W listopadzie 2021, 103 lata po odzyskaniu niepodległości, Polska znów musi walczyć w jej obronie. Z jednej strony zaatakowano naszą wschodnią granicę, co prawda nie czołgami i piechotą, ale marne to pocieszenie. Broń demograficzna użyta przez wroga jest nie mniej groźna i zabójcza, bo tak samo jak militarna agresja wywołuje chaos, dylematy i mentalne rozchwianie, otwarcie już wykorzystywane przez opozycję. A ta wyznaczyła wręcz nowe standardy zaprzaństwa, zdrady i antypaństwowego amoku, wprzęgając do antypolskiej machiny różnej maści celebrytów i osoby publiczne, które gdzie tylko mogą, bredzą o "kryzysie humanitarnym", wykorzystując tyle prymitywne, co nachalne mechanizmy propagandowe, znane od czasów komunistycznych agitek.

To ludzie dla Polski straceni. Pisanie i wypowiadanie bluzgów jest oczywiście dużo łatwiejsze, niż prosta analiza faktów, obejrzenie zdjęć, czy wyciąganie oczywistych wniosków. To niestety najwyraźniej przerasta kwalifikacje intelektualne tych aktorów, znanej pani reżyser, tudzież antypolskiej szajki zasiadającej w Europarlamencie.

 

Dzień 11 listopada jest dniem, w którym wyraźnie trzeba wyartykułować, że kiedy idzie o obronę granic wszystkie dylematy sprowadzają się do jednego fundamentalnego dylematu: albo jesteś Polakiem i zrobisz wszystko, żeby obronę granicy ( i jej obrońców) wspierać, albo jesteś zaprzańcem, stanowisz V Kolumnę i nie zasługujesz na miano Polaka. Nic innego po środku nie ma. Koniec i kropka. Odwoływanie się do fałszywego humanitaryzmu, bo "przecież są tam kobiety i małe dzieci", nie ma ani wyraźnego pokrycia w faktach, ani nie jest przejawem troski. Horda migrantów na granicy z Białorusią to w miażdżącej większości młodzi mężczyźni, świetnie ubrani ( markowe kurtki po 1000 euro, buty, rękawiczki), wyposażeni w dobrej klasy smartfony, pewni siebie i agresywni, mający jeden cel: znaleźć się na niemieckim socjalu i żyć na koszt europejskiego podatnika. Nietrudno zresztą policzyć, że eskapada na Białoruś, a ściślej na białorusko- polsko granicę, to dla pięcioosobowej rodziny migrantów koszt około 25 tys dolarów. Biedacy? Stać ich było, żeby tutaj dotrzeć, mają sprzęt, ponieważ byli w stanie powalić kilkadziesiąt dużych drzew i rzucać tymi wielkimi pniami na zasieki. Jeżeli zatem mają tyle siły, a przecież wśród tych mężczyzn są również ojcowie tych dzieci i mężowie tych kobiet, naturalnym obowiązkiem jest zadbać o ich bezpieczeństwo. To nie my, to nie polskie państwo powinno czuć się odpowiedzialne za te osoby, humanitaryzm nie ma tu nic do rzeczy.

Ale zostawmy granicę, bo o niej mówi się na okrągło i używa się w tej narracji wręcz dziwnych figur retorycznych. Niestety, głównie po to, żeby osłabić niepodległość i suwerenność naszego państwa, które tak naprawdę toczy bój na trzech frontach. Bo oprócz fizycznej obrony atakowanej granicy, polski rząd musi bronić prawa do rządzenia się we własnym kraju, co oznacza rozproszenie działań, decyzyjności i brak możliwości skupienia się na bieżących konkretach. Konieczność podjęcia szeregu działań na przeróżnych polach, sprzyja rzecz jasna pogłębianiem chaosu, na czym głównie zależy tak zdradzieckiej opozycji, jak i atakującym nas eurodeputowanym, komisarzom, różnym unijnym urzędnikom czy zachodnim mediom. Unia Europejska za pomocą swych poszczególnych gremiów takich jak wspólnotowy parlament, Komisja Europejska czy Trybunał Sprawiedliwości bombarduje Warszawę oskarżeniami i karami za próby reformowania sądownictwa, utrzymywanie wydobycia w jednej z przygranicznych kopalń, samorządowe obietnice obrony rodziny przed destrukcją i młodego pokolenia przed genderową demoralizacją, za utrzymywanie ustawodawstwa chroniącego przynajmniej w ograniczonym zakresie powszechnego prawa do narodzin. Absurdalność tych kar i oskarżeń już dawno przekroczyły granice normalnych relacji międzynarodowych, stając się w swojej istocie agresją, ale - znów - obrona przed nią jest utrudniona lub wręcz niemożliwa "dzięki" zaprzańcom, zdrajcom i pospolitemu ruszeniu V Kolumny.

