felekJestem oczywiście tylko krakusem. Taki na co dzień, widzi rzeczy dla których zjeżdżają się ludzie z całej Polski i z różnych zakątków świata. Jak jeszcze się cokolwiek wie o tym jak Kraków i jego zabytki się zmieniały, przestają być obce dylematy konserwatorów, które są zrozumiałe choć też czasem niestety wprost sięgają absurdu wymagań tychże. Czasem można wysoko sobie cenić to, że takie osoby są i że mają taką rolę przy podejmowaniu decyzji ale czasem można westchnąć – po cholerę jeść tą żabę niejednokrotnie księżycowych wymysłów konserwatorów.Z  jednej strony przecież gdyby wtedy istniał konserwator zabytków – czy powstałaby Kaplica Zygmuntowska? Ile byłoby dylematów przy wieszaniu Dzwonu Zygmunt?

Z bliższych – jak by się ślimaczyło podnoszenie z ruin tego co pozostawili Austriaccy zaborcy po wykupie Wawelu od Cesarza? Sukiennice – jak się mają do tych może i Kazimierzowskich czy tych nawet z połowy XVIw
Pod tym względem Kraków to przekładaniec wspaniałego świadectwa kolejnych nawarstwień prawd i legend. Od hejnału po Lajkonika . Od reliktów preromańskich i ciągłych nowości w tym zakresie - poprzez ewolucje właściwie każdego budynku i substancji, aż po kolejne realizacje czy dylemat zasłaniania Wawelu przez balon. Wyczynów deweloperki i ich relacji do konserwatorów – nie rozwijam.
Jak sobie wyobrażam, każdy konserwator staje przed dylematem na czym się zatrzymać w powrocie do stanu pierwotnego. Restaurując Rynek – wrócić do poziomu 2,5 m niżej czy może do czasów Zygmuntowskich może do XIX w – czy S. Pryliński z J. Matejką mieli by szanse na jak to nazwać odnowę, restaurację a może wręcz przebudowę Sukiennic jako budowli XVI wiecznej? A może jakiejś wersji wcześniejszej. Co konserwator by powiedział na wygląd Wieży Ratuszowej z lwami i wykuszami Ciągnąć można długo i przy każdym zabytku. W kościele Kościoła OO. Dominikanów wrócić do stanu sprzed pożaru, to samo z kościołem OO. Franciszkanów? Wymieniam te bo są miejscami mi bliskimi od dzieciństwa i wczesnej młodości. S. Wyspiański był i pozostał gigantem dokonań artystycznych, myśli o Polsce i Polskości. Nie ulega wątpliwości, że wniósł wiele do myśli o niepodległości. To między innymi na jego przykładzie się nauczyłem, że artystą można nazwać tylko tego, kto ma warsztat i przenosi nim myśl ważną dla człowieka a nie destrukcję.
W sumie są to powody, dla których ze dziwieniem, rezerwą i dużymi wątpliwościami odnoszę się do sporu wokół rezultatów konserwacji polichromii w kościele oo. Franciszkanów. Na ów spór nakładają mi się okoliczności w których owo dzieło powstawało, co oznaczało, co przenosiło ludziom tamtego zaborowego i popożogowego czasu.
Ileż trzeba mieć niewiedzy albo i złej woli by o tej polichromii powiedzieć w ogóle i dosłownie – malowidło. To już wedle relacji dziennikarki mówi formalny fachowiec – pan Rafał Kalinowski, że owe malowidła były wykonane słabo. Słabo? Dwuznacznie to brzmi. Ocena treści i formy czy jakości wykonania. A może się zastanowić nad owym dylematem konserwatora – który został rozstrzygnięty jak sądzę znakomicie obecną konserwacją. Co Wyspiański namalował jakie treści przeniósł i dlaczego nastąpiły potem zmiany – to ścieżka powrotu do oryginalnego dzieła – nie malowidła. Malowidło to jest jeleń na rykowisku sprzedawany na targu. Czy S. Wyspiański dysponował środkami technicznymi i materiałowymi by wykonać samą polichromię w inny sposób? Ważne jest to, co namalował, co przekazuje obrazem – i do tego właśnie powrócił obecny wykonawca odnowienia – i chwała Mu za to.
Co do samej polichromii Matki Boskiej, bo to Jej wizerunek jest centrum ataku. Matka Boska jest jedna za to jest cała chmara wizerunków. I każde wyobrażenie jest właściwe sobie. Ikona , bo to jest ikona, na dzisiejsze czasy można ją nazwać znakiem ekumenizmu – Matki Boskiej Częstochowskiej wcale nie kłoci się z wieloma innymi Jej wyobrażeniami łącznie z tymi z Ameryki Południowej. S Wyspiański to czuł, wiedział i zastosował. Cóż ma być niewłaściwego w Matce Boskiej z twarzą chłopki z Bronowic w stroju krakowskim? Tak jak ta z Guadelupe czy ta z Kalwarii Zebrzydowskiej czy Pasierbca. W tym wyobrażeniu Ona też jest nasza, lokalna – bo wszak Matka Boska była prostą dziewczyną z ludu – i ze swą otwartością i prostotą wtedy powiedziała Niech mi się stanie. Jakież to było odważne w tamtych warunkach jaka była wiara i zufanie?
Ten, kto wykonał ową konserwację wiedział co robi wracając do źródła, czasów i zamysłu Wyspiańskiego co jest udokumentowane szkicami.
