W poprzedniej kadencji Sejmu wiele razy mówiono o "bitwie o sądy”. Dziś nikt już nie ma wątpliwości, że w Polsce trwa wojna o sądy. PiS na tej wojnie ma za sobą poparcie społeczeństwa - w najgorszym wypadku jego obojętność - co w gruncie rzeczy jest tożsame. Cenny atut. Właściwie kluczowy, ponieważ w tej wojnie chodzi o to, żeby ów atut PiS-owi wytrącić z ręki. Wiadomo - i to od dłuższego czasu - że tego atutu nie jest w stanie wytrącić słaba, nastawiona na sabotaż i targowicką destrukcję opozycja na czele z Platformą Obywatelską, kojarząca się już wyłącznie z chórkiem z tragikomicznych postaci, klepiącym te same, wykute "na blachę" formułki.

Nie wytrąci go szef PSL-u apelujący o pojednanie. Nie wytrąci go też lider SLD, który załamie ręce i rzuci kwiecistym żart "made in Czarzasty".

Ewidentnie pierwszoplanową rolę w wojnie o sądy wzięła na siebie sędziowska kasta. Pewnie nie byłoby to możliwe, gdyby nie Senat i Grodzki, który na nowo "udrożnił" "targowickie" ścieżki zdrady, oraz opóźnianiem senackiego procedowania ustawy "kagańcowej",  dał kaście czas na zwarcie szeregów i przygotowanie uderzenia Sądu Najwyższego. Grodzki od samego początku zajmuje określone stanowisko i - bez wątpienia – stoi za nim określona opcja polityczna, niekoniecznie oficjalnie widoczna. Ta opcja powierzyła Grodzkiemu jakąś misję - która staje się bardziej jasna, kiedy zrozumie się sytuację PO, będącej aktualnie na pograniczu rozbicia –  jej przeżycie będzie zależało od wyborów na przewodniczącego i jeszcze kilku innych okoliczności związanych chociażby z wyborami prezydenckimi. Po prostu PO dla "zleceniodawców" jest ugrupowaniem niewiarygodnym, słabym i przegranym - i to bez względu na jej przyszłe losy. Grodzki natomiast, chociaż w gruncie rzeczy jest reprezentantem  opozycji, czyli Platformy Obywatelskiej, "malowany" jest jako postać strażnika praworządności i człowiek zupełnie niezależny. Niestety - dla opozycji - wiarygodność Grodzkiego jest żadna, wręcz "na minusie", bo w "Polskę" poszedł bardzo wyraźny przekaz: Grodzki to łapówkarz, kłamca i matacz finansowy, z balonowym ego i z minimalną moralnością. Zonk!

Być może nieudany eksperyment z Grodzkim przyspieszył reakcję kasty, która czwartkową uchwałą Sądu Najwyższego wprowadza chaos i anarchię - idąc na czołowe zderzenie z aparatem państwa. Te działania prowadzą nie tylko do zachwiania fundamentów całego wymiaru sprawiedliwości, ale do osłabienia władzy i tym samym kryzysu państwa. Wyników starcia sędziów z państwem z emocją i nadziejami oczekuje czyhająca za rogatkami opozycja polityczna, marząca o obaleniu obecnej władzy. Sędziowie zdają sobie doskonale sprawę z dwutorowości swojego działania – torpedowania zmian w sądownictwie i osłabiania państwa prawa - toteż nie tylko nie odmawiają wsparcia, jakiego udziela im opozycja, ale ciepło witają jej inicjatywy.

