felekZatrzymując się nad tym czego dowodzi sprawa dr hab. Andrzeja Zybertowicza – będąc zresztą kolejną w całym wianuszku podobnych - tak właśnie trzeba powiedzieć. Kasta sama wykazała jaki jest stan rzeczy i sama się postawiła w stan oskarżenia o - właśnie - o co – zaprezentuję. Otrzymaliśmy bowiem kolejne świadectwo o sprawach o wiele głębszych niż potwarz dla dorobku jednego naukowca. Mówimy wręcz o ciężkiej chorobie Nauki systemowo uniemożliwiającej jej rozwój,

W pierwszym odruchu zastanowiłem się czy należy współczuć czy może raczej od serca gratulować dr hab. Andrzejowi Zybertowiczowi zachowania stosownej Wysokiej Komisji – odmawiającej Mu tytułu profesorskiego. Tak, bo ruch Komisji jest skutkiem jej zdolności oglądu wiedzy, dorobku i konsekwentnej postawy Osoby. Mówmy o wierności najistotniejszej roli Nauki – zadania wykazywania faktów i dowodzenia prawdy. Można współczuć człowiekowi o tak uznanym powszechnie dorobku, ważącej myśli i pozycji, niemniej – miejmy świadomość, że to, na czym się On zna, jest wyjątkowo niebezpieczne dla interesów, co prawda tylko grupki, ale za to wielkich i wpływowych kastowych kręgów naukawo - politycznych i biznesowych i to właśnie zostało publicznie odkryte. I tak - ta odmowa uznania dorobku jest właściwie w zestawieniu z jego rozmiarem i jakością oraz pozycją - powodem do dumy. Wygląda wprost jak kąsanie po nogawkach, gdyż kąsający wyżej już nie są w stanie sięgnąć i tylko na tym poziomie mają zęby. Wyżej to znaczy na płaszczyznę dyskursu naukowego, przeciwstawiania rzeczowych argumentacji – nie sięgają i korzystają z tego, że w istocie są Sądem Kapturowym. Znam na przykład przypadek utrącenia wniosku profesorskiego na podstawie donosu – bez rozpatrzenia sprawy z udziałem członka Komisji oceniającej dorobek delikwenta. Skutki dla osoby – dramatyczne ale nie o tym tu mowa.
I to jest pierwsze co zostało ujawnione publicznie. Atrofia rzetelnego dyskursu. Sami przyznali – za wysokie progi – tylko tak mogą zaszkodzić i zażegnać zagrożenie dla ujawnienia swych słabszych kompetencji. Silny merytorycznie jest realnym zagrożeniem posiadanych pozycji.
Po drugie – ta decyzja Komisji jest kolejnym publicznym okazaniem zastępowania jej roli jako Komisji - obiektywnego autorytetu zawodowego - wypełnianiem funkcji dyżurnego autorytetu działającego wedle innych potrzeb – w tym politycznych. Żegnaj więc powago, niezależności, wolności badań i myśli. Jaki jest sens istnienia czegoś takiego w tej wersji z nadmiarem nazywanego Nauką? Podkreślam nie pojedynczych, indywidualnie pracujących umysłów a tak kultywowanego działu gospodarki
Po trzecie, sprawa stawia do powszechnej, a nie tylko środowiskowej wiadomości stan istnienia kasty naukawców, będąc jednocześnie wstydem tych ludzi formatu etycznie i zawodowo już skarlałych tu – już bezrozumnym antypisizmem mającym zastąpić wiedzę i oceny oparte o rzeczywistość a nie myślenie życzeniowe – czyli kpiny z warsztatu nauki. Taki amok – jako odruch bezwarunkowy – naukowcowi jako człowiekowi myślącemu, po prostu nie przystoi. W zawodzie, w którym pracuje się myślą, irracjonalność dyskwalifikuje. Dla koniecznego wyjaśnienia - zastosowane tu określenie naukawiec nie jest niestety moim określeniem, a prof. M. Mazura – jeszcze z roku 1970 (Historia Naturalna Naukowca Polskiego Poznań 1970) ) czyli sprzed półwiecza! Tym określeniem należy objąć osoby, dla których w nauce myśl, wolność badań i wypowiedzi merytorycznych są podporządkowane moszczeniu sobie wygodnego życia pod hasłem Nauka. Naukawcy - to mistrzowie świata w utrwalaniu koneksji, wzajemnych usług np. recenzenckich, używania słów kluczy, wypełniania wniosków i oczywiście pasożytowania na pracy naukowców – pasjonatów mających realną wiedzę. To ci drudzy gdy mają szansę potrafią zadziwiać świat. Pracują bo nauka i dochodzenie do prawdy – jest Ich pasją. Zjawisko panoszenia się kasty osób posiadających nawet tytuły, a myśl, realną tolerancję oraz wolność wypowiedzi mających w niepoważaniu, jest znana w środowisku można powiedzieć - od zawsze. Powszechna świadomość tego stanu rzeczy dopiero powoli przebija się do opinii publicznej.
