Po raz kolejny Pan Prezydent – muszę przyznać – okazał się mistrzem delikatnie to nazwijmy wpływu na opinię publiczną. Zastrzegam jednak – dostarczanie informacji, wyjaśnień, przekonywanie do swoich racji jako kogoś kto ma obowiązek dbałości o interesy miasta – to zupełnie co innego niż żonglerka prawdą i tyż prawdą. Śp. Ks. J. Tischner to ładnie ujmował – choć sam – a mam przykład – wpadał w tryby takiej właśnie operacji.

Tym się nie teraz zajmujmy – będzie na koniec.
Teraz pokażę tylko kilka przykładów z owego wywiadu.
Każdy słuchacz – bez względu na skłonności polityczne – do którego ów przekaz docierał, musi przyznać, że słucha człowieka z cenzusem noszącym za sobą wiedzę ogólną i ze stażem, za którym stoi gruntowna wiedza o problemach miasta. I w tym miejscu wcale nie dziwię się sarkazmowi a nawet lekkiej kpinie w głosie Pana Profesora, gdy mówił o Kanale Ulgi czy o wiecznie żywych konsultacjach w sprawie Zakrzówka. Co do obu – pierwszy choć faktycznie zwalnia też i dla deweloperki tereny – rezerwę – w atrakcyjnym miejscu miasta, jednak czy to taka wada wobec prostego - co racja to racja? Kanał Ulgi kiedyś – za czasów Franciszka Józefa, leżący za miastem – mógł mieć jakieś znaczenie przeciwpowodziowe – a dziś? Pomysły podnoszące te kwestie teraz faktycznie między bajki trzeba włożyć. Rozsądek, potrzeby i koszty na to wskazują. Mówimy o ochronie przeciw powodziowej – gdy są wały, gdy są tamy, gdy te pieniądze i wysiłek byłby raczej potrzebne na zasilenie Gmin leżących w biegu Wisły powyżej Krakowa na tworzenie terenów zalewowych i dużej skali drobnych retencji. To te są przyrodniczo dziś bezcenne. Szybkie spuszczenie wody do morza albo na kark, miast poniżej Krakowa – i dalsza utrata wody? Dodatek żeglugi, która praktycznie choć byłaby pożądana – to nie jest dziś realna – łącznie z poniesieniem kosztów nie do udźwignięcia na pokolenia (mówimy o przekopie nie w polach jak wtedy, a w infrastrukturze miasta) – niestety ale - przyznajmy nie wygląda rozsądnie.
O następnym temacie – przewijającym się w rozmowie - o konsultacjach można długo i serdecznie. Czy mają one dziś swą rzeczywistą choć rozbudowaną funkcję? Konsultacje czy gra pozorów i dystrybucja informacji by konsultacje wyszły właściwie – lub jako działalność nawiedzonych. Poddaję po wątpliwość – poza jedną ich dobrą stroną, że są., choć w mam odczucie, że mieszczą się w demokracji sterowanej. Trudno – ludzie tak sobie pozwalają. Konsultacje - to poza tym – czego i z kim i z jaką obustronną odpowiedzialnością bez przerzucania lub wspierania już podjętej decyzji. Czy konsultacje jak telenowela blokująca wszystko na żądanie – czy jako poważnie traktowane źródło informacji niezależnej – sposób na sposób porozumiewania się ze społeczeństwem. Powinniśmy to sobie rozważyć.
I na tym, ten temat bym zamknął.
Za to cała sekwencja wywiadu o odpadach – to pełny tygiel z Tischnerowską definicją prawdy. Oto mamy takie kolejne zdania, które wyciągam z pamięci bo to był wywiad radiowy a nie w prasie. Zresztą pokazuję tylko istotę stosowanej retoryki i operacji.
System w mieście ma się zamykać w samofinansowaniu. To jest narzucone z góry – miasto nie może dopłacać.
I drugie:
Kraków mający pełną infrastrukturę w zakresie odbioru odpadów to co innego niż jakaś mała gmina, która wynajmuje firmę, a ta wywozi śmieci do lasu – to zupełnie inna skala wydatków.
Już te zdania robią wrażenie. Przygotowują odbiorcę. Wraże siły zewnętrzne (w domyśle – rządzący czyli wiemy kto?) dbają o interes firmy a nie miasta czyli mieszkańców – ci mają płacić tyle, ile firma sobie zażyczy, jakie wykaże koszty. Czy w Ustawie tak to jest zapisane? Samorząd sam ma organizować tą sferę. Za to mają płacić mieszkańcy - a jak? – to wg obecnych rozwiązań do których zmierza miasto – jest obojętne – bo każdy wskaźnik w każdym wariancie ma wychodzić na to samo. Kto jednak mówi, że miasto i mieszkańcy mają się godzić się na wykazane koszty? Fakt, firma jest monopolistą i trzyma miasto za gardło. Doświadcza to wiele miast na świecie – a skąd te sytuacje ze śmieciami się tam biorą – też warto sobie zanalizować i przemyśleć. U nas przynajmniej – zauważmy - miasto będąc jakby nie było współwłaścicielem, współuczestnikiem firmy (czyli KMPO) ma niby w te koszty nie ingerować w ramach zarządu? A to dlaczego? Mało tego – miasto – jest w tej firmie też klientem. Tak, bo mieszkaniec, ma płacić za swoje śmieci, hotelarz i restaurator, za swoje i klientów – ale już śmieci ogólne pozostawiane na terenie miasta należą do miasta – a nie do każdego mieszkańca indywidulanie. Owszem, każdy mieszkaniec w tym koszcie ma uczestniczyć – ale na zasadach równości, a nie koniecznie w jakieś proporcji do kosztów usuwania swoich śmieci. Innymi słowy – te śmieci ogólne – są kosztem dla miasta, które powinno je pokryć ze swych wydatków. Tych w które wchodzą takie rzeczy jak utrzymanie komunikacji, oświetlenia, wody, utrzymania ładu, oczyszczania miasta itp. Takie postawienie sprawy pokazuje, że oto miasto jest nie tylko udziałowcem firmy KMPO ale też jej klientem. Tak więc- czy wpłatę od miasta do kasy firmy nazwiemy dotacją (zakazaną) czy opłatą za usługę (uczciwie konieczną) – na jedno wyjdzie. Te pieniądze też nie wpadną jak i do tej pory nie wpadały do kasy miasta z nieba. Tak, ale miasto z kolei jako organizm gospodarczy prowadzi działalność i na rzecz mieszkańców i na rzecz gości – tak nazwijmy czyli upraszczając - studentów i turystów, czyli odwiedzających. Mieszkańcy za tą ogólną „usługę” UMK – i jego jednostek gospodarczych płacą, podatkami – ale dlaczego za tą usługę nie maja płacić ci, którzy podatków nie płacą? To za nich ma płacić mieszkaniec – oni śmiecą – kto inny płaci. Wiem, że stawiam problem trudny do praktycznego rozwiązania – ale ani to nie znaczy, że problemu dyskryminacji mieszkańców, karania ich za to ze mieszkają w Krakowie - nie ma, ani też, że trzeba się godzić na narzucone rozwiązania, w których tylko wskaźniki maja być dostosowane do bilansowania się firmy w tym sposobie jej działania jaki jest. Dodatkowo podpowiem – jak to się dzieje że panowie z wózeczkami uchodzący za meneli (bo wcale i nie koniecznie są nimi) jakoś na tym co znajdują zarabiają? Namawiam, by podejść do tematu nieco inaczej niż do tej pory i na to skierować wysiłek koncepcyjny i konsultacyjny.
Wracając do wywiadu – co po chwilę mamy w nim motyw – wniosek-– to Ci to co u góry – to Wam mieszkańcy robią nakazem bilansowania firmy i zakazem dotowania firmy i uchwałą. Trudno też pominąć konieczność poważnego potraktowania możliwości podejścia do odpadów z uwzględnieniem przestępczej działalności jako wpasowanej w plan biznesowy co sugeruje część drugiego z cytowanych tu zdań. Kraków – ma system a inni – rękoma usłużnych pomocników pozbywają się odpadów przekraczając prawo. Co to za argument?. I to ustach prawnika, profesora prawa? Jeśli już to działając w granicach prawa – to raczej mała Gmina ponosi proporcjonalnie większe a na pewno inne obciążenia.
Dalej – w wywiadzie mieliśmy poruszoną sprawę Stadionu Wisły – niestety dziennikarzowi nie wpadło jakoś na myśl pytanie o faktycznie możliwe plany zabudowy pierzei i zagospodarowania całych Błoń. Od paluszka po rękę i resztą. Niemożliwe? A jednak – stawiam orzechy przeciw walucie, bo wiemy – a nie jest to wiedza tajemna, że biznes nie zna słowa kadencja, choć tej zaczynają się pokazywać już wymierne ramy. Bez przesady – ta jedna to raz a i następna czy może być wykluczona? Wystarczy.
Tyle zdążyłem usłyszeć w tej części wywiadu, której byłem słuchaczem i w której podziwiałem sprawność żonglerki wg przepisu ks, prof. J, Tischnera.
Obiecałem użyć i Jego przykładu.
Jak wiadomo ks. Prof. pochodził z Łopusznej i miłował Podhale.
Polecam filmik wyświetlany w specjalnie wybudowanym pawilonie na Zaporze w Czorsztynie – w którym to filmiku (Warownia przeciw żywiołom) został On w swym entuzjazmie i miłowaniu krainy użyty jako narrator siedzący na łodzi spływowej i opowiadający nie tylko o powodzi i znoszonych mostach ale i o deficycie wody pitnej jaka miała miejsce na tych terenach. Tej miała zaradzić zapora – błogosławieństwo. Tyle – że ani litr wody ze spiętrzenia nie jest pobierany jako woda do picia. Owszem jest, raczej mała, elektrownia szczytowo pompowa (a więc w saldzie – wcale nie producent a raczej akumulator energii) i funkcja retencyjna, która od zera została w parę dni wypełniona – gdy to zbiornik był dopiero zalewany – a napłynęła fala powodziowa w czasie słynnej powodzi w 1997 r .
W swym entuzjazmie – ks. prof. po prostu nie zauważył, że ktoś Mu z tą wodą do picia założył najzwyklejszy, propagandowy kit. Bo też i film, o którym piszę jest taką jeszcze soc-agitką wobec protestów przy budowie Zapory (lata 80 –te) i o ile wiem jest do tej pory wyświetlany jako atrakcja turystyczna zwiedzających Zaporę i Zamek w Czorsztynie.

 

 

Feliks Stalony-Dobrzański

 

Kraków 26.02.2