Trzeba być wielkim buhajem intelektu, żeby jak pomorski marszałek Mieczysław Struk w kontestowaniu polityki rządu dojść do samozarażenia. Pojechał cichaczem do Włoch, wrócił też w dyskrecji. Kwarantanny więc uniknął, ale koronawirusa już nie. Teraz cały urząd trzeba odkażać, a jego pracownicy uciekli na urlop. Poza jednym na zwolnienie, bo szef go zaraził.

Trzeba być ekonomicznym Strukiem, żeby za symbole tęczowej wolności oddać to, co daje prawdziwą i godne ludu życie. Ćwierć wieku zapału dla wszystkiego co obce zaskutkowało jedynie upadkiem fabryk i banków, wsi oraz miast. W Krakowie Nowa Huta wygasła ostatecznie, gdy makaroniarze ten zryw biednego narodu przejęli. Warszawie po fabrykach aut oraz traktorów, tylko koreańsko-tureckie słowniczki zostały. Jakiś PAFAWAG we Wrocławiu, Cegielski w Poznaniu, czy Stocznia imienia wodza rewolucji w Gdańsku....ten czas to wspomnienie. Dziś w miastach tych, zwanych metropoliami aż roi się od reliktów przeszłości, które nikomu przez te lata przydać się nie miały. Trzeba być stadem głupich gęsi, żeby lecąc kluczami nad wygasłymi kominami napawać się ruiną i świeżym powietrzem. Nie ma produkcji, nie ma miejsc pracy. Nie ma pieniędzy, nie ma usług ani sprzedaży. Powstały wielkomiejskie enklawy starej Europy, czyli rynek zbytu dla ich tandety za grube pieniądze. Stać na to tylko koryto Struka świata władzy oraz target społeczny ją podtrzymujący. Spółki, spółeczki, przetargi, konkursy, układy oraz rozgrzebywane od lat te same pomysły. Polskie metropolie stały się zakładnikiem getta wolności, demagogii i propagandy, którą oświeca zielone światło dla developerów i światowych gigantów. Tylko gdzie z tego pieniądze na ich mieszkańców, trwałe miejsca pracy i stabilizacja ? Metropolie od lat żyją nienawiścią do organicznej i ciężkiej pracy, zwyczajnych ludzi, przeciętnej urody i wieku +50. Smutek tej polityki widać dziś szczególnie. Niema, bezbarwna i bezzapachowa epidemia prowokuje krzyk metropolii o pomoc rządu. Ich ulice stoją bez kolorów i puste, a jedyny zapach to zarażonych w szpitalu. Metropolie-wydmuszki uwalając raczkujący, rodzimy kapitalizm postawiły na naturę i turystykę w pięciogwiazdkowym wydaniu. Ich serce zamieszkuje przelotny obcojęzyczny dialekt, od którego istnienia zależy puls życia wielkich miast. Tubylców przesiedlono na peryferia, stawiając na usługi pod innego klienta. Dziś wizjonerzy lub spadkobiercy tej drogi nie wiedzą co i z kim robić, gdy zamknięte restauracje, puby, dyskoteki, muzea, hotele, hostele, pensjonaty i pod transatlantyki przystanie. Zastygł ten wielki przemysł dla wybranych, sztucznie rozdmuchany. Nawet Kraków ze swymi wiekowymi zabytkami zawisł na szubienicy neoliberalnej litanii. Toteż pobożne życzenia władców metropolii nie odnoszą się dziś tylko do powstrzymania fal koronawirusa rękami nadczłowieka z ich marzeń. Stryczkiem są owi tubylcy, którzy dawno odkryli, że taniej wypoczywać w słonecznej oddali.

Tekst ukazał się na Salon24.pl w dniu 30 marca 2020r