Już naprawdę z trudem i nieukrywanym zażenowaniem spoglądam na wojenkę na prawicy pod tytułem media publiczne. Politycy PiS sprawiają wrażenie, jakby każdy z nich chciał zostać prezesem, mieć większy wpływ na to, co powinniśmy oglądać a czego nie, a przede wszystkim – są wygłodniali władzy w tym obszarze i rozmijają się coraz bardziej z wyobrażeniami własnego elektoratu. Doskonale obrazuje to starcie z Jackiem Kurskim. Jaki Kurski jest czy był, nikomu nie chcę przypominać.

Nie należę absolutnie do jego stronników, doskonale pamiętam, co mówił po wyjściu z PiS o elektoracie prawicy i konserwatywnych mediach. Został jednak wybrany przez partię rządzącą, a konkretnie Jarosława Kaczyńskiego - po miesiącach przeczołgiwania - do rządzenia telewizją. PiS przez kilka miesięcy chwalił dobrą zmianę w TVP i Polskim Radiu. Codziennie z ust polityków, przygotowujących od miesięcy, nieudolnie zresztą, nową ustawę medialną, słyszeliśmy o fantastycznym poziomie „Wiadomości”, o powiewie „świeżego powietrza” na Woronicza. Zniknęła propaganda, „przemysł pogardy”, a że na czele TVP stanął polityk? „Nie ukrywajmy, od lat zarządzają mediami politycy”, słyszeliśmy od ludzi PiS. Coś musiało się zmienić, skoro grupa polityków, skupionych w Radzie Mediów Narodowych wespół z Juliuszem Braunem, postanowiła Kurskiego obalić. Najwyraźniej sprzeciw wniósł sam Kaczyński, bo mimo formalnego odwołania, Kurski na stanowisku pozostał. I rozpisano konkurs, dzięki któremu w październiku poznamy nowego szefa mediów publicznych.

Nieoficjalnie - od dnia powołania Jacka Kurskiego - wiadomo było, że ten utrzyma się na stanowisku aż do czasu uchwalenia nowej ustawy medialnej. Tyle, że prace nad nią przeciągały się miesiącami, powstała mała ustawa, której celem była tylko wymiana prezesów i lekka restrukturyzacja firmy. Nowe zasady budżetu TVP – jak choćby abonament ze składki – miał zostać wprowadzony najpóźniej do maja w dużej ustawie. Jak nie było nowych reguł, tak nie ma dalej. A Rada, która od miesięcy zajmuje się wprowadzeniem regulacji w życie w międzyczasie odwołuje prezesa. Że to żenujące, to mało powiedziane.

Niektórzy politycy PiS zapomnieli, że przyznany im mandat nie jest na wieczność. I, co jeszcze bardziej istotne, stare powiedzenie głosi: kto ma media publiczne w garści, ten przegrywa wybory. One nie są politykom potrzebne, chyba, że chcą przegrać i pogrzebać z trudem wypracowany projekt na lata. Zapomnieli o tym posłowie, a i chyba Jarosław Kaczyński, który nie mówi o tym, że telewizja ma być apolityczna, normalna, a skupia się w deklaracjach na tym, że ma pokazywać „równowagę”, czyli jak najmniej Platformy. Skoro oni przez 8 lat zrobili z TVP tubę propagandową, to my musimy odkręcić ten stan rzeczy. A to nie jest w tej chwili najważniejsze.

 Mam wrażenie, że widzowie mediów chcieliby po prostu obejrzeć rzetelne wiadomości, chcą jak najmniej polityki i polityków w środku tego molocha. Zamiast tego, PiS traktuje TVP jak swoją własność. Robi dokładnie to samo w tej sferze, co Platforma Obywatelska. Poprzednia władza jednak prowadziła cyniczną grę polityczną w zaciszu gabinetów, ewentualnie przy drinkach w Sowie. Różnica jest taka, że PiS prowadzi ją przy pełnym świetle reflektorów, czyli w mediach.

Tekst ukazał się na Salon24 13 sierpnia 2016r