Tak więc - niewątpliwą korzyścią ze sprawy dr hab. A.Zybertowicza jest ujawnienie klucza działań Wysokiej Komisji. Ten jest jasny i nie pozostawiający już wątpliwości. Innych mniej lub bardziej powszechnie znanych przypadków wykańczania, degradowania ludzi, też wręcz przejmowania dorobku a tych naprawdę jest dużo. Na tyle dużo, by gwarantować kaście stan stałego bezpieczeństwa odsuwaniem zagrożenia pojawieniem się w niej ciał obcych. Kluczowym motorem napędzającym gilotynę, oprócz postawy politycznej lub okazywania wiary w Boga, jest intryga lub poglądy naukowe kwestionujące rezultaty prac, z których owa kasta ciągnie profity i splendory przez – nieraz – dziesięciolecia. Tu powiedzmy też słowo – plagiat. Co to jest? - skoro program kontrolny nie znajduje sekwencji słów – a myśli i interpretacji oraz wnioskowania i koncepcji tenże nie sięga. Nobilitacja – jak u sędziów – ma być tylko dla swojaków, wpisujących się układnie w interesy i preferencje kasty. Najcięższym dziś grzechem jest pisizm (to określenie PO pełnej miłości i chęci pojednania) i niepoprawność polityczna, a w niej – co gorsze - jasne i praktyczne wyznanie zasad wiary katolickiej i jej zasad. To zgodnie z tym co trzeba – kasuje. Dziedzina, fachowość stają się już dla tego towarzystwa naukawców drugoplanowe.
Ważną więc zasługą sprawy prof. A. Zybertowicza jest ujawnienie traktowania tytułu profesorskiego jak bramy wpisu do jakoby niebiańskiej kasty, nobilitacji towarzysko – kastowej a nie uznania dorobku i siły umysłu. To też kompromitacja – choć słowo to dziś mało już co znaczy, a nawet bywa powodem do jakiegoś pokracznego splendoru.
Kompromitacja – to jedno lecz i za każdym razem - co ważne - dotyczy nie tylko konkretnych osób. Oskarża też samą organizację Nauki jako dziedziny służebnej Państwu i Społeczeństwu.
Zastanówmy się co oznacza i jak skutkuje systemowe przesunięcie fundamentalnych akcentów promocji zawodowej czyli tworzenia elity – tu – naukawej w miejsce naukowej. Upadek jakości elity i jej pracy powoduje co najmniej rezerwę do wszelakich funkcji nauki i jej elity. Tak więc nie mówimy tylko o krzywdzie i blokowania drogi zawodowej konkretnych ludzi, choć te stanowią za każdym razem ich czasem i osobisty dramat i to bez prawa obrony swych racji, lecz też mówmy wprost o sabotażu rozwoju i działania rozsądku w Państwie. To jak z tym – po co nam lotnisko skoro ma być w Berlinie. Po co nam Nauka skoro mamy inne światowe uniwersytety. Koło się zamyka, a fałsz tego myślenia od wieków był oczywisty. Kazimierz Wielki – znalazł sposób (to oddzielna opowieść) by niespodziewanie szybko powołać samodzielną Akademię Krakowską (broń Boże nie mylić z Krakowską Akademią) w 1364 r. Też, gdy jeszcze nie było Polski bo była pod zaborami – w 1911 r – prof. L.Pitułko – wyprowadzał dlaczego konieczne jest założenie polskiej uczelni o profilu technicznym (O potrzebie powołania i zadaniach Polskiej Akademii Górniczej i Hutniczej) –i ta powstała – jak wiele innych tuż po odzyskaniu niepodległości, czego zresztą obecny JM Rektor AGH nie jest w stanie uznać, przypisując zmianą napisu na frontonie Gmachu Głównego - tą zasługę – zaborcy. To też jest świadectwo stanu obecnej elity i skutków systemu zarządzania Nauką. Nawet pradawny władca na takie coś jak zależność myśli i brak własnego ośrodka dostępu do informacji sobie nie pozwalał, wiedząc, że musi się opierać na wiedzy, informacji i analizie, niezależnej, obiektywnej i najlepszej jaka jest osiągalna w tym czasie.
