Podstawą szczęścia jest wolność, a podstawą wolności odwaga.- Tukidydes

Wyobraźmy sobie sytuację, w której stworzyliśmy wspólnotę mieszkaniową i dzięki temu ruchowi upiększyliśmy nasze otoczenie, zoptymalizowaliśmy koszty utrzymania budynku i podnieśliśmy zdolności negocjacyjne wobec poddostawców. Było fajnie. Miód, malina, fiołki… Pewnego dnia, część członków wspólnoty wpadła na zadziwiający pomysł i postanowiła urządzić życie pozostałym według własnej sztancy. Zaczęły się zatem pojawiać nakazy, zakazy i procedury według których wszyscy członkowie wspólnoty winni postępować. Zrazu na tzw. przestrzeni wspólnej.

A potem… Najbardziej zagorzali nowinkarze bez pukania poczęli włazić do naszych mieszkań i wydawać polecania dotyczące umeblowania, rodzajów posiłków, czasu ablucji, sposobu spędzania wolnego czasu, posiadania ilości i rodzaju „braci mniejszych”, korzystania z samochodu… Hmm… Mogę założyć się o wszystko, iż na takie dictum większość z nas zareagowałaby alergicznie. Niektórzy, nie bacząc na pozycje i rodzaj używanego przez nich perfum, bez owijania w bawełnę i patrząc prosto w oczy delegacji „reformatorów” sprzedaliby im kopa i dołożyli kilka grubych słów na do widzenia. Tak czuje i działa homo sapiens. Normalny homo sapiens. Rzecz jasna znaleźliby się i tacy, którzy wspomniane polecenia przyjęliby potulnie, a może nawet z radością. Wszak postęp über alles! Więcej nawet! W łonie poszczególnych rodzin pojawiłaby się niejedna czarna owca gotowa kolaborować z intruzami. Tak. To pozornie jedynie taka sobie historia. Problem w tym, że w takiej sytuacji znajduje się dzisiaj nasz kraj. Muszę podkreślić, że tak naprawdę nie jest to niczym nowym. Takie sytuacje zdarzały się w naszej historii nie raz i nie dwa. Przykład?

Na przełomie XI i XII w., czyli wtedy gdy Polska dopiero się kształtowała, odchodzący z tego świata książę Władysław Herman, na prośbę o wyznaczenie następcy, miał wypowiedzieć takie słowa:
Moją jest wprawdzie rzeczą, jako człowieka starego i słabego, podzielić między nich królestwo i sądzić o tym, co jest teraz; lecz jednego wywyższyć nad drugiego lub też dać im zacność i mądrość to nie jest [już] w mej możności, lecz w mocy Boskiej. To jedno natomiast pragnienie mego serca mogę wam odsłonić, iż życzę sobie, byście po mojej śmierci wszyscy jednomyślnie posłuszni byli roztropniejszemu [z nich] i zacniejszemu w obronie kraju i w gromieniu wrogów. Tymczasem zaś tak, jak podzielone zostało między nich królestwo, niech każdy dział swój dzierży. Po śmierci mojej atoli Zbigniew niechaj ma Mazowsze wraz z tym, co obecnie posiada, Bolesław zaś, prawy syn mój, niech obejmie główne stolice królestwa we Wrocławiu, w Krakowie i w Sędomirzu. Na koniec zaś, jeśliby obaj nie byli zacni lub jeśliby przypadkiem niezgoda ich rozdzieliła, to ten, który by do obcych przystał ludów i sprowadził je dla zniszczenia królestwa, niechaj pozbawiony władzy straci prawo do ojcowizny; ów zaś niech tron królestwa na wieki prawnie posiędzie, który lepiej będzie się troszczył o sławę i pożytek kraju.


