Kilka dni temu opublikowałem na portalu wPolityce.pl tekst, w którym postawiłem problem ewentualnej unii państwowej czy federacji między Polską a Ukrainą. Sam artykuł nie dotyczył zresztą tego problemu, a raczej opisywał pewien mechanizm polityczny funkcjonujący w rodzinie państw Zachodu do której Polska przecież należy. Pisałem o potrzebie śmiałości naszego, polskiego, myślenia, bo inaczej, moim zdaniem, będziemy mieć problemy z przejściem trudnego okresu, może nawet dziesięciolecia, przed którym stoimy. Pisałem o „deklaracji ideowej”, a nie gotowym, opracowaniu w szczegółach planie unifikacji naszych państwowości, czego nota bene nie proponuję i nie proponowałem.

Świadomie odwołałem się do sformułowanego wspólnie w 1950 roku wspólnie przez Roberta Schumann i Jeana Monneta planu politycznego, bardziej śmiałej wizji niż gotowej recepty, który otworzył debaty, które siedem lat później doprowadziły do powołania Wspólnoty Węgla i Stali, organizacji z czasem, ale przecież po upływie wielu lat, przekształconej w EWG a następnie w Unię Europejską. Jestem zdania, i nadal podtrzymuję ten pogląd, że Polska, ale w nie mniejszym stopniu Ukraina i Europa potrzebują śmiałej wizji, planu politycznego w jaki sposób urządzić nasz rejon świata, tak aby w przyszłości nie był on źródłem problemów, a stał się czynnikiem siły i żywotności całej europejskiej wspólnoty narodów. Z naszej, polskiej perspektywy, opracowanie takiej spójnej koncepcji jest również niezwykle istotne, bo po pierwsze może porządkować myślenie i wysiłki całej generacji Polaków, a to jest nam, moim zdaniem, bardzo potrzebne, a po drugie, co nie mniej ważne, może wzmocnić pozycję Polski w Europie, już nie tylko jako państwa aspirującego do grupy liderów kontynentu, ale również takiego, które jest w stanie wytyczać, może też realizować, politykę za którą podąży większość.
Burzliwa dyskusja
W odpowiedzi spotkałem się z wieloma głosami poparcia, ale również bezpardonowej krytyki. Przeczytałem o sobie, że jestem debilem, człowiekiem umysłowo ograniczonym, takim który chce Polskę zniszczyć, w najlepszym wypadku niepoprawnym marzycielem nie mającym pojęcia czym są federacje, które przecież w Europie już dawno się rozpadły. Jednak nawet jeśliby przyjąć tezę o moich ograniczeniach czy dysfunkcyjności umysłowej, to przecież zaliczenie Budzisza do grona umysłowo chorych nie rozwiązuje problemów, nie znikają one, nikt też, bo to osobna grupa głosów, nie rozwiąże ich za nas. Oglądanie się w tym wypadku na możnych tego świata, zależnie od sympatii albo Stany Zjednoczone albo Niemcy i Francję jest nie tylko świadomą abdykacją z uprawiania polityki na poziomie państwowym ale również naraża Polaków na kolejne rozczarowanie, a to uważam za zjawisko groźne, co do sprawczości i możliwości naszego państwa.
Jestem zatem zdania, że potrzebujemy śmiałych wizji i umiejętności patrzenia w przyszłość, tak jak w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku moje pokolenie, co wówczas wydawało się również niepoprawnym marzycielstwem, miało odwagę kreślić wizję Polski w NATO i w EWG. To wezwanie, które formułowałem i podtrzymuję wynika nie tyle z emocjonalnego wzmożenia w związku z wojną na Ukrainie, co raczej z przeprowadzenie przeze mnie dość chłodnej analizy sytuacji, w której w związku z wybuchem wojny Polska się znalazła. I to trzeźwy opis tej sytuacji, dylematów z nią związanych, jest nawet ważniejszy niźli gotowe recepty jak zmienić nasze położenie. Apeluję zatem do moich polemistów, aby skoncentrowali swe wysiłki nie na krytykowaniu moich zdolności poznawczych czy szerzej, umysłowych, a na próbie znalezienia odpowiedzi jak wyjść z sytuacji, która dla naszej ojczyzny jest potencjalnie groźną i którą przyniosła nam wojna na Ukrainie.

