Gliński II bo to już druga notatka o tym panu, w której ponownie chcę rozładować swoją frustrację odnośnie mechanizmów utrzymujących go w rządzie. Jestem normalnym człowiekiem z prawem do zgrzytania zębami i pewnej czynności zaczynającej się na "wk",a uruchamiającej się automatycznie na widok tego, co wyrabia się w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Zapowiedzi były szczytne.

Nowa jakość kultury, nowy sposób tworzenia jej. Chcąc budować IV Rzeczpospolitą trzeba zreformować kulturę. Zmienić wartości dydaktyczne, akcenty położyć gdzie indziej zaś patriotyzm pokazać w nowym świetle, tak aby wizja tego, co było splatała się z tym, co jest i co będzie. W praktyce miało to przełożyć się na nowe, prężne kino, premiowanie wartości ważnych dla społeczeństwa i polityczne umacnianie idei IV RP.
Piotr Gliński, który jak czytam, kiedyś, dawno na jakimś spotkaniu partyjno-rządowym pomylił Jarosława z Lechem Kaczyńskim wcale tym faktem sobie nie nagrabił. Bracia Kaczyńscy byli pewnie przyzwyczajeni do takich pomyłek, więc żaden negatywny tuman nie przesłonił ich relacji z Glińskim. Wręcz przeciwnie, podobne pochodzenie, powstańczy sznyt ich rodziców oraz wspólny język i pozornie wspólne poglądy dały mocnej próby wzajemną sympatię i zrozumienie osoby jak i idei przez nią głoszonej, zwłaszcza pomiędzy Glińskim, a Jarosławem Kaczyńskim. Sądzę, że najzwyczajniej w świecie, dobrze im się gadało i przebywało w swoim towarzystwie. Przeszli na "ty", co z Jarosławem Kaczyńskim jest trudne jak oswojenie basiora i owa zażyłość trwa ponoć do dzisiaj.
Kultura dla nowej, patriotycznej ojczyzny, jako ta która buduje społeczeństwo katolicko-patriotyczne i jednocześnie mu służy. Takie były założenia. Podporządkowanie idei miało stać się jeśli nie dominujące, to przynajmniej znaczące, a na pewno równoważące liberalno-lewackie wpływy na kulturę jakie zaistniały za Tuska, ale także i grubo przed nim, bowiem w Polsce pookrągłostołowj mało kto czynił z patriotyzmu i religii wartość dodaną. Gliński miał to zmienić, a Jarosław Kaczyński sprawiał wrażenie jakby w tym zakresie ufał mu bezgranicznie. Przełom jednak nie nastąpił, a rządy Glińskiego, bardzo szybko, zamieniły się w najzwyklejsze na świecie administrowanie i tak mocno kontestowane przez opozycję. Aż żal było patrzeć jak góra rodziła mysz i rodzi nadal.
Jarosław Kaczyński powierzając Piotrowi Glińskiemu tekę ministra kultury i dziedzictwa narodowego i czyniąc go wicepremierem nie zauważył, jak się wydaje, jednej rzeczy. Gliński nie jest ulepiony, nomen omen, z tej samej gliny co Jarosław Kaczyński. Prezes Prawa i Sprawiedliwości, albo nie widzi tego, albo nie chce widzieć bowiem z Piotrem Glińskim czują się obaj jak dwa wesołe delfiny w dużym basenie z wodą morską. Po prosu i najzwyczajniej w świecie dobrze prezesowi z ministrem kultury, a częstotliwość na której nadaje Kaczyński jest taka sama jak u Glińskiego. Jest jednak rzecz, która diametralnie i organicznie niemal różni obu panów. Jarosław Kaczyński to heavy patriota, wychowany na kulcie marszałka Piłsudskiego z jasnym, do bólu negatywnym stosunkiem do lewicy i liberalizmu. Gliński, współtwórca polskich zielonych, którego dom, gdy był jeszcze tylko profesorem zawsze jawił się jako dom otwarty, gdzie dobrze czuli się zarówno opozycjoniści jak i zieloni, liberałowie, lewacy i hipisi, nigdy nie był ultra konserwatystą. Zawsze skrywał w sobie liberała, czego dowiódł wstępując swego czasu do Unii Wolności. Trudno powiedzieć czy ów "dom otwarty", nad którym unosił się liber-socjalizm z pacyfą w tle i zieloną prawdą wiary, uczynił z Glińskiego liberała, czy też jego liberalizm motywował go do spraszania do niego takich, a nie innych gości?
