Jednym z najbardziej ogrywanych w ostatnich tygodniach scenariuszy, jest skoordynowana próba przedstawienia Victora Orbana jako sojusznika Putina. Nachalność tej propagandy, ilość kłamstw i fałszów serwowanych przy tej okazji jest tak wielka, że nie ulega już najmniejszej wątpliwości, że akcje ta jest sterowana. I zbiegają się tu dwa nurty. Po pierwsze jest to propaganda rosyjska w wydaniu „pocałunek śmierci”. Zinfiltrowani przez Putinowski aparat bezpieczeństwa influencerzy różnej maści krzyczą, że Rosja „kocha/docenia/szanuje/wspiera/etc” (niepotrzebne skreślić) Węgry. Mają oni świadomość, iż w szerszej przestrzeni, w dzisiejszej atmosferze, te oznaki „przyjaźni” z jej strony same w sobie przyczyniają się do podważania wiarygodności Węgier.

W dalszej perspektywie wydaje im się, że w ten sposób Węgry – nolens volens – będą musiały się do niej zwrócić, bo inni przestaną je z tego powodu „lubić”.
Po drugie jest to oczywiście akcja zachodniej jurgieletni Putina, która liczy na to, iż w taki sposób przyczyni się do osłabienia Orbana przed wyborami i w konsekwencji do odsunięcia go od władzy. A jeśli się to jednak nie uda, będą jeszcze bardziej grillować Węgrów pod wodzą Orbana, jako kremlowską agenturę. Słowem win – win.
W tej perspektywie nie może dziwić zachowanie krajowej jurgieletni obu proweniencji. Agentura rosyjska idąc za owym „pocałunkiem śmierci” chwali więc Orbana za realistyczny stosunek do Rosji. To oczywiście jest margines, ale wcale nie tak mały jak się do niedawna wydawało. Z drugiej strony „Europejczycy” już bez żadnych krępacji atakują Orbana za „zdradę”. Mówią to ludzie, którzy przez ostanie lata pozostawali na służbie ośrodków, dzięki którym Putin może dziś realizować swoją agresywną politykę.
O ile jednak zachowanie jurgieletni nie dziwi – no bo niby jakie miałoby być, skoro za to właśnie bierze się pieniądze – o tyle dziwi łatwość, z jaką owa antyorbanowska argumentacja przebija się nawet w niektórych środowiskach związanych z obozem władzy. To zresztą, w zestawieniu z innymi faktami, musi dawać wiele do myślenia o jej niektórych środowiskach.
Aby mieć świadomość z jakiej skali mistyfikacją mamy do czynienia, musimy po prostu chcieć dojrzeć pewne fakty.

Najpierw historia

Węgrzy doświadczyli rosyjskiej/sowieckiej „przyjaźni” w stopniu nie mniejszym niż Polska. Ograniczmy się tu tylko do kilku kwestii – powstanie 1848/1849 skąpane przez Rosjan w morzu krwi. Dwie wojny światowe, w których Rosjanie/Sowieci z zapałem dążyli do opanowania Węgier. Powstanie 1956 roku skąpane we krwi ponad pół miliona Węgrów. Jeśli ktoś chce powiedzieć, że Węgrzy są prorosyjscy w jakimkolwiek wymiarze, to niech naprawdę zdrowo puknie się w głowę.
Węgrzy doświadczyli jednak również „przyjaźni” ze strony „kolektywnego zachodu”. Jeśli ktoś chce oceniać ich stosunek do owego zachodu, niech najpierw wczyta się w znaczenia słowa Trianon. Może coś zrozumie. Ale nie tylko o cień traktatu, który z Węgrów uczynił tak naprawdę jedyną ofiarę I wojny światowej tu chodzi. Przez cały okres rządów Orbana (z krótką pauzą w czasie rządów Trumpa), Węgry doświadczają otwartej agresji amerykańskiej wykonywanej przez Sorosa, któremu na przełomie XX i XXI wieku udało się uczynić z tego kraju swoją kolonię. Przy wsparciu i aprobacie kolejnych administracji. O „przyjaźni” elit europejskich wobec Węgier, nie będę już tu wspominał – temat jest chyba szerzej znany.
Tak – Węgry Orbana musiały – chcąc realizować jego cele programowe, które cały czas są akceptowane przez większość Węgrów – działać w skrajnie niekorzystnym położeniu. Położeniu, w którym największym ich przeciwnikiem okazywał się świat „kolektywnego zachodu”. Że w tej sytuacji Orban – nolens volens – wykorzystywał rosyjską nadzieję, że Węgry staną się ich sojusznikiem w UE – tym lepiej dla niego. Węgry obiektywnie na tym skorzystały ekonomicznie, a Węgrzy w zasobności swoich portfeli. Że Rosjanie nie zrealizowali tych oczekiwań – to oczywiste. Czy jakiekolwiek sankcje po 2014 roku ze strony UE był kwestionowane przez Orbana? Nie. Że Orban wskazywał, że większość z nich nie ma sensu? A co mówili wszyscy inni? Że te sankcje były kpiną i nic nie znaczącą demonstracją.
Przejdźmy do Ukrainy. Za co potępiano Orbana? Czy za to, że na Węgry przeszło już prawie 300 tysięcy uchodźców z Ukrainy – czyli mniej więcej tyle samo (proporcjonalnie do ludności) ile przeszło do Polski. My jesteśmy bohaterami, a Węgrzy zdradzają Ukrainę? Czy za to, że przez Węgry dostarczane jest również zaopatrzenie na Ukrainę i bynajmniej nie tylko to humanitarne. Czy za to, że Węgrzy otwarcie mówią, że akcja pt. „straszliwe sankcje” to kolejny odcinek granej od 2014 roku soap opery? Czy mówienie o wiarołomności Scholza czy Macrona jest zdradą? Czy to, że oni mówią głośno to, co wszyscy wiedzą, jest zdradą?