Zacznijmy od skrótowego opisu tej fazy wojny Rosji z Ukrainą, w której obecnie się znajdujemy. Otóż ostatnie deklaracje rosyjskich polityków zarówno ministra Ławrowa, jak i samego Władimira Putina świadczą o tym, że Moskwa może być zainteresowana zakończeniem aktywnej fazy „operacji specjalnej” i poszukiwaniem rozwiązania politycznego. Rosyjski minister spraw zagranicznych [wezwał niedawno] (https://www.rbc.ru/politics/08/06/2022/62a0a1769a79470c21b1571c?from=column_1) Kijów aby ten odblokował tor wodny z Odessy umożliwiając w ten sposób eksport zboża, czego Moskwa nie ma zamiaru ponoć blokować ani wykorzystywać w celach wojennych, a o generalnych rozwiązaniach związanych z bezpieczeństwem żeglugi w basenie Morza Czarnego rozmawiał też minister Szojgu ze swoim tureckim odpowiednikiem. [Ostatnie wypowiedzi] (https://www.kommersant.ru/doc/5394381) rzecznika Kremla Pieskowa również wskazują na to, że Moskwa chce wznowienia procesu negocjacyjnego z Kijowem, oczywiście o ile Ukraina zmieni uprzednio swe nieprzejednane stanowisko. Nie oznacza to, że Rosja gotowa jest zrezygnować ze zdobyczy terytorialnych na wschodzie i południu Ukrainy. Wręcz przeciwnie, o tym, że tak nie jest świadczą choćby informacje z Chersonia podane przez prorosyjską administrację tego obwodu o planach przeprowadzenia do końca roku referendum w sprawie wejścia tych terenów bezpośrednio w skład Federacji Rosyjskiej.
Na co liczy Rosja?
Co to wszystko może, z naszego punktu widzenia, oznaczać? Otóż Rosja, ale nie tylko, bo w podobny sposób moim zdaniem należy odczytywać ostatnie inicjatywy prezydenta Macrona i kanclerza Scholza, może być zainteresowana w szybkim zakończeniu wojny na Ukrainie, co będzie oznaczało de facto zamrożenie konfliktu. Z podobnym scenariuszem możemy mieć do czynienia w sytuacji, kiedy Rosja po prostu poinformuje o osiągnięciu swych celów wojennych i zakończeniu aktywnej fazy „operacji specjalnej”. Czy Ukrainie uda się w takich realiach zbudować armię odwodową, która według obliczeń amerykańskich ekspertów, o czym pisałem zresztą, aby być w stanie wyprzeć Rosjan na linię z 24 lutego musi liczyć co najmniej 100 tys. odpowiednio wyposażonych żołnierzy? Bardzo wątpliwe. A to oznacza, że Kijów, jeśli nie otrzyma niezbędnej pomocy od sojuszników, głownie Stanów Zjednoczonych i innych członków „koalicji chętnych” będzie zmuszony pogodzić się z faktycznym zamrożeniem konfliktu.
