert polityki międzynarodowej prof. Stephan Bierling z Uniwersytetu w Regensburgu, oraz Beate Apelt, ekspertka do spraw wschodniej Europy w Fundacji Friedricha Naumanna, koordynatorka projektu pod szumną nazwą „Wolność Ukrainy i Białorusi”. Nie muszę ich wypowiedzi dzielić na cytaty, bo cała ta trójka mówiła jednym głosem, że:
- autorytarna Rosja prowadzi działania na rzecz destabilizacji, dezinformuje, polaryzuje, nie dotrzymuje układów i wznieca strach
- kolejne niemieckie rządy wykazują brak wrażliwości, ślepotę, nie mają wizji i koncepcji strategicznej

 


- że usiłują legitymizować złą politykę
- że budowa Nord Stream 2 powinna być natychmiast zastopowania bez względu na wyłożone dotąd pieniądze
- że szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas nie dorósł do pełnionej funkcji
- że także unijna dyplomacja nie jest w stanie sprostać dzisiejszym wyzwaniom
- że kraje środkowej i wschodniej Europy mają powody by czuć się rozczarowane i zdradzone,
tak w punktach można streścić ich wypowiedzi. Druzgocące, prawda? Rozmowę ekspertów poprowadził sprawnie i nie kryjąc również wątpliwości co do polityki Niemiec moderator Marcus Pindur. Tylko, co z tego? Co to daje? Nic, kompletnie nic!
Deutschlandfunk jest rozgłośnią państwową, która przed laty nadawała programy dla mieszkańców dawnej NRD i niemieckich mniejszości w innych krajach, a także w kilku językach obcych, m.in. po polsku (te ostatnie emituje dziś Niemiecka Fala (Deutsche Welle). Kto tego teraz słucha, jaki jest krąg odbiorców, de facto sukcesywnie ograniczanych audycji DLF? To akurat nie ma znaczenia, jest to misja, ale w nieco innym kontekście - jak gra w znaczone karty, czy w złego i dobrego policjanta; rząd sobie, eksperci sobie… Czy niemieccy politycy z najwyższych pięter nie znają ich opinii? Ależ oczywiście, że znają. Niech sobie pogadają do tych nielicznych odbiorców i niech ktoś teraz zarzuci, że w Niemczech nie szanuje się wolności słowa, że nie ma różnorodności światopoglądowej… Niech się w Polsce, czy na Ukrainie, jak to określono w dyskusji na antenie - „w krajach tranzytowych”, cieszą…
Nie eksperci realizują politykę dla Niemiec, ani media, choć te są w nią wprzęgnięte, włącznie z takimi wyjątkami jak programy wentyle z DLF na użytek wąskiego grona słuchaczy. Na kształtowanie szerszej opinii publicznej nie ma to absolutnie żadnego wpływu. To politycy realizują politykę dla Niemiec, tacy jak Helmut Kohl, który tuż po anszlusie byłej NRD zażądał dostawienia dla Niemiec krzesła przy stoliku pięciu mocarstw, decydentów o losach świata, stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ (USA, Rosji, Chin, Wielkiej Brytanii i Francji), co znalazło się w programach czerwono-zielonej koalicji Schrödera i chadecko-socjaldemokratycznego gabinetu Merkel, a i z pewnością będzie priorytetem dla jej prawdopodobnego następcy Armina Lascheta, kandydata CDU/CSU w wyborach za niespełna dwa miesiące.
Ten ostatni wpadł niedawno do naszego kraju i nawet nie krył swej arogancji. Jak stwierdził, temat wojny należy zamknąć, bo Niemcy go ostatecznie zamknęły i zamiast fanzolić o reparacjach, czy odbudowywać jakiś Pałac Saski „należy myśleć o wzmocnieniu stosunków na poziomie społeczeństwa obywatelskiego i wymiany młodzieży”. Verstanden? Alles klar…? - zrozumiano, jasne…?! Kwestia gazowej okrężnicy też jest dla Niemiec tematem zamkniętym. Przynajmniej na razie, problem może jeszcze ożyje przy realizacji łączników NEL i BBL z Gryfii na zachód Europy, aż do brytyjskich terminali w Bacton, oraz Opal (Ostsee Pipeline Anbindungs-Leitung) i TAG, z Gryfii na południe Europy, wzdłuż granicy z Polską (już wybudowany), aż do Włoch, i po drodze do Francji. Ale przecież nie robi się drugiego kroku przed pierwszym, tymczasem jest porozumienie z USA i obietnica, że w razie, gdyby Rosja „coś tam”, to Niemcy będą „solidarne”…
Jeszcze bardziej bezpośredni od kandydata Lascheta był niemiecki europoseł Zielonych Michael Bloss. Tenże wypalił w reakcji na kontrargumenty o niemieckiej polityce energetycznej, która ukierunkowana jest na wyniszczenie przeciwników projektu „Fit for 55”, forsowanego jakoby na rzecz ochrony środowiska naturalnego: „I tak was w końcu kupimy”. A usłyszała to wraz z asystentem i tłumaczem posłanka PiS do Parlamentu Europejskiego Anna Zalewska.