Wprawdzie nie mamy pewności czy stojący nad grobem polski władca naprawdę wyraził swą ostatnią wolę w ten sposób, ale nie ulega wątpliwości, iż w ówczesnych nadwiślańskich elitach (przynajmniej w przeważnej ich części) panowało takie właśnie przekonanie. Uznano, iż ten kto dla rozstrzygnięcia sporów wewnętrznych sięga po pomoc zagranicy (Zbigniew) jest godny potępienia i nie wart wsparcia. Wybrano zatem Bolesława. Mówiąc krótko: pragnienie życia według zasad stanowionych przez samych mieszkańców Polski, trzymanie na dystans obcych i przywiązanie do rodzimej tradycji było niezwykle ważnym faktorem w rozumieniu naszych antenatów. Ten naturalny pogląd w bardzo krótkim czasie zderzył się z ideami panującymi poza granicami Polski. Nasz zachodni sąsiad miał zupełnie inne spojrzenie na kwestie relacji międzynarodowych. Niemiecki cesarz, ufny w potęgę Sasów, Bawarów, Franków, Turyngów, Fryzów, Alzatczyków i pozostałych plemion germańskich, był przekonany, iż wschodnie dzikusy winni wsłuchiwać się w jego słowa z nabożnym lękiem i w trymiga realizować cesarskie polecenia. Tym bardziej, że znalazł pretekst, pod którym postanowił urządzić życie Polakom, a przy okazji zneutralizować i osłabić wschodniego sąsiada. W związku z powyższym „zalecił” zasiadającemu na książęcym stolcu Bolesławowi następujące postępowanie:
Dlatego winieneś albo przyjąć z powrotem brata swego, oddając mu połowę królestwa, a mnie płacić rocznie 300 grzywien trybutu, lub tyluż rycerzy dostarczyć na wyprawę, albo ze mną, jeśli czujesz się na siłach, podzielić mieczem królestwo polskie.

Trzeba powiedzieć, że Niemiec źle trafił. Rządy nad Wisłą po swym ojcu przejął bowiem prawdziwy „lew”. Człowiek brutalny i pozbawiony skrupułów ale jednocześnie dzielny, utalentowany, waleczny i niezwykle inteligentny. Nie zważając na majestat cesarski odpowiedział:
Jeżeli pieniędzy naszych lub rycerzy polskich żądasz tytułem trybutu, to mielibyśmy się za niewiasty, a nie za mężów, gdybyśmy wolności swej nie bronili. Do przyjęcia zaś buntownika lub do podzielenia się z nim niepodzielnym królestwem nie zmusi mnie przemoc żadnej [obcej] władzy, a chyba tylko jednomyślna rada moich [doradców] i swobodna decyzja mojej własnej woli. Przeto jeślibyś po dobroci, a nie z pogróżkami zażądał pieniędzy lub rycerzy na pomoc Kościołowi Rzymskiemu, uzyskałbyś zapewne nie mniej pomocy i rady u nas niż twoi przodkowie u naszych. Zatem bacz, komu grozisz: jeśli zaczniesz wojnę, znajdziesz ją!

Warto dodać, iż Krzywousty zdawał sobie sprawę z faktu, że imperator ma wielu popleczników. Wewnętrznych i zewnętrznych. Wśród nich – a jakże! – znaleźli się i Czesi. To taka wielowiekowa tradycja… Tak o postawie naszych słowiańskich „braci” wspominał nasz najstarszy dziejopis:
Nadto także Czesi, nawykli do życia z łupów i grabieży, zachęcali cesarza, by wkroczył do Polski, zapewniając go, że dobrze znają drogi i ścieżki wiodące przez polskie lasy.
W końcu sierpnia i we wrześniu roku 1109 przeważające siły niemiecki wraz ze wspomagającymi ich Czechami oblegały umocniony gród głogowski. Początkowo siły najeźdźców zdobyły przewagę i spowodowały, iż grodzianie wysłali poselstwo do cesarza. Dla zabezpieczenia uczciwego negocjowania najznaczniejsi mieszkańcy (elita!) wydali jako zakładników własne dzieci. Gdy po nierozstrzygniętych negocjacjach, zgodnie z panującym ówcześnie w Europie zwyczajem, poprosili o oddanie zakładników, Niemcy ustami cesarza odpowiedzieli tak:
Owszem, jeśli mi gród oddacie, to zakładników nie będę zatrzymywał, lecz jeśli mi opór stawiać będziecie, to i was, i zakładników w pień wytnę.
Na to grodzianie: "Możesz wprawdzie dopuścić się na zakładnikach wiarołomstwa i mężobójstwa, lecz wiedz [o tym], że w ten sposób żadną miarą nie potrafisz uzyskać tego, czego żądasz!
Tego rodzaju odpowiedź zagotował krew w żyłach germańskich najeźdźców. Któż bowiem poważyłby się tak hardo stawać wobec podbójców Połabia, północnej Italii, dzikich Madziarów, Saracenów, Francuzów, Duńczyków?