Z perspektywy Ukrainy jest to równoznaczne nie tylko faktyczną utratę 20 proc. terytorium, niemal 90 proc. potencjału przemysłowego, ogromnymi, ocenianymi nawet na 1 bln dolarów zniszczeniami oraz spadkiem PKB szacowanym w tym roku na poziomie 50 proc., co oznacza wepchnięcie większej części Ukraińców poza granicę biedy w świetle niespecjalnie wyśrubowanych ONZ-owskich standardów. Będzie to też trudny do zmierzenia, ale z pewnością ogromny szok psychologiczny będący pochodną głęboko zakorzenionego w świadomości ukraińskiej klasy politycznej, ale również społeczeństwa, przeświadczenia, że kraj płaci daninę krwi w imię obrony Europy i wartości europejskich. Jeśli w takich realiach nie uda się otworzyć Kijowowi perspektywy członkostwa w Unii Europejskiej a w świetle zarówno oficjalnego stanowiska Paryża, jak i zapisów francuskiej konstytucji nakazującej przeprowadzenie referendum powszechnego niezbędnego, aby kraj wielkości Ukrainy mógł zostać przyjęty do Unii Europejskiej wydaje się to być wątpliwym, to polityczne konsekwencje tego mogą być głębokie. Rozczarowanie, bieda, utrudniony powrót do życia cywilnego rzeszy weteranów, którzy zawsze trudno adaptują się do nowych realiów może tworzyć mieszankę wybuchową, potencjalnie destabilizującą państwo ukraińskie, co będzie oddziaływać na sąsiadów, przede wszystkim Polskę. Na dodatek perspektywa odbudowy nie będzie wcale pewna, zwłaszcza w obliczu ograniczeń budżetowych i wysokiego długu publicznego w relacji do PKB z czym boryka się niemało krajów europejskich. Będzie to powodowało ograniczenia jeśli chodzi o współfinansowanie ukraińskiego funduszu odbudowy finansowanego ze środków publicznych, a prywatny kapitał do kraju który ma nierozwiązany fundamentalny problem w zakresie bezpieczeństwa (zamrożony konflikt) napływa słabo lub w ogóle.
Jaki jest status Polski?
Poświęćmy teraz nieco uwagi, jak zmienia się, w wyniku wojny, sytuacja Polski, w oczach rosyjskiej elity strategicznej? Ostatnie wypowiedzi Nikołaja Patruszewa , sekretarza Rady Bezpieczeństwa, ataki Dmitrija Miedwiediewa czy eksperckie artykuły pisane przez analityków w rodzaju Władimira Winokurowa, profesora w Akademii Dyplomatycznej MSZ Rosji wskazują na to, że ze strategicznego punktu widzenia Moskwa traktuje Polskę i Ukrainę jako jedną całość. Nie dlatego, że nią dziś jesteśmy, ale z tego powodu, iż choćby doświadczenie obecnej wojny pokazują, że próba kontroli Ukrainy, niezależnie czy dokonywana metodami wojskowymi jak obecnie czy politycznymi jak w przeszłości nie jest możliwa jeśli Kijów może liczyć na wsparcie Warszawy. Z tego też względu, o ile prawdziwe są założenia, że Rosja nie zrezygnuje z próby „neutralizacji” czy pacyfikacji Ukrainy, to jest tylko kwestią czasu, kiedy wykona następne uderzenie, przy czym chcąc osiągnąć sukces na Ukrainie będzie musiała skierować swe działania również przeciw Polsce. Od razu odpowiadam moim ewentualnym polemistom, lubiącym proste, zero-jedynkowe sytuacje, iż nie musi oznaczać to wojny Rosji z NATO. Jej nie można wykluczyć, w wielu wystąpieniach rosyjskich ekspertów nawet dziś pobrzmiewają tony, że zwycięstwo na Ukrainie to z rosyjskiej perspektywy dopiero początek „porządkowania” relacji w Europie Środkowej, ale nawet wykluczając scenariusz wojenny (do którego każde państwo winno być przygotowane) Moskwa ma wiele możliwości destabilizowania sytuacji w Polsce poniżej progu otwartej agresji. Jeśli konflikt na Ukrainie zostanie „zamrożony” lub po prostu wyczerpią się możliwości i siły obydwu stron, to w efekcie będziemy mieli do czynienia z sytuacją o wysokim stopniu asymetryczności. Po jednej stronie zniszczona i osłabiona Ukraina, która będzie musiała odbudowywać nie tylko gospodarkę ale przede wszystkim swe siły zbrojne, po drugiej Rosja, ekonomicznie osłabiona, ale pałającą żądzą rewanżu i mająca, biorąc choćby pod uwagę jej potencjał surowcowy, zdolności i widoki na szybszą niźli Ukraina odbudowę nadwątlonego potencjału wojskowego.
