Kilka dni spędzonych w Budapeszcie, wiele rozmów z ludźmi z innych krajów Europy i nie tylko, pozwoliły mi nabrać niezbędnego dystansu do bieżących wydarzeń w polskiej polityce i szerzej, w całym przekazie medialnym, który funkcjonuje u nas o niemal dwóch miesięcy. Dzięki temu możliwe jest poczynienie różnych refleksji, które wydają się w świecie racjonalnym być czymś oczywistym. Niestety, śledząc choćby część wpisów pod moimi postami z Węgier widać wyraźnie, jak pobudzane zewnętrznymi impulsami emocje, nie pozwalają widzieć istoty problemów. Najpierw zastrzeżenie, które właśnie wskutek istnienia na poły histerycznej atmosfery w Polsce, muszę uczynić wstępnie.

Każdy kto mnie zna czy to od lat, czy od niedawna, co do jednego nie może mieć najmniejszych wątpliwości. Zawsze uważałem że Niemcy i Rosja są największymi wrogami Polski i polskiej niepodległości i jest tak nie tylko w historii, ale i teraz. Zawsze uważałem że Niemcy i Rosjanie są zdolni do tego, aby Polakom zgotować piekło przy każdej nadażającej się okazji. Zawsze uważałem że Niemcy i Rosjanie są cały czas zdolni do tego, aby posunąć się poza granice człowieczeństwa w każdej sytuacji, w której chodzi o i ich własne interesy narodowe. I zawsze uważałem, że obie te strony od setek lat uważały właśnie Polskę i Polaków za największą przeszkodę w realizacji swoich chorych interesów nacjonalistycznych i są gotowe do zrobienia wszystkiego, co albo Polskę zniszczy albo ją zwasalizuje.
O tym że tak myślę i piszę wie też każdy, kto czyta od lat moje wpisy na mojej stronie www, FB, Frondzie, Tysolu, w Naszym Dzienniku i wielu innych miejscach. Ktoś kto chciałby mi imputować, że moje stanowisko było zmienne, albo że pod wpływem chwili czy emocji zmieniłem cokolwiek ze swoich zapatrywań, jest po prostu łgarzem, przed którym na pewno nie będę się tłumaczył. Zwłaszcza przed tymi, którzy na siłę chcą lub będą chcieli mnie zakwalifikować jako "ukrytego zwolennika Putina".
To tyle tytułem wstępu.
Polska polityka, "debata publiczna" i przekaz medialny, wkroczyły w ostatnich dwóch tygodniach w fazę skrajnej paranoji. Nie ulega wątpliwości, że punktem zwrotnym stała się wizyta Bidena, z której wprawdzie nic realnie nie wyniknęło, ale różnym ośrodkom dało to asumpt do snucia odrealnionych wizji. Do tego tematu wrócę w następnym rozważaniu.
Symboliczne wyniesienie Polski do roli lidera regionu, bardzo źle jak się okazało wpłynęło na stan umysłu wielu osób. Najgorsze - pomijając inne kwestie - stało się to, że wzbudziło to falę uniesienia po obu stronach prowadzonego od lat sporu politycznego. Uniesienia, w którym pojawiło się znane nam z historii pragnienie poniesienia ofiary. Ofiary w imię słuszności, honoru, w ogóle po prostu WYŻSZYCH RACJI.
Słuchanie jak różni ludzie na wyścigi komplementują się wzajemnie kto jest większym "putinistą", jest już po prostu chore. Ale słuchanie, kto jest zdolny do większej "ofiary w imię" i wykazywanie w ten sposób kto jest większym patriotą, to jest właśnie owa paranoja.
Ale owa paranoja zyskała jeszcze jeden, dodatkowy element. OTÓŻ DZISIAJ O TYM, CO POWINNIŚMY ROBIĆ, JAK SIĘ POWINNIŚMY ZACHOWYWAĆ, SŁOWEM JAKIE SĄ NASZE INTERESY, ZACZYNA DECYDOWAĆ POZOSTAJĄCY W BUNKRZE PREZYDENT ZEŁEŃSKI, A WŁAŚCIWIE TO JUŻ AMBASADOR DESZCZYCA.