Niespotykana wręcz bezczelność, taka sama, jak wcale już nieskrywane wspsieranie przez niemieckich polityków i różne instytucje antyrządowej opozycji w Polsce, jak paraliżowanie na unijnym forum reform w naszym sądownictwie, (za Odrą de facto upolitycznionym, włącznie z Trybunałem Konstytucyjnym w Karlsruhe, którego przewodniczącym został niedawno sędzia… członek prezydium współrządzącej partii CDU, do chwili nominacji poseł Bundestagu Stephan Harbarth), jak zapraszanie, wyróżnianie i honorowanie nagrodami pieniężnymi (sic!) antyrządowych aktywistów w Polsce. Jest to jawna i niedopuszczalna ingerencja w wewnętrzne sprawy naszego kraju, ale kogo to obchodzi… Na marginesie, nie wiem dlaczego do tej pory nie stosuje tej samej praktyki polski rząd i polskie instytucje wobec Niemców sprzeciwiających się polityce władz federalnych.
Dla Niemiec Polska to państwo półprodukt. Partnerstwo w niemieckim rozumieniu ma tryb warunkowy i powinno opierać się na podporządkowywania się woli Berlina. Po trzydziestu latach od zawarcia notabene zdezaktualizowanego już traktatu tzw. dobrosąsiedzkiego polska polityka wobec Niemiec wymaga pilnej redefinicji. Jeśli nie chcemy stać się protektoratem, musimy bezwzględnie zadbać o nasze interesy i to od zaraz. Bez obaw, nie ucierpi na tym gospodarka, geszefty to geszefty, czego dowodzą sami Niemcy już od czasów konfliktu w Zatoce Perskiej, gdy po cichu dozbrajali państwa tej strafy objęte międzynarodowym embargiem, że nie wspomnę na przykład o odwiedzinach kanclerza Kohla w chińskich koszarach, choć nie zastygła jeszcze krew na Placu Niebiańskiego Spokoju po masakrze studentów przez komunistyczne władze ChRL. Prawa człowieka i przestrzeganie demokracji służą jedynie jako instrument w realizacji celów polityki Niemiec. Jak zauważył prof. Bierling w dyskusji DLF: „Jeszcze przed piętnastu laty kanclerz Merkel przyjmowała Dalajlamę, dzisiaj jest to nie do pomyślenia…”.
Nie inaczej wygląda obłudna postawa RFN wobec państw naszego regionu. Co można stwierdzić z całą pewnością, gdyby Niemcy i Francja nie sprzeciwiły się na szczytach NATO w Pradze (w 2002r.) i Bukareszcie (w 2008r.), włączeniu Gruzji i Ukrainy do Planu na Rzecz Członkostwa (Membership Action Plan, MAP), nie doszłoby do późniejszego ataku na te kraje, było to niczym zielone światło dla rosyjskiej ofensywy wojskowej. Szczyt w Bukareszcie odbył się w kwietniu, atak na Gruzję trzy miesiące później. „Gdybyśmy wtedy się zawahali, to mielibyśmy dzisiaj inny układ geopolityczny. Szereg krajów, które sztucznie próbowano wciągnąć do Sojuszu Północnoatlantyckiego, już by tam prawdopodobnie było”, przyznał potem prezydent Dmitrij Miedwiediew na spotkaniu z żołnierzami separatystycznej Republiki Osetii Północnej,wchodzącej dziś w skład rosyjskiej federacji. Ale to już historia, i Krym jest zajęty, i Donbas, i żadna siła Rosjan stamtąd już nie ruszy, co więcej, i w Niemczech pojawiają się postulaty, że należy uznać te fakty. Polityka polityką, a geszefty geszeftami, a Niemcy potrafią o nie zadbać jak mało kto.
Przy redefinicji polskiej polityki wobec kraju Bismarcka czy Hitlera (czy popełniam faux pas przypominając poprzednich kanclerzy, czy w imię dobrosąsiedzkich relacji powinniśmy ich wymazać gumką myszką z naszej pamięci?), nie należy też obawiać się negatywnych konsekwencji w naszych stosunkach transatlantyckich. Po pierwsze, zaufanie Białego Domu do Niemiec było, jest i będzie ograniczone. Nie bez powodu Stany Zjednoczone zachowują swe kontyngenty wojskowe na terenie republiki, mimo wezwań polityków różnych maści i inspirowanych przez nich manifestacji pod hasłami „Amis go home!”. Po drugie, nawet jeśli nie z sympatii, to z oczywistych względów strategicznych dozbrajana Polska pozostanie w centrum zainteresowania USA. Nie musimy być pieszczochami Waszyngtonu, wzmacniając obronność naszego kraju, w istocie rzeczy Amerykanie bronią własnych interesów, bronią własnej pozycji na międzynarodowej arenie, bronią siebie.