Trudna sytuacja
A zatem najbardziej dziś prawdopodobny scenariusz zatrzymania działań wojennych jest niekorzystnym nie tylko z perspektywy Ukrainy, ale również Polski. Sytuacja jest o tyle zła, że nawet najbardziej pozytywny - z punktu widzenia władz w Kijowie - rozwój wypadków, do którego dziś jeszcze dość daleko, w świetle których Ukrainie udaje się wyprzeć siły rosyjskie na granicę z 24 lutego nie rozwiązuje w planie następnych kilkunastu lat żadnego z problemów. Rosja nie traci możliwości odbudowy swego potencjału wojskowego, dąży do rewanżu i wie, że bez osłabienia Polski z Ukrainą nie pójdzie jej łatwo. Im większy będzie sukces Kijowa, tym to przekonanie będzie w Rosji silniej zakorzenione. A to oznacza, że w interesie Polski jest zarówno otworzenie przed Ukrainą perspektywy trwałego zakorzenienia w rodzinie europejskich narodów, najlepiej w drodze przyspieszonego akcesu do Unii Europejskiej, jak i możliwie głęboka współpraca, może nawet integracja w dziedzinie polityki obronnej, a tym przemysłu pracującego na rzecz obronności. Problemem jest jednak to, że perspektywa europejska dla Ukrainy, w związku z postawą państw Zachodu (Francja, Holandia, być może Niemcy) dziś wydaje się iluzoryczna, z pewnością długoletnia. A to nie jest to czego oczekują, moim zdaniem, obywatele Ukrainy.
Moi adwersarze są zdania, że nowy polsko-ukraiński traktat o współpracy rozwiąże te kwestie i nie ma potrzeby snuć projektów bliższych związków. Trudno mi sobie wyobrazić, aby tego rodzaju umowa była w stanie zmobilizować nasze obydwa narody do wielkiego wysiłku związanego z rozwiązaniem problemów, które tylko powierzchownie nakreśliłem. Potrzebne są koncepcje ożywiające wyobraźnię i dające impuls do wysiłku dla całego pokolenia, również i dlatego, że przez ostatnie 30 lat, po obydwu zresztą stronach, niewiele zrobiono i dziś w znacznie gorszym położeniu geostrategicznym musimy nadrabiać opóźnienia. Moi krytycy są zdania, że idea związku państwowego, federacji czy idąc najdalej, wspólnego państwa jest przedwczesna i rzucona na nieprzygotowany grunt obumrze nie wydając owoców. Być może mają racje, ale nie zwalnia to elity intelektualnej i opiniotwórczej państwa polskiego z szukania najlepszych dla nas rozwiązań. Jeśli Panie i Panowie nie zgadzacie się z moimi propozycjami, dziś bezkształtnymi i pozbawionymi treści zarówno ustrojowej jak i politycznej, ale mającymi raczej wskazać kierunek poszukiwań i myśli niźli dostarczyć gotowych odpowiedzi na wszelkie wątpliwości i pytania, to proszę napiszcie jak wyjść z tej potencjalnie groźnej sytuacji, kiedy u naszych granic możemy mieć państwo gospodarczo i cywilizacyjnie zdegradowane, a nieco dalej żądnego rewanżu giganta, który nie zniknie z mapy i będzie czekał, podobnie jak Niemcy po Traktacie Wersalskim, na dogodny moment, aby wreszcie „uporządkować” sytuację w Europie Środkowej. Kwestii tej nie rozwiązuje napisanie, że Budzisz nie ma racji. Potrzebna jest dojrzała dyskusja na temat polityki państwa polskiego na najbliższe 10 lat. Do takiej debaty wzywam, o taką dyskusje proszę. Nawet jeśli wszyscy w Polsce uznają, że jestem niepoprawnym marzycielem, to problemy, o których piszę nie rozwiążą się same. Jeśli uważacie, że nie mam racji, to proponujcie własne rozwiązania.

Tekst ukazał się na portalu wPolityce.pl 9 czerwca 2022r

Autor; Marek Budzisz
Przez lata dziennikarz (TVP – Puls Dnia, Życie, Radio Plus), doradca dwóch ministrów w rządzie Jerzego Buzka. Analityk, przedsiębiorca