Taki tytuł nosi książka poświęcona współpracy mieszkańców ziemi bocheńskiej z dramatem odbywającego się tuż za graniczną Wisłą powstania styczniowego. Autorka, Janina Kęsek na jej przygotowanie poświęciła kilkadziesiąt lat życia. Bo ? jak sama mówiła na promocji książki w siedzibie Bochniaków w Bochni, tematyka powstańcza towarzyszyła jej od dziecka.
Wszystko za sprawą dziadka, cenionego na Bocheńszczyźnie prof.. Stanisława Fischera. Dziadek urodził się kilkanaście lat po powstaniu styczniowym, ale za swojego życia stykał się z uczestnikami powstania styczniowego, którym udało się ujść carskim prześladowaniom na terenie Królestwa i znaleźli w miarę spokojną przystań na terenie cesarskiej Galicji. Janina Kęsek zdecydowanie dementowała panującą powszechnie opinię, że zaborca austriacki miał w stosunku do powstania i jego uczestników jakieś cieplejsze odczucia. Jest to tworzony po latach mit, zupełnie nie znajdujący potwierdzania w zachowanych dokumentach. Administracja austriacka, mającą jeszcze świeżo na rękach krew polskiej szlachty w sprowokowanej przez siebie Rabacji w stosunku do powstańców zza kordonu zachowywała się wyjątkowo brutalnie. Kary więzienia, prześladowania rodzin były na porządku dziennym. Janina Kęsek w swojej książce przytacza nawet przykłady jej ingerencji w treści pieśni religijnych.
Jestem pod dużym wrażeniem szerokiego warsztatu naukowego autorki. Jestem też jej wdzięczna za wykazanie w biografiach uczestników powstańców mojego przodka Wilhelma Kaweckiego. Na podstawie książki Janiny Kęsek rozumiem, dlaczego ? po 50 latach - tak dużo mieszkańców Bochni i okolic zgłaszało się do tworzonych w pobliskim Krakowie Legionów Piłsudskiego oraz dlaczego tak silny był ruch oporu w rejonie Bochni w czasie II wojny światowej.
Dziś w dobie powszechnego negowania naszej historii przez niedouczone ekipy rządzące, książka Janiny Kęsek pokazuje, że powinniśmy być z niej dumni i wyciągać wnioski na przyszłość. I za to jestem bardzo wdzięczna autorce.