Zewsząd zatem przypuszczono szturm do grodu i z obu stron podniósł się krzyk potężny. Niemcy nacierają na gród, Polacy się bronią, zewsząd machiny wyrzucają głazy, kusze szczękają, pociski i strzały latają w powietrzu, dziurawią tarcze, przebijają kolczugi, miażdżą hełmy; trupy padają, ranni ustępują, a na ich miejsce wstępują zdrowi. Niemcy nakręcali kusze, Polacy - machiny oprócz kusz; Niemcy [wypuszczali] strzały, Polacy - pociski oprócz strzał; Niemcy obracali proce z kamieniami, Polacy kamienie młyńskie z zaostrzonymi drągami. [Gdy] Niemcy, osłonięci przykryciem z belek, usiłowali podejść pod mur, Polacy sprawiali im łaźnię płonącymi głowniami i wrzącą wodą. Niemcy podprowadzali pod wieże żelazne tarany, Polacy zaś staczali na nich z góry koła, nabijane żelazem; Niemcy po wzniesionych drabinach pięli się w górę, a Polacy nabijali ich na haki żelazne i podnosili w powietrze.
Dzielna postawa głogowian doskonale współgrała z planami Krzywoustego. Tenże, korzystając z bohaterskiej postawy swych rodaków, nie ustawał w wysiłkach uprzykrzających życie napastnikom. Nękał ich we dnie i w nocy, w czasie słonecznym i podczas deszczu, znienacka i otwarcie…
W ten sposób tak liczne i sprawne wojsko [interwentów] wprawił w taki strach, że nawet Czechów, urodzonych łupieżców, zmusił, by jedli własne zapasy albo [całkiem] pościli. Nikt bowiem nie śmiał wychylić się z obozu, żaden giermek nie poważył się trawy zbierać, nikt nie wychodził nawet za swą potrzebą poza rozstawioną linię straży. Obawiano się Bolesława w dzień i w nocy, ciągle mając go w pamięci, nazywano go "Bolesławem, który nie śpi.

Henryk V widząc zmęczenie, straty i strach panujący w szeregach własnych wojsk oraz nieustępliwość Polaków, postanowił wyjść z konfliktu z twarzą. W tym celu wysłał do księcia polskiego list następującej treści:
Cesarz Bolesławowi, księciu polskiemu [oświadcza] swą łaskę i pozdrowienie. Poznawszy twą dzielność, przychylam się do rad moich książąt i otrzymawszy 300 grzywien, spokojnie stąd odejdę. Wystarczy mi to za dowód czci, jeśli pokój będzie między nami i miłość. Jeśli zaś nie spodoba ci się na to zgodzić, to rychło możesz mnie oczekiwać w swej krakowskiej stolicy.
Najpotężniejszy władca Europy znów się mocno przeliczył, bo młody Bolesław tak odrzekł cesarzowi:
Bolesław, książę polski [ofiarowuje] cesarzowi pokój, ale nie za cenę denarów. Do waszej cesarskiej woli pozostaje iść [dalej] lub wracać, lecz postrachem lub dyktując [jednostronnie] warunki nie znajdziesz u mnie nawet jednego lichego obola. Wolę bowiem w tej chwili stracić królestwo Polski, broniąc jego wolności, niż na zawsze spokojnie je zachować w hańbie [poddaństwa]!

Pominę dalszy rozwój wypadków, gdyż efekty ekspedycji mającej na celu postawienie Polaków do pionu najlepiej charakteryzują słowa Galla Anonima:
Z takim to tryumfem opuścił cesarz Polskę, wynosząc mianowicie żałobę zamiast wesela, trupy poległych zamiast trybutu na wieczną rzeczy pamiątkę.
Przełóżmy teraz opisane wydarzenia na współczesność. Dziś, po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, zarówno krajowe jak i zagraniczne siły sprzysięgły się przeciw większości Polaków. Zdawać się może, iż siły przeciwników są przemożne. To najpewniej jest prawdą. Rzecz w tym, że we wszelkich konfliktach poza pieniądzem, gospodarką, liczbą ludności itd. liczy się jeszcze coś. Tym „czymś” jest morale, wola walki i przekonanie o słuszności sprawy. Historia zna wiele przypadków, gdy strona potencjalnie skazana na klęskę wychodziła z konfliktu z tarczą. Takim wzorcem powinny być dla nas przypadki z czasów Bolesław Krzywoustego. Wtedy to przewaga naszego zachodniego sąsiada był przytłaczająca. Znacznie większa niż dziś. Liczne i bogate miasta Bawarii, Burgundii i Nadrenii, zasobność skarbca cesarskiego, co najmniej czterokrotna przewaga Niemców w zakresie potencjału ludzkiego, przewaga w uzbrojeniu… A jednak to my wygraliśmy. Obroniliśmy nasz świat. Dlatego oczekuję od naszych władz, aby mimo przepotężnych nacisków, istnienia V Kolumny i wszechobecnej wrogiej propagandy mądrze i konsekwentnie podążały drogą jednego z największych Piastów. Naszych odważnych Piastów.

Tekst ukazał się na Salon24.pl 9 października 2021r