Nie zgadzam się wszakże z argumentem ekspertów - gości rozgłośni DLF, jakoby kolejne rządy Niemiec nie miały wizji i koncepcji strategicznej. Tą wizją była najpierw konsekwentnie realizowana, powojenna nobilitacja kraju po klęsce III Rzeszy, poprzez „europeizację”, utworzenie wspólnoty gospodarczej, potem Unii Europejskiej, a obecnie poszerzanie strefy wpływów i podporządkowywanie sobie pomniejszych krajów. Stąd gra kolejnych rządów RFN na różnych fortepianach, jednakże zawsze wedle partytury „Deutschlandlied” (niemieckiego hymnu). Kto wierzy w niemiecki pacyfizm, ten już przegrał.
Przyznam, że zadziwia mnie niedojrzałość (sprzedajność?), niestety, sporej grupy polskich polityków. Jak stwierdził na antenie PR24 poseł Lewicy Dariusz Wieczorek, mamy dziś „wojnę z pandemią” i „musimy dbać o obywateli, zakup czołgów czy samolotów nie jest najważniejszy, można zrobić to w późniejszym terminie”. Otóż nie można, jest to demagogiczna i pozorna troska - zawsze są jakieś inne potrzeby, zadaniem nadrzędnym jest zagwarantowanie państwu bezpieczeństwa, jest właśnie zapewnienie zdolności obronnej kraju, aby inni nie „zadbali” o naszych obywateli…
Od postawy dzisiejszego rządu, jaki by nie był, obojętnie jakiej opcji politycznej zależy przyszłość Polski, jako państwa niezależnego i silnego, dbającego o poziom i jakość życia swych obywateli, czy też rzeczywiście jako kondominium. To jest wyzwanie chwili o znaczeniu wręcz historycznym, także dla polityków opozycji, jaką by nie była, obojętnie jakiej opcji politycznej. Ma rację prof. Ryszard Legutko, który w rozmowie z naszym portalem przestrzega:
Stoimy przed sytuacją możliwej niemal całkowitej utraty niepodległości (…), wszelkie decyzje będą podejmowane poza nami, a nasza rola będzie tylko taka, żeby to popierać.
Nie chodzi przy tym o podbój militarny, lecz o podbój w istocie rzeczy: na naszych oczach decyduje się właśnie, czy nasz kraj stanie się przedsionkiem Niemiec, z pomocą Brukseli zinstrumentalizowanej przez Berlin, zapleczem produkcyjnym z wciąż jeszcze tańszą siłą roboczą, oraz 40 mln. rynkiem zbytu dla niemieckich towarów gorszej jakości (co nie jest tajemnicą i było przedmiotem interwencji UE), o trzeciorzędnym znaczeniu politycznym i z okrojoną niezawisłością prawną. Wedle opinii znawców przedmiotu, jeśli lansowany przez niemieckich polityków program „Fit for 55” nie spowoduje gospodarczej zapaści Polski, to wymusi sprzedaż i wykupienie przez niemieckie firmy najmniej jednej trzeciej polskich przedsiębiorstw.
Celem polityki polskiego rządu powinna być nie tylko wzmacnianie zdolności obronnej kraju, lecz także równoległa, jak najszybsza, jak najbardziej zintensyfikowana konsolidacja państw Trójmorza - koncepcji najpierw wykpionej przez usłużne media dla rządu federalnego, który wobec postępującej konkretyzacji tej inicjatywy podjął starania o włączenie w jej struktury w roli „obserwatora”-sabotażysty, vide niemiecka polityka energetyczna oraz na rzecz rzekomej ochrony klimatu. Nie chcę przez to powiedzieć, że dbałość o środowisko naturalne jest bez sensu, nie może jednak być politycznym narzędziem, które skutecznie podetnie skrzydła w rozwoju państw naszego regionu, a tym samym zminimalizuje ich własny potencjał i siłę gospodarczą.
Nie ma co ukrywać, ani ważyć słowa, Niemcy są dziś naszym rywalem, a czy będą sprzymierzeńcem, na ile nim będą, jeśli będą, zależy od obu stron. Najwyższa pora uświadomić sobie, że czas protekcjonalnego poklepywania po ramionach się skończył, chyba że… różnorakim „odnowicielom” na białych koniach uda się cofnąć wskazówki, żeby było tak, jak było…

Tekst ukazał się na portalu wPolityce 5 sierpnia 2021r