Miały być filmowe superprodukcje i wspaniały pomnik Bitwy Warszawskiej. Obietnice promowania prawdziwej sztuki i idei polskiego patriotyzmu jawiły się jako realne zapowiedzi powstania nowej jakości i nowego świata jakże potrzebnych, cementujących naród w duchu patriotyzmu i wiary, treści. Skończyło się na kilku filmikach nie leżących nawet obok superprodukcji, projekcie wielkiego "świdra" mającego robić za pomnik Bitwy Warszawskiej, połączenia Muzeum II Wojny Światowej z Muzeum Westerplatte oraz kupienia za pół miliarda złotych kolekcji Czartoryskich, o której złośliwi mówią, że według prawa zainicjowanego jeszcze przez Komorowskiego, a zatwierdzonym przez Dudę, i tak nie mogłaby zostać wywieziona z Polski. Na samym końcu jest także, co tu ukrywać, mało chwalebna, pomoc dla artystów i przedsięwzięć artystycznych w dobie pandemii. Zarzuty odnośnie, nazwijmy to, mało frasobliwego podziału środków były tak duże, że pomoc tą wstrzymano. Obok wspierania sztuki mało ambitnej oraz tych, których ze względu na ich własny potencjał wspierać nie trzeba było. Zarzucono Glińskiemu wspieranie takich tuzów estrady jak Janda. Karolak czy Egurola, co samo w sobie mogło być uznane za szczytne, ale również przeciw skuteczne, bowiem osoby te i tak nie docenią owej pomocy i robić będą to, co robiły do tej pory czyli sypać piach w tryby państwa i działać przeciw rządowi. Liberalny egalitaryzm Glińskiego wygrał z politycznymi interesami jego partii i państwa. Gliński zachował się jak ktoś podający tlen zmęczonemu mordercy z siekierą, który go gonił i fakt ten z pewnością nie zostanie zapomniany.
Piotr Gliński sprawia wrażenie, że od bardzo dawna siedzi okrakiem na barykadzie. Po jednej stronie umocowany w Prawie i Sprawiedliwości, wypromowany na wicepremiera i chyba nadal lubiany przez prezesa. Po drugiej - z liberalnym odchyleniem, wywodzący się z warszawskiej elity intelektualnej i cały czas chcący do niej należeć. Gliński nigdy do końca nie opowiedział się po którejś ze stron mocy. Bycie w strukturach PiS daje mu władzę, jeśli nie prawdziwą to przynajmniej jej miraż i na pewno poczucie znaczenia. Dobra znajomość z prezesem to także rzecz nie do przecenienia, a sama pozycja z pewnością zaspokaja jego próżność. Jednak Gliński chce czegoś innego. Pragnie uznania środowiska, z którego wyszedł owej profesorsko-salonowej liberii, na opinii której, z nieznanych powodów tak bardzo mu zależy. Jej akceptacji pożąda bardziej niż Trump głosów wyborczych i dla zdobycia poklasku i uznania owych ludzików o mentalności napiętego intelektualnie, że aż szwy trzeszczą, przebiegłego Dulskiego, gotów jest udzielić wsparcia finansowego nie jednej ale tysiącom Jand i Karolaków i Bóg wie komu jeszcze, byle by tylko pochodzi z salonu.
Basen, w którym ów delfin w skórze starszego pana pływa z prezesem wydaje się bezpieczny. Oboje radośnie skaczą przez zrobione z ich ulubionej, specyficznej dialektyki i retoryki, obręcze, a sam prezes zdaje się nie dostrzegać, że za Glińskim snuje się smuga liberalizmu. Widzą to jednak inni i fakt ten nie czyniąc wyraźnej szkody Glińskiemu uderza w samego Kaczyńskiego. Czyni bowiem z niego wodza, który stracił czujność i stępił polityczny refleks. Fakt ten w końcu zostanie przez prezesa dostrzeżony, a wtedy dymisja i ostracyzm będą najmniejszymi z problemów Piotra Glińskiego.
Nic nie broni wicepremiera i ministra kultury, dziedzictwa narodowego i sportu. Nie idą za nim żadne sukcesy, zaś wcześniejsze, szczytne zapowiedzi brzmią teraz jak pęknięty dzwon. Gliński okazał się bowiem jedynie mało rzutkim administratorem "masy kulturowej", nie wnoszącym absolutnie niczego do wizji IV RP prezesa Kaczyńskiego. Nie potrafił wybudować nawet pomnika upamiętniającego Bitwę Warszawską, a jego zrzucanie winy na samorząd warszawski, brzmiał jak pomawianie przez złośliwego Jasia. Polska kultura skrzeczy, zaś usadowieni w owej kulturze wrogowie obecnej opcji politycznej mają Glińskiego za głupca albo za karierowicza a w najlepszym razie za chorągiewkę na PiSowskim wietrze.
Miała być erupcja polskiej kultury, a skończyło się na starszym panu, tłumaczącym się dla czego dał kilkaset tysięcy Jandzie. Taki Gliński nie tylko szkodzi kulturze, ale szkodzi Polsce. Dożyliśmy bowiem czasów gdy nie wolno karmić tych, którym marzy się zmieniać Polskę na modłę Sylwii Spurek czy profesora Krzemińskiego. Dzisiaj nie można mieć wątpliwości, a siedzenie okrakiem na barykadzie skutkować powinno, dyskredytującymi politycznie, wielkimi jak arbuzy hemoroidami.

Tekst ukazał się na Salon24.pl 2 grudnia 2020r