Bardzo możliwe, że apel smoleński będzie towarzyszył obchodom rocznicy Powstania Warszawskiego. Antonii Macierewicz zarządził, że pamięć o ofiarach katastrofy smoleńskiej ma być przywoływana na każdej uroczystości, która przewiduje udział honorowej asysty wojskowej, a pani premier Beata Szydło, dopytywana o tenże apel w kontekście rocznicy Powstania Warszawskiego, nazwała tę inicjatywę „piękną tradycją”, co jest dziwne zwłaszcza dlatego, że do tej pory ta „tradycja” zagościła szerzej w zbiorowej świadomości Polaków tylko raz i to całkiem niedawno, bo przy okazji rocznicy poznańskiego czerwca ’56.

Zagościła, i od razu rozpoczęło się od żenującej awantury, bo władze miasta apelu nie chciały, a MON chciał. Apel został ostatecznie odczytany, po czym niektórzy klaskali, a niektórzy wyszli, ot – Polska w pigułce.
Z dwóch powodów uważam, że forsowanie apelu smoleńskiego przy okazji wszystkich obchodów z asystą wojskową to pomysł bardzo niewłaściwy i nie mniej szkodliwy. Pierwszy powód jest taki, że niezależnie od tego, jakich logiczno-erystycznych wygibasów byśmy nie wykonywali, nie da się przekonująco zarysować symetrii pomiędzy ofiarami katastrofy smoleńskiej, a ofiarami Czerwca ’56 czy Powstania Warszawskiego, która to symetria uzasadniałaby wpisanie apelu smoleńskiego w kontekst uroczystości. Niezależnie od tego, jaką przyjmiemy perspektywę – czy będzie to perspektywa zamachu, czy katastrofy – ludzie, którzy zginęli pod Smoleńskiem nie podjęli żadnej decyzji o zaryzykowaniu swojego życia dla ojczyzny. Niezależnie od tego, jaką przyjmiemy perspektywę, ich śmierć nie była wynikiem świadomego poświęcenia, była wynikiem tego, że państwo polskie ich nie obroniło (albo przed Putinem, albo przed samym sobą). W tym sensie nie można mówić w kontekście Smoleńska ani o „poległych”, ani o „bohaterskiej śmierci”. To znaczy można, tylko że implicite dezawuuje się wtedy bohaterstwo tych, którzy chwycili za broń z pełnym przekonaniem i świadomością, zaryzykowali swoje życie dla ojczyzny, czy wreszcie poświęcili je, stając się autentycznie poległymi, czyli takimi, którzy zginęli w walce. Trzeciego wyjścia tutaj nie ma. Ofiary katastrofy w Smoleńsku nie podjęły z nikim żadnej walki, w której mogłyby „polec” w odróżnieniu od bohaterów, którym cześć i chwałę będziemy oddawać 1. sierpnia, jeżeli więc wpisujemy Smoleńsk w kontekst Powstania dokonujemy zabiegu który jest nie na miejscu, to raz, a dwa, że takim zabiegiem deprecjonujemy bohaterstwo antyniemieckiego zrywu. Przykro to brzmi tym bardziej, że racjonalny ogląd sytuacji przesłania nam wciąż żywa pamięć o tych, którzy zginęli w Smoleńsku, ale z perspektywy czasu będzie to wyglądało trochę tak, jakbyśmy my obecnie na równi z Piłsudskim czcili Narutowicza.
Tyle pierwszego powodu, mam także drugi. Moim zdaniem PIS, forsując apel smoleński na każdej rocznicowej uroczystości z wojskową asystą honorową, i wiedząc, że forsowanie to będzie budziło kontrowersje, mimo najszczerszych chęci i najlepszych intencji robi krzywdę pamięci o ofiarach tej katastrofy. Przez to, że idea apeli pamięci jest z powodów, które wyżej opisałem, wątpliwa, wpisuje się bardzo mocno w konflikt polityczny (w Poznaniu awantura, w Warszawie sprzeciw Rady Muzeum Powstania Warszawskiego). PIS ma oczywiście za sobą potęgę instytucji całego państwa, może więc wszelkie sprzeciwy bez problemu przełamywać i organizować apele tam gdzie chce i kiedy chce, tylko że w dłuższej perspektywie takie przełamywanie przyniesie skutek dokładnie odwrotny od zamierzonego. Nie da się odgórnie narzucić ludziom wrażliwości, którą powinni odczuwać w związku z narodową tragedią bez względu na to, ile apeli się zorganizuje, można za to z łatwością osiągnąć efekt przeciwny, czyli zniechęcić ludzi do tej wrażliwości i wywołać ich zobojętnienie, gdy się tak złożony emocjonalnie temat uczyni kolejnym elementem rytualnej tożsamościowej nawalanki oraz wtedy, gdy się z upowszechnianiem swojej wrażliwości po prostu… przesadzi.
Ta swoista nadgorliwość jest dla mnie logiczną konsekwencją tego, co opisywałem w swoich tekstach już kilkakrotnie, czyli zapędzenia się PIS-u do zamachowego narożnika. W czasach, gdy PIS był opozycją, teorię zamachu mógł Antonii Macierewicz snuć bez konsekwencji, wszystko jednak zmieniło się z chwilą objęcia władzy. Teraz PIS musi z tą teorią (czy jak chcą niektórzy, z tym faktem) zrobić coś konkretnego, tymczasem jak na razie udało się konkretnie wycofać z postulatów, które w czasach opozycyjnych były fundamentalne – komisja międzynarodowa i konieczność odzyskania wraku. A przecież niedługo nowa-stara komisja, która bada przyczyny katastrofy, będzie musiała przedstawić jakieś wnioski. Jak PIS ma zamiar postawić kwestię zamachu na forum międzynarodowym, gdyby komisja orzekła, że to był zamach, tego sobie nie wyobrażam. Jak PIS wyjaśni swojemu przekonanemu do wersji zamachu elektoratowi, że jednak zamachu nie było, gdyby komisja orzekła, że jednak nie było? Tego nie wyobrażam sobie tak samo bardzo.
Tkwi więc partia rządząca w tym zamachowym narożniku, a kontrowersyjny apel pamięci wydaje się być jakąś próbą tożsamościowej i symbolicznej rekompensaty za brak konkretnych rezultatów wyjaśniania katastrofy. Tylko że ta akurat rekompensata, moim zdaniem, w ostatecznym rachunku przyniesie więcej złego niż dobrego. A szkoda by było, bo przecież tak naprawdę nikt tego nie chce.

Tekst ukazał się na Salon24 13 lipca 2016r