Ale to tylko/aż czysta polityka - te tony słów i pojęć w rodzaju "konstytucja", "praworządność", "niezawisłość", "reforma sądownictwa" i nawet "kasta", to w istocie rzeczy sprawy ważne, ale drugorzędne. Wojna o sądy to w lwiej części wojna o Sąd Najwyższy, czyli stanowisko I Prezesa i - o czym prawie w ogóle się nie mówi i nie pisze -  również walka o przyszłość polskiej gospodarki, którą  właśnie SN w znaczącej mierze reguluje swoimi orzeczeniami. Bez zmian w SN nie da się bowiem dalej zmieniać polskiej gospodarki i ostatecznie zerwać z traktowaniem Polski jako kolonialnego zaplecza UE. Jeśli kasta utrzyma się przy władzy, rząd nie będzie mógł zrobić w sferze biznesu i gospodarczego rozwoju Polski, tego, co jest w planach i wizji Mateusza Morawieckiego. W praktyce oznacza to kontynuację - w coraz mniejszym zakresie, aż do "wygaszenia" - pakietów socjalnych i pomocowych, ograniczenie wpływu na rynek pracy i płac, czyli de facto powrót do kolonialnej rzeczywistości rządów jak za Tuska -  z wysokim bezrobociem, pracą za "michę zupy" i dominacją zagranicznych korporacji, dławiących polską, niezależną w ranach UE gospodarkę i przemysł.

Polska jest dziś tygrysem gospodarczym nie dlatego, że otrzymała z Brukseli sporą gotówkę, lecz dlatego, że jest częścią wspólnego rynku i Morawiecki perfekcyjnie to wykorzystuje. Groźba odcięcia tego rynku jest większa niż groźba finansowych sankcji. Morawiecki i Orban mogą przekonywać innych premierów, by traktowali Polskę łagodniej np. w kwestii węgla. Nie mogą oni jednak przekonać europejskich aktorów gospodarczych, że biznes z Polską jest bezpieczny bez niezależnych sądów. Czasami biznes przymyka oczy na praworządność w krajach obfitujących w gaz lub ropę, lecz ta logika nie obejmuje Polski. Niestety. Możemy dyskutować nad siłą i słabością unijnej demokracji, lecz członkostwo w Unii traci sens, gdy brak warunków na współpracę gospodarczą. Ingerencja Brukseli w kształtowanie systemu sądowniczego w Polsce zmierza wprost w kierunku utraty takiego sensu, chyba, że rząd PIS padnie ponownie na kolana, lub UE uzna w końcu suwerenność Polski w ramach unijnych traktatów, tak, jak z tych traktatów korzystają Niemcy, Francja czy Niderlandy. Powtórzę, bo to ważne: tak naprawdę idzie o Sąd Najwyższy - gdyby nie SN, to stawiam każde pieniądze, że KE guzik obchodziło by, czy Juszczyszyn założy jutro togę, kombinezon budowlańca, czy nawet pójdzie "siedzieć". 

To właśnie SN decyduje o tym, co w biznesie jest zgodne z prawem, a co nie. A te orzeczenia dotyczą milionów osób i całej gospodarki. To także furtka dla zmian w sferze obyczajowości, które lewacka Europa za wszelką cenę chce przemycić do Polski - na czele z filozofią gender i ideologią LGBT. Nie da się w krótkiej notce szczegółowo wymienić, co może  Sąd Najwyższy, ( to temat na kilka notek), ale nie jest trudno znaleźć dziesiątki przykładów na to, iż kompetencje Sądu Najwyższego są bardzo szerokie. Poprzez sprawowanie nadzoru nad działalnością sądów powszechnych i wojskowych w zakresie orzekania, do wykonywania czynności określonych w konstytucji i ustawach, ma SN bardzo duży wpływ na gospodarkę, biznes,wszystkie firmy i organizacje w Polsce. 

Czy w tej sytuacji może dziwić, że wojna przybrała formę walki konfrontacyjnej - wręcz na przysłowiowe noże? Stabilność i przewidywalność systemu prawa są kluczowe dla decyzji inwestycyjnych przedsiębiorców i inwestorów. Nie budzi też zaufania społecznego możliwy bezpośredni wpływ polityczny na władzę sądowniczą wszystkich szczebli - bez względu na to, czy będzie to polityczny wpływ PiS, czy np. Komisji Europejskiej. Tak naprawdę między idealistyczne