Tym bardziej wręcz przeraża mnie perspektywa obrad wielkiego grona specjalistów. Głosowanie nad sprawami i to nie tylko artystycznymi? Jakieś szaleństwo wiary w demokracje – odzwyczajanie odbiorców o samodzielnego oglądu i rozumienia pracy artysty. I Autora i Konserwatora. Czyżby w tych sprawach człowiek miałby otrzymywać papkę gotowych osądów uznanych przez głosowanie za poprawne? Zapytać samego S. Wyspiańskiego się nie da ale to co zrobił i rysunki projektu które zostawił – to jest Jego opinia.
Słabe i malowidło – ileż trzeba niezrozumienia rzeczy, które nawet dla laika przemawiają. Jak ma się wyrażać pogląd to niech on będzie przynajmniej przemyślany a nie powtarzany za kimś wielce nawet utytułowanym mówiącym o szczytach myśli „słabe” „malowidło” „a fe - chłopka”. To też za czasów Wyspiańskiego – ponoć mówiono – to ma być Bóg Ojciec? Czy o „Weselu” to reportaż ze skandalu krakówka
Jakoś nie ma dziś sprzeciwu wobec bezczeszczenia symboli narodowych i religijnych w rzekomo postępowych spektaklach, na które są wydawane pieniądze podatnika, te które zgodnie z tytułem powinny być kierowane na troskę o kulturę i dziedzictwo narodowe - a niestety nie zawsze są.
W sumie w sprawie dzieła S. Wyspiańskiego sama zapowiedź debat nad rezultatem pracy konserwatorów nasuwa dwa ważne pytania
Pierwsze brzmi tak;
Zapewne przed podjęciem prac nie tylko podjęto decyzję, że owa konserwacja musi być podjęta, wykonawca musiał pokazać co ma zamiar wykonać za te pieniądze na jakie opiera umowa. Nawet więc gdyby tego od Niego nie wymagano, to by oznaczało, że zaufano Jego biegłości, fachowości i uznano zasadność wyboru pełnego powrotu do myśli i pracy samego S. Wyspiańskiego.
Za tym więc musi podążyć drugie pytanie
Powinno ono dotyczyć mechanizmu wydawania kasy. Nie na ten cel a o sposób czy mechanikę używania całkiem zasadnie deklarowanego zamiaru
W Gdańsku już Pani Prezydent wypraktykowała sztukę wydania kasy na wiaty (i przez wiaty) przystankowe – czyli pracę dla miasta
Wiaty zapewne potrzebne, projekt zatwierdzony – wykonanie i kiwanie oraz ponowne wydanie kasy na demontaż, następny projekt, zatwierdzenie i wykonanie Taka pompka ssąco tłocząca.
U nas – patrz pkt pierwszy – podjęty słuszny zamysł konserwacji, zaakceptowane wykonanie. Wystarczy zakwestionować, debatować i debatować i rozważać – i mamy zasadność wydania następnej kasy.
Konserwacja wykonana – zapewne zgodnie z wcześniej – wszystko jak ale przyjętą koncepcją a teraz co? Następna kasa na zmiany i co ważne – pod dyktando tych, którzy za skutki finansowe swych wyroków bez odwołania się od niech nie będą odpowiadali. Cenię delikatność prof. B, Krasnowolskiego ewidentnie hamującego pochopną i chyba podejmowaną bez rozważenia tego co tu piszę a zapowiadaną nagonkę i chęć zainicjowania następnych wydatków.
Mogę wiedzieć lub nie, wyczuwać lub nie odczuwać wagi tego co zrobił wielki artysta S. Wyspiański. Jednak jako podatnik mam prawo się zapytać nie tylko o kwestie artystyczne dyskutowane w kółku zainteresowanych znawców może nawet i skłóconych, ale na pewno spóźnionych mędrców ale też stawiać pytania o skutki i przyczyny finansowe takich, podkreślam, mocno spóźnionych i co ważne sądzę nieco wątpliwych (co jak sądzę wykazałem) rozważań. Dywagacje konserwatorskie mogą trwać i trwać – do kolejnej restauracji – strach powtórzyć – malowideł.
Podkreślam – jestem laikiem ale jak sam doświadczyłem – ogłoszenie perłą modernizmu kamienicy z wykonaną już dawno nadbudową zmieniającą nieodwracalnie wygląd elewacji – nie mówiąc o wadach technicznych kłócących się ze współczesnymi wymogami użytkowymi to przykład z całkiem niziutkiej półki możliwości używania funkcji konserwatora zabytków.
Przepraszam ale Kraków jest nafaszerowany przykładami które ilustrują i niestety motywują daleko idącą społeczną rezerwę i niezrozumienie dla tak potrzebnej zwłaszcza w tym mieście roli konserwatora.
Przykład mostu-wiaduktu kolejowego na Grzegórzkach aż się prosi.
Tak – bo to był przecież most – wiadukt kolejowy, który stał się wiaduktem. Czyżby zachowanie świadectwa tej formy i treści przeznaczenia nie wystarczało? To chyba nie Wawel a wymogi współczesnego funkcjonowania miasta są więc do pogodzenia i uwzględnienia. Nie – musiała trwać kołomyja.
To takie trudne? Czyżby konserwatorom i znawcom nie było potrzebne zrozumienie plebsu? I poparcie społeczne, akceptacja zrozumienie konieczności dostosowania się do wymogów konserwatora a nie postrzegania jego funkcji jak przeszkody i fanaberii?
I to Im daję pod rozwagę.


Feliks Stalony – Dobrzański
Kraków 2.12 21