Na co dzień się pilnują, ważą słowa, żeby nie skompromitować partii i siebie, zaś podczas kampusu działa coś w rodzaju serum prawdy. Niech mówią. W nieskrępowany sposób, mając przekonanie, że słuchają tego sami swoi – apelowałem 30 sierpnia 2021 r. w programie „W tyle wizji”. Wtedy przynajmniej będzie wiadomo, o co im chodzi. Dotyczy to imprezy pod nazwą Campus Polska Przyszłości. Dzięki Donaldowi Tuskowi, Rafałowi Trzaskowskiemu, Tomaszowi Grodzkiemu, Elżbiecie Bieńkowskiej, Sławomirowi Nitrasowi czy Leszkowi Balcerowiczowi „ich” Polska przyszłości całkiem otwarcie nabiera kształtu państwa z apartheidem jako właściwie doktryną państwową.

Z tym, że stosowanym wobec własnych obywateli, natomiast niestosowanym wobec imigrantów, których zresztą trzeba hurtowo przyjmować.
„Demokraci” bez żenady zapowiadają prześladowanie katolików (Sławomir Nitras, pisarz Zygmunt Miłoszewski) i dziennikarzy (Leszek Balcerowicz oraz właściwie cała „góra” PO). Postulują drastyczne ograniczenie dostępu do opieki medycznej (Tomasz Grodzki). Chcą pozbawienia Polski należnych nam z rozdzielnika środków z budżetu UE oraz z Funduszu Odbudowy. Marzą o udzielaniu „tęczowych ślubów” (Aleksandra Dulkiewicz) po sprzecznym z konstytucją zrównaniu praw małżeństw i związków jednopłciowych (Donald Tusk). Czekając na kolejne „demokratyczne” rozwiązania ogłaszane podczas kampusu już można mówić o państwie represyjnym, dyskryminującym, wykluczającym, nietolerancyjnym, a strukturalnie zwijającym się.
Uczestnikom kampusu nikt nie podawał serum prawdy. Oni sami się tak nakręcają i wpisują w genius loci, że wypowiadają to, czego nie ujawniliby nawet podczas partyjnych konwektykli, nie mówiąc o telewizyjnych i radiowych studiach czy gazetowych wywiadach. Na co dzień się pilnują, ważą słowa, żeby nie skompromitować partii i siebie. Podczas kampusu działa coś w rodzaju orgii prawdy, która wyzwala, porównywalnej z orgiami (innego rodzaju, ale z podobnymi mechanizmami) opisywanymi w literaturze, np. w „Pachnidle” Patricka Süskinda (w filmowej wersji rozmachu nadał tej orgii Tom Tykwer) albo „Słudze Bożym” Erskine’a Caldwella (w Teatrze Telewizji wyreżyserował to Gustaw Holoubek).
Oni nie uczestniczą w orgii prawdy przez nieuwagę, lecz z pychy, z poczucia mocy, która wstępuje w nich, gdy są razem i mają wrażenie, iż stoi za nimi wielka siła. To typowe dla parteitagów nastawionych na wydobywanie woli mocy, co można było obserwować w Niemczech, Włoszech czy Rosji Sowieckiej. Wtedy można było tej woli mocy nadać odpowiednią oprawę wizualną. Ikonosfera tych parteitagów została świetnie opisana w różnych studiach i książkach, a masom została uprzystępniona przez filmy Leni Riefenstahl (jeden z nich nieprzypadkowo nazywa się „Triumfem woli”). Obecnie nie można nadać woli mocy odpowiedniego wyrazu z powodu ograniczeń poprawności, ale widać, że ochota jest wielka, więc zastępczo mamy erupcje prawdy.

Oni powinni wiedzieć (podobno są wykształceni), że gdy się dopuszcza do orgii prawdy, to przy okazji wiele spraw wymyka się spod kontroli. I spod ładnej scenografii wyłania się paskudna rzeczywistość. Tym bardziej że ta ich ogłada jest całkiem świeżej daty i jeszcze nie potrafią jej kontrolować. Dlatego tak trafny jest mem zestawiający obok siebie klasyczny wizerunek Ferdka Kiepskiego z konterfektem (z góry przepraszam zainteresowanego za tę staropolszczyznę) Sławomira Nitrasa: w dresie, białych sportowych butach i białych skarpetkach (współczesna wersja słomy w butach). To skrótowo pokazuje świeżość kompetencji kulturowych czy ich bardzo słabe zakorzenienie.
Kampus pod patronatem Rafała Trzaskowskiego miał być pokazem lepszej Polski: szlachetniejszej, lepiej wykształconej, ambitnej i młodej. Ale zestaw gości gwarantował wyłącznie dojście do finałowej orgii prawdy, gdzie zacierają się wszelkie różnice statusowe. I, tak jak w „Pachnidle”, wszyscy się z wszystkimi mieszają. Bo pierwszorzędną rolę grają instynkty. A podczas kampusu działa przede wszystkim instynkt nienawiści do urojonego podmiotu wszelkiego zła, czyli rządów Prawa i Sprawiedliwości. I to jest to serum prawdy. A wtedy kostyczny profesor Leszek Balcerowicz wpada w podobny amok jak pierwsza lepsza wyuzdana dziunia. Wtedy działa mechanika i logika orgiastycznego tłumu, mimo że tam wszyscy mają wybujałe poczucie indywidualizmu.
Oni najwyraźniej czują się na kampusie wyzwoleni albo po raz pierwszy rozkoszują się wyzwoleniem. To taki zastępczy Woodstock (ten oryginalny) bądź ten w wersji Jerzego Owsiaka, gdzie różne na co dzień lalusie muszą się wytarzać w błocie. A najlepiej, żeby to się skończyło jakąś orgią w stylu opisanym przez Süskinda, a pokazanym przez Tykwera. To jest oczywiście niemożliwe, dlatego mamy klasyczny wentyl w postaci orgii prawdy. To też pokazuje, jak prości w obsłudze są ci wszyscy ludzie zgłaszający pretensje do intelektualizmu, moralnego wysublimowania i estetycznego wyrafinowania. Aż wstyd, że są tak prości w obsłudze i tak łatwo wyciągnąć z nich to, co głęboko skrywane, nawet bez farmakologicznego serum prawdy.

Tekst ukazał się na portalu wSieci 31 sierpnia 2021r