To rozumiejąc – o samej Komisji i jej kompromitacji, której ci ludzie nawet nie pojmują już się nie chce nawet dywagować. No bo i nad czym się zatrzymywać? Nad fobiami i zaćmieniem rozsądku i odrzuceniem wiedzy?
W imię czego? Dla przypodobania się poprawności?
Zastanówmy się raczej konstruktywnie nad tym jak ta patologia powstała i być może – jak ją naprawiać. To są wszak kwestie powiązane. Skoro takich przypadków jak dr hab. A. Zybertowicza jest wiele, a są one kalką takich samych pociągnięć kasty z lat odległych – nawet 50 tych, to najwyraźniej w tych czasach należy szukać tego co zostało zmienione w organizacji nauki, która w schemacie obowiązywała od czasów powstania uniwersytetów - a nawet ich poprzednich form. Tak, bo to tych lat 40 tych sięgają korzenie kasty naukawców formowanej i utrwalanej poprzez kolejne jej pokolenia.
Mechanizm powstania patologii, o której mowa leży nie tylko w eksterminacji Polskiej elity dokonanej przez Niemców i Sowietów – w tym akurat zgodnych lecz też w przeorganizowaniu zasad finansowania i awansowania w Nauce. Komunistom wiedza i informacja nie była potrzebna bo te dostarczał nad - guru Związek Sowiecki. Tu była potrzebna elita służebna. Historia lokowania i później – budowy Nowej Huty może tu być nośnym przykładem ilustracyjnym. Resztki elity pozostałej po wojnie (jak się szacuje ok 10 -ciu procent przedwojennej elity) – nie odważono się już w czasach „pokoju” eksterminować. To i Niemcy też po Sonderaction Krakau – choć zamęczyli sporą część aresztowanych, to pozostałych zwolnili. Sowieci i ich polska agentura wybrała wersję eksterminacji bytowej i – wszczepienie swoich reprezentantów do tego środowiska. Przez wieki elita trwała i rozwijała poprzez samoodtwarzanie. I by było jasne – innej drogi nie ma. Wystarczyło więc dodanie do tej elity która jeszcze istniała grupy swojaków – by odtwarzanie generowało elitę uległą. Jak łyżka dziegciu dodana do beczki miodu – gdyby ta się odtwarzała – nigdy juź nie dałaby dobrego miodu. Byle jacy doktorzy – promują byle jakiego magistra, byle jacy profesorowie – promują byle jakich doktorów, a na szczycie znaleźli ci którym dano do ręki na wyłączność dyspozycję kasą i nominacjami, a te z kolei oddano w ręce struktury administracyjnej – czytaj partyjnej. I tak wtedy ukształtowana – trwająca przez jakby nie było od 1945 r samoodtwarzająca się do dziś „elita” utworzyła grupę naukawców rozsianych po szczeblach i dyscyplinach. Tak też – via dyspozycja kasą ( a ta umożliwia życie i prowadzenie badań czym ze swej natury zainteresowani są naukowcy z krwi i kości) i systemem awansów uzależnionym administracyjnie – utworzono spójny system współistnienia pasożytniczego. Naukawcy – pozyskują środki sami z nich czerpiąc to co chcą, a naukowcy pracują za relatywnie niskie pieniądze dostarczając im tego co ci pierwsi potrzebują do tego, by pozyskiwać sławę i pieniądze. W tym układzie to co od wieków obowiązywało jako warunek awansu i pozyskiwania środków na badania czyli kryteria kompetencji i poziomu etycznego, z którymi zawsze były powiązane obowiązujące pojęcia infamii i ostracyzmu środowiskowego – działały wobec niekompetencji oraz zachowań nieetycznych. W nowym systemie, zastąpiły te kryteria względność oceny kompetencji zamkniętym systemem recenzowania, a infamia i swoistym ostracyzmem posyłały lecz wobec zachowań niepoprawnych politycznie. Dowód? W stadium zanikającym – jako całkiem racjonalnym – jest życie seminaryjne jako pole potyczek merytorycznych a zupełnie podstawowa relacja mistrz – uczeń jest zastąpiona związkiem naukawca z donatorem, grantodawcą. Jawne lub ukryte pytanie naukawca - opiniodawcy brzmi – jak ma być – staje się podstawowe dla utrzymania się w nurcie dostępu do splendorów i pieniędzy
Teraz chyba stają się zrozumiale (choć nie akceptowane oczywiście) zachowania poważnych rektorów poważnych Uczelni reagujących wręcz alergicznie, na każdy objaw czegokolwiek co może być zakwalifikowane jako wychył od poprawności. Sami wychowani i wypromowani w tak ukształtowanym systemie sądzą, iż to co robią jest obroną pozycji Uczelni - się i ją kompromitując. Wszelkie przypadki oskarżeń i publikacji a nawet wypowiedzi, które tak można przyjąć jako niezgodne z niepisanymi regułami poprawnościowymi – co stanowi postęp w stosunku do czasów komuny- bez względu naprawdę – prewencyjnie i ostentacyjnie są powodem do restrykcji nie przewidywanych nawet przez prawo karne. Przypadek prof. Jacka Rońdy – jest w tym przypadku kondensatem, skoro Rektor przed Sądem zeznawał, że podjął i to drastyczne w skutkach kroki administracyjne bo … otrzymywał dużo SMS-ów ze słowami oburzenia. Nie trzeba dodawać że podobne SMS -y w przeciwnym kierunku – sądząc po skutkach oddziaływania całych list poparcia w innych przypadkach – skutków jakoś nie przynoszą. Tego się powszechnie nie wie – ale prof. Rońda został wyeliminowany definitywnie i nie na pół roku jak się sądzi a definitywnie i do końca.