Stosunek Węgrów do Ukrainy

A dlaczego Węgrzy mają sceptyczny stosunek do Ukrainy? W 2018 roku Ukraina przyjęła nowe prawo o mniejszościach narodowych. Rzekomo skierowane było ono przeciwko Rosjanom, ale w rzeczywistości uderzało bardzo brutalnie w prawa mniejszości węgierskiej na tzw. Rusi Zakarpackiej oraz Polaków (głównie w rejonie Podola). Według oficjalnych spisów obie mniejszości liczą w granicach 150.000 osób, ale w rzeczywistości jest ich znacząco więcej (wystarczy policzyć ilość Kart Polaka czy Kart Węgra).
Skutkiem tego uderzenia, zaczęto likwidować szkoły, instytucje kultury i inne przejawy życia narodowego obu grup ludności. Te działania władz ukraińskich (i nie tylko zresztą te, bo o stosunku do prac IPN na Ukrainie i wielu innych kwestii nie będę teraz – przez wzgląd na sytuację – wracał) nie spotkały się właściwie z żadną reakcją Polski. Dopiero w przeddzień wojny Ukraińcy odblokowali polski tranzyt. Wyznam szczerze, że zapominanie o tym „na ołtarzu” jest wielkim błędem, bo prędzej czy później kwestie te wrócą i będą ciężarem na przyszłość.
Natomiast Orban na tę sytuację się nie godził. Podjął twardą walkę o prawa swoich rodaków i częściowo zdołał uzyskać sukcesy. Ukraińcy – nolens volens – musieli wycofać się z wielu restrykcji względem Węgrów. Ale – jak to się mówi – niesmak pozostał.
I teraz pytanie – to dlatego że Orban walczy o swoich rodaków, jest zdrajcą Ukrainy? Naprawdę tych wszystkich speców od „zdrady Orbana” stać jedynie na takie konstrukty myślowe?

Wybory na Węgrzech

Dochodzi do tego jeszcze jedna kwestia. Za kilka tygodni na Węgrzech są wybory. W wyborach głosują na równych prawach w Węgrzy z ziem obejmujących tereny sprzed Trianon. Mniejszość węgierska na Ukrainie, ale i w Rumunii czy w krajach pojugosłowiańskich, to ważny komponent ostatecznego wyniku wyborczego. I ci ludzie mają za co być wdzięczni Orbanowi, dlatego od zawsze głosują na Fidesz.
W tych wyborach właśnie ich głosy mogą zadecydować o ostatecznym wyniku. Walka idzie więc o najwyższą stawkę i głosy Węgrów z Ukrainy są tu znaczące. A oni z trudem – czemu nie można się dziwić – sympatyzują z Ukraińcami, których uważają – słusznie czy niesłusznie - za swoich oprawców.
Abstrahowanie od powyższych uwarunkowań – a przecież to wszystko to ledwie sygnalizacja problemu – jest skrajną nieuczciwością. Ale przecież nie uczciwość jest tu w grze, tylko zdefiniowane we wstępie kalkulacje i interesy.
Z naszej perspektywy trzeba jednak pamiętać – w Unii Europejskiej i w NATO Polska nie będzie miała w dającej się przewidzieć przyszłości bardziej oddanego i bardziej obliczalnego sojusznika niż Węgry. Pod jednym wszakże warunkiem. Że będą to Węgry rządzone przez Victora Orbana. Radzę o tym dobrze pamiętać i z tej perspektywy oceniać swojego sojusznika.

Tekst ukazał się na Stronie "Tysol" 12 marca 2022r