Nie ma cienia wątpliwości, że Niemcy po wyborze Joe Bidena na fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych otrzymały zielone światło dla swojego celu podporządkowania Berlinowi Europy Środkowej. Szczególnie skwapliwie realizują ostatnio ten przywilej w odniesieniu do Polski, która ma potencjał organizowania w naszym regionie przeciwwagi dla pruskich zakusów. Sekwencja zdarzeń, po których oficjalne i nieoficjalne ustalenia amerykańsko-niemieckie weszły w życie i są realizowane nie pozostawia złudzeń - na Polskę wydano wyrok. A w tle jawi się także tajne porozumienie Heiko Massa z Ławrowem ( Ribbentrop - Mołotow), które musi obejmować niemiecko - rosyjskie plany wobec Polski. Jakie? Nie wiadomo, wiadomo tylko, że zawsze porozumienia między tymi sąsiadami Polski przynosiły naszej Ojczyźnie nieszczęście i tragedię. Wystarczyła zmiana rządów w Stanach Zjednoczonych by zaczęła chwiać się w posadach polska jednowymiarowa polityka obronna. Trudno poważnie polegać na sojuszniku, skoro ten odwrócił się w drugą stronę i zaczął uśmiechać, bynajmniej nie kurtuazyjnie, do naszych sąsiadów, którzy od zawsze spoglądają na Polskę łakomym wzrokiem. Słychać powoli chichot historii, która swoim zwyczajem kołem się toczy i każe poważnie przypomnieć sobie tragedię 1939 roku.
Niepodległość Polski, jak chyba nigdy dotąd w historii, jest demontowana także od wewnątrz. Nigdy w historii nie mieliśmy tylu wrogów wewnętrznych, często zaślepionych chorobliwą nienawiścią do rządzącej partii i jej szefa. Niepodległości nie da się bronić przy permanentnym sabotażu, doktrynie uległości lansowanej przez opozycję, bezczynności i czy wręcz głupocie znacznej części społeczeństwa, które oprócz tego, że jest podzielone, jest zagubione w narodowej tożsamości. Przy okazji kolejnych napięć, aktów politycznej czy propagandowej agresji przeciwko Polsce przekonujemy się, że główny ton narracji o naszym kraju nadają wciąż ośrodki mocno nam nieprzychylne. Zbudowanie skutecznej przeciwwagi powinno być jednym z priorytetowych celów naszego państwa, bo tylko w ten sposób da się odwrócić te niekorzystne trendy. Służy temu m.in. Marsz Niepodległości, bliski polskim sercom oddanym Ojczyźnie, stał się patriotyczną tradycją Polaków. Dziesiątki czy nawet setki tysięcy ludzi z biało-czerwonymi flagami, którzy czują potrzebę manifestowania swojego przywiązania do Polski i miłość do Ojczyzny, dają nadzieję, że nie wszystko stracone. Charakterystyczne, że manifestacje patriotów nazywa się marszem "nazioli", faszystów lub spędem narodowców - to tylko dowód na to, jak wobec polskości bezsilni są ogarnięcie ojkofobią zaprzańcy, lewacy i wasalni wyznawcy spod znaku PO.

Ale nawet gdyby Marsz Niepodległości organizować co tydzień, trudno być optymistą. Gdy czyta się historię ostatnich lat II Rzeczpospolitej Cata-Mackiewicza uderza wręcz próżność i nieudolność ówczesnych elit. A przecież te obecne, sformatowane przez komunistycznego najeźdźcę czy kapłanów globalistycznych ideologii, stoją o kilka stopni niżej niż następcy Piłsudskiego. Przecież w czasach wielkich wyzwań potrzeba wielkich przywódców – oddanych sprawie i zdeterminowanych. Nie jestem nawet pewien, czy odnajdziemy takich wśród milionów Polaków, podzielonych i żyjących w medialnych bańkach, kreujących ułudę rzeczywistości. Mam wiele szacunku dla Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego, za wysiłek wkładany na tych trzech frontach walki, ale trudno wybaczyć "przebimbane lata" w polityce zagranicznej i wewnętrznej, trudno przejść do porządku dziennego nad globalistyczną nadgorliwością czy zapędami do sanitarnej segregacji. Korzystając zatem z chwil względnego jeszcze spokoju, zastanówmy się 11 listopada nad tym, jak wielkim skarbem jest niepodległość. I jak bardzo będzie nam wstyd przed kolejnym pokoleniem Polaków, jeśli to właśnie my ją utracimy.

Tekst ukazał się na Salon24.pl 11 listopada 2021r