To co tu napisałem – uzmysławia jak sądzę fatalne skutki umocnienia władzy Rektorskiej – bez wcześniejszej i to gruntownej naprawy jakości elity. Konstytucja dla Nauki - Strzęboszowską wiarą, że środowisko samo się naprawi – oby tylko - sytuację zabetonowała.
W przypadku dr hab. A. Zybertowicza mówimy o kondensacji wszelkich wyrzutów dla łajdactwa naukawców. Niezależność opinii, jasne ich wyrażanie, pole zainteresowań naukowych, nie tylko pisizm ale na dobitkę wspomaganie tego wcielonego zła, któremu zależy tylko na Polsce (to cytat koronnego zarzutu wobec Prezydenta A.Dudy) to są dość oczywiste powody decyzji Wysokiej Komisji.
Niemniej w efekcie zostało już bez wątpliwości podane do publicznej wiedzy, że po pierwsze poprawność polityczna po drugie – broń Boże własne zdanie a po trzecie nie schodzenie ze ścieżki awansu wyznaczonej przez – nawet nie rządzących a – administrację zawisłą w dużej mierze od jedynie słusznej partii poprawności – są gwarantami awansu. Wychylający się dostają po łapach a jak są uparci są skracani o głowę. Więcej się nie wychylą.
W tle mamy jeszcze jedno fatalne zjawisko. Zupełny brak poparcia a nawet blokowanie zdrowej relacji – Mistrz – uczeń. Mistrzem ma być układność.
Można powiedzieć – tak, to wszystko -z grubsza, choć nie tak ostro i tak dwu położeniowo jest w środowisku ludzi nauki znane. Lecz czy w tym można widzieć jakieś środki zaradcze?
Rady typu – pokolenia miną i się naprawi –bez zmiany zasad awansowania i finansowania nic nie dadzą. Będzie nadal trwało umacnianie się pasożytniczej symbiozy pomiędzy naukowcami a naukawcami.
O tyle pocieszę, że pozwoliłem sobie na ten temat postawić sugestie jeszcze w 2009 r (Historia Nienaturalna Naukowca Polskiego). I dziś trudno w tej sytuacji dawać proste recepty, ale te, jako wskazanie na te punkty, które we wszystkich dotychczasowych staraniach naprawczych nie są w ogóle dotykane jak sądzę są przydatne. TBo i reformy nie są reformami
W tym tekście zostały wskazane praźródła patologii i od nich wyjdźmy ku myśleniu o czynnościach naprawczych.
Źródłami są
1/ organizacyjnie czyli systemowo ustanowiony wpływ administracji na finansowanie i awansowanie w nauce w miejsce niezależności badań i swobody i odpowiedzialności w wyrażaniu opinii – konfrontowanej w dyskursie naukowym.
2/ sabotaż naturalnej relacji Mistrz – Uczeń
3/ oparcie się o zgodne i pasożytnicze współistnienie w Nauce – naukowców i naukawców. Dziś ten związek jest na tyle już silny, że następuje zatarcie granic pomiędzy tymi grupami i racjonalna zgoda na działanie tego układu swoistej współpracy.
4/ to nie zostało tu wprost powiedziane, choć bezpośrednio wynika z tych wywodów i widzimy w rzeczywistości – mamy do czynienia z brakiem zdrowej relacji pomiędzy wytwórcą wiedzy i informacji a ich odbiorcą czyli tym, kto finansuje działanie Nauki. Nawet jeśli by potraktować Uczelnię jak zakład produkujący trzy rzeczy a/ wiedzę b/ informację c/ absolwenta to każdy z tych produktów, że je tak brzydko nazwać – powinien być przedmiotem zdrowego obrotu rynkowego. Mówię tu już językiem technokraty, ale to podkreślam nie eliminuje dyscyplin humanistycznych a wręcz wskazując, że stawia to je w o wiele bardziej komfortowej sytuacji niż ta, w której obecnie się znajdują
Środki naprawcze leżą w skoordynowaniu reakcji w na wszystkich tych polach.
To nie musi być wcale tak bardzo złożone - skoro komunie udało się te wszystkie sprawy zepsuć w dobrze działającym mechanizmie za pomocą kroków czysto administracyjnych. Inna rzecz że łatwiej zepsuć trudniej naprawić.
Pozostaje dziś tylko i aż zmuszenie administracji do powrotu do swej właściwej roli w tej sprawie. Tylko kto też łatwo oddaje tron – zwłaszcza jak sam na nim siedzący wyznacza swych lenników i to nie za swoje pieniądze
Ze względu na popularność osoby przypadek dr hab. A.Zybertowicza jest tylko publicznie obnażającym to, co w Nauce systemowo cuchnie na odległość będąc patologią zatruwającą istotę funkcji i życia nauki. Wskazuje też czy podpowiada konieczność zmian, bez których o jakimkolwiek realnym postępie w Polskiej Nauce można zapomnieć. Tak jest pomimo tego, że dysponuje ona i potężnymi umysłami i jakimi - takimi możliwościami wykonawczymi. Gorset nie tylko kastowości ale i patologii – został ujawniony – a do tej pory istniejąc i demolując środki oraz ludzi działa – nie był tak jawnie widoczny. Co innego patologie w Sądownictwie. Ileż na ten temat zużyto już słów – a ta podłość i przypadłość – w Nauce dziejąca się na ogół w zaciszach gabinetów i z niszczeniem najwartościowszych ludzi nie była do tej pory tak dowodnie okazana
Tak więc samo upublicznienie problemu – to rzecz ważna.
Sprawa pokazuje też że nie ma już na co czekać i pozostawać w zauroczeniu samymi hasłami „innowacyjność” „nanotechnologie” „eko” ukochane - „progres” itd.
Zdajmy sobie też sprawę jakie będą skutki ewentualnego powrotu politycznego do tego co było. To będzie gwarancją upadku i uzależnienia Polskiej Nauki. Jej utraty jako dziedziny gospodarki
Tak więc i tu wychodzi jak szydło w wora polityka – tak – bo i polityka to wszystko jak wykazano – zepsuła. Co polityka zepsuła polityka ma naprawić ale nie poruszając się zgodnie z obecnie panującą poprawnością polityczną.
I to też wykazał przypadek prof. - z autorytetu Andrzeja Zybertowicza.
A czy przypadkiem tym zrobiono przykrość Prezydentowi? Na pewno, ale – nie takie przykrości i na podobnym poziomie możliwości spotkają i Pana Prezydenta i Pana A.Zybertowicza i takie rzeczy nie stanowią jak sądzę – dla Nich wielkiego problemu. Mają inne przed sobą i w wyobraźni oraz perspektywie. Wartość analiz i informacji dr hab. A Zybertowicza w najmniejszym stopniu nie zależą od formalnego tytułu.
Ku wskazówce naprawy przywołam przykład, który od lat mnie fascynuje. Oto Polski Uczony formatu światowego prof. J.Czochralski, zwany powszechnie ojcem mikroelektroniki, do dziś najczęściej cytowany Polski Uczony - twórca niezliczonych patentów i koncepcji do dziś będących przedmiotem prac rozwojowych, formalnie nie mając matury, będąc na szczycie sukcesów naukowych i materialnych na świecie – na wezwanie Polski – został profesorem Politechniki Warszawskiej i powierzono Mu rolę – dziś byśmy powiedzieli – jednoosobowego KBN na potrzeby wojska. Długo by o Nim opowiadać, ale komuna po wojnie Go wykończyła. Bytowo i zdrowotnie. Był pochowany w rodzinnej Kcyni jako najpierw NN a potem Inzynier Chemik. O tych poziomach troski o Polskę mówimy
I tyle Polska Nauka straciła na starcie w tej jednej dziedzinie
Dziedzin jest sporo a w każdej jest niejeden Mistrz co się zowie. Jest na czym budować, byle by nie opierać się na koncepcji, że gdzie indziej to nauka już jest, to nam jest ona już niepotrzebna

 

dr inż Feliks Stalony- Dobrzański
Kraków 5.07.20 r