To oni wyznaczają kierunki naszego działania - kogo mamy lubić kogo nie i dlaczego. Kto jest naszym sojusznikiem, a kto jest zdrajcą "w chwili próby". Kto się zachowuje elegancko, a kto nie, kto ma honor, a komu go brakuje.
Wpływowi dziennikarze z obu stron w tym są akurat zgodni - właśnie tak pojmują dzisiejsze miejsce Polski w Europie. Symbolem tego sposobu myślenia stanie się na lata wypowiedź rzecznika MSZ, który do dzisiaj nie poniósł za nią nawet symbolicznych konsekwencji. Nie będę oczywiście dodawał - choć osobiście Pana Rzecznika lubię jeszcze z jego czasów studenckich - że po takiej wypowiedzi w żadnym normalnym kraju nie pełniłby on takiej funkcji dłużej niż 5 minut po tej nieszczęsnej wypowiedzi.
Fakt, że funkcję tę pełni nadal jest właśnie dowodem wprost, iż nawet część obozu rządzącego, który przez ostatnie miesiące dokonał niewyobrażalnie wielkiej, wspaniałej pracy dla Polski, przyjęła ową mistyczną potrzebę poniesienia "ofiary w imię".
Piszę o tym dlatego, że właśnie wolta części także obozu rządzącego i jego otoczenia (bo o jurgieltnikach nie ma co pisać) wobec V. Orbana na ostatniej prostej jego niewyobrażalnie trudnej kampanii wyborczej, jest najlepszą ilustracją tego co się dzieje.
Z Węgrami łączą nas ponad tysiącletnie więzy przyjaźni (choć były czasami momenty trudne). Niezależnie od trudnych elementów, w najcięższych próbach jakie mieliśmy jako Polska, NIGDY NA WĘGRACH SIĘ NIE ZAWIEDLIŚMY.
Nie zawiedliśmy się też praktycznie nigdy na V. Orbanie. Wspólnie stawialiśmy czoła neobolszewickiej ofensywie brukselskich elit, finansowanych przez Sorosa i jemu podobnych.
Tylko dzięki temu wzajemnie przetrwaliśmy.
Wspólnie z Węgrami zbudowaliśmy najbardziej bodaj efektywny dzisiaj format polityczny w Europie - V 4.
I stoimy przed dalszymi wyzwaniami - i Polska i Węgry są na celowniku Komisji Europejskiej, która za chwilę będzie nas dalej przykładnie grillować. I Węgrom i nam grozi próba zatrzymania środków unijnych, które i tak w większości już sami tworzymy.
No ale prezydent Zełenski - który bezprzykładnie zaatakował Orbana w przeddzień wyborów, co nagłośniły z dziką lubością wszystkie media mainstreamowe - nie lubi premiera Węgier i raczej Węgier też. I Ambasador Deszczyca też. A jak oni tak mówią, to trzeba to bezrefleksyjnie suflować to dalej.
Innymi słowy - rozumiem że za kilka dni czy tygodni, to prezydent Zełenski weźmie udział w Radzie Europejskiej i będzie razem z nami toczył walkę o nie grabienie naszych funduszy unijnych. A Ambasador Deszczyca będzie za nas walczył w Parlamencie Europejskim i prowadził rozmowy z von der Leyen. Z ministrem Kulebą. I to nie zadbają o nasze interesy w Europie.
Paranoją pierwszego stopnia jest oczekiwanie, że inne kraje powinny mieć swoją listę celów w 100 % zgodną z naszymi celami. A jak nie - to wrogowie.
Ale jeszcze większą paranoją jest, jeśli nasze cele określają inne kraje. Niezależnie czy są to nasi wrogowie, nasi starzy przyjaciele, czy przyjaciele od kilku miesięcy.
Na szczęście te prawdy rozumieją i Premier M. Morawiecki i Jarosław Kaczyński. Dlatego ostatecznie nie daliśmy się ponieść paranoji. Wierzę że tak będzie dalej.