Los Polski 2050 to droga już tylko w jednym kierunku
Był taki średniowieczny filozof, który nazywał się William Ockham. Uważał, że trzeba dążyć do prostoty. Jego sposób rozumowania wszedł do historii pod nazwą brzytwy Ockhama. Ta brzytwa tnie bezlitośnie. Odcina nieważne i zostawia istotne. Myślę, że gdyby przystawić brzytwę Ockhama do polskiej polityki, to dni Ruchu Szymona Hołowni byłyby policzone.
Polska 2050 powstała w roku 2020. Próbuję sobie przypomnieć ile razy od tamtej pory pisałem o partii Szymona Hołowni. Raz? Dwa? No może trzy. I to nigdy jako o samodzielnym bycie. Zawsze przy okazji kogoś lub czegoś innego. Dlaczego tak mało? Zdecydowanie mniej niż o PiSie i Platformie.

Mniej niż o Lewicy. Mniej nawet niż o Konfederacji, Ruchu Gowina, Solidarnej Polsce czy PSLu. Przeglądam sobie w głowie różne wyjaśnienia tej zagadki. Ale zawsze dochodzę do tego samego miejsca. To znaczy do tego, że jednak uważam partię Szymona Hołowni za przedsięwzięcie polityczne pozbawione jakiegokolwiek głębszego sensu. Przepraszam serdecznie wszystkich, co poczuli się urażeni. Biję się w piersi na zaś. Ale tak to właśnie widzę. I chyba nie tylko ja.
Gdyby ruch Hołowni był spółką giełdową, to jej udziałowcy mieliby pełne prawo czuć się zaniepokojeni. A akcje firmy leciałyby szybko w dół. Wygląda bowiem na to, że biznesplan kompletnie rozjechał się tu z rzeczywistością. Gdy rodził się pomysł na Polskę 2050 wydawało się, że PiS zaraz wyzionie ducha. A jednocześnie PO/KO wciąż nie pozbyła się jeszcze wtedy zapaszku partii tłustych kotów, liberalnych dziadersów i pogubionych po zniknięciu Donalda Tuska luzerów, którzy nie rozumieją potrzeb, ambicji i aspiracji nowych pokoleń Polek i Polaków. Powstał wtedy plan na nową lepszą Platformę. Szybko znalazły się też pieniądze zainteresowane lansowaniem takiej siły. No i lider. Rozpoznawalny pan z telewizora. Ale z obietnicą i fejmem ulubieńca „aspirującej prowincji”. Taki ruch miał w perspektywie kilku lat zastąpić zmęczoną Platformę. Tak jak PO Tuska zluzowała dwie dekady wcześniej zgraną Unię Wolności profesora Geremka zabierając jej najpierw ciało (elektorat, działacze), a potem duszę (dziejową misję reprezentowania polskiego liberalnego inteligenta i obrony interesu zwycięzcy transformacji - co często na dodatek chodzi w parze).
Nie udało się
Tylko, że… to zupełnie nie poszło w tę stronę. Ani trochę. W 2023 roku partia Hołowni nie jest nawet o krok od przejęcia pałeczki od Platformy. Bo po chwilowym miesiącu miodowym z opinią publiczną (połowa roku 2021) Polska 2050 ugrzęzła w okolicach 10-12 proc. Z tendencją w kierunku wyniku jednocyfrowego w jesiennych wyborach. Gdyby ruch Hołowni był spółką giełdową, to jej akcjonariusze mieliby pełne prawo domagać się zmian. W tym na kluczowych stanowiskach. Bo obecna tendencja rokuje po prostu źle. Wieszczy niechybną stratę zainwestowanego kapitału. Ale roszady personalne są tu niemożliwe. Bo Ruch Hołowni nie może przecież istnieć bez… Hołowni. Co jeszcze zmniejsza szanse na to, że cokolwiek ciekawego się nam tutaj wydarzy. Będzie z grubsza tak, jak jest.
Po drugie, ja naprawdę nie potrafię odpowiedzieć na pytanie czym Polska 2050 miałaby się różnić od innych produktów z antyPiSowskiej politycznej półki. Tuskowa PO/KO jest dziś statkiem matką antyPiSizmu. To nie ulega wątpliwości. Lewica Czarzastego (z Zandbergiem, który się nie cieszy, ale akceptuje) jest dla Tuska naturalnym koalicjantem. Wyspecjalizowanym w sprawach „od pasa w dół” - w prawach reprodukcyjnych, tęczowości, genderyźmrie i innych głośnych (choć dla większości wyborców dość mglistych) tematach z politycznej nadbudowy. Z pewną pretensją do zawalczenia o sprawy edukacji (wielu wyborców lewicy to klasa nauczycielska) albo jakieś drugoplanowe elementy państwa dobrobytu. PSL ma wieś. I choć to już nie to, co kiedyś, to ludowcy liczą jednak na pewne antyPiSowskie wzburzenie po stronie nowych rolników. Ostatnio już bardziej przedsiębiorców niż klasycznych konserwatywnych kmieci. Nawet Konfederacja obstawia swoją część antyPiSowskiego sentymentu. Punktowała wśród antymaseczkowców i szczepyionkosceptyków. Ma zwolenników po stronie wiecznie niezadowolonych biznesmenów, którzy uważają, że ZUS z Morawieckim ich bezlitośnie łupią. Konfiarze zdają się nieodzowni dla tych, którzy uważają, że rząd PiS jest zbyt miękki wobec „globalnego Davos, Berlina i ich brukselskiej ekspozytury”. A Hołownia? Komu jest potrzebny? I do czego? Dla antyPiSowskich elit medialnych (i dla tych, co do nich aspirują) zawsze będzie jednak trzecim wyborem. Nie jest to towarzystwo, które przesadnie lubi różnorodność więc wszelkie wyskoki (jak ostatnio z głosowaniem wbrew reszcie opozycji) będą tu przyjmowane z coraz większym niezadowoleniem. Dla antyPiSu ludowego Tusk z Czarzastym też mają więcej seksapilu i wydają się bardziej prawdziwi. Trudno też wyobrazić sobie jakieś znaczące przepływy pomiędzy elektoratem PiSu i Polską 2050. W praktyce antyPiSowski katolik może równie dobrze być w Platformie, PSL-u albo (jeśli spod znaku katolicyzmu liberalnego) to nawet na Lewicy.
I po trzecie. Trudno też zrozumieć wokół czego mieliby się jednoczyć Hołowniarze (nawet samo słowo brzmi dziwnie, znaczy - nikt tak nie mówi). Sam Hołownia aż tak charyzmatyczny nie jest - z resztą osobiste walory lidera nie są dziś w polityce takie ważne. Mogą wystarczyć na chwilowe zainteresowanie, ale nie przełożą się na wyborcze zachowania. Z resztą czemu miałyby się przełożyć? Hołownia nie proponuje żadnej spójnej opowieści o Polsce. Nie tłumaczy czemu bogaci są bogaci, a biedni biedni. Nie mówi jak zmienić świat. Ani nawet dlaczego… nie warto go zmieniać. Jego odpowiedzi na konkretne pytania polityczne są niczym ich nieudany chatbot Jaśmina - udziela odpowiedzi przypadkowych, banalnych i niespójnych.
Panie Ockham! Podaj Pan tę brzytwę!

Tekst ukazał się na Salon24.pl 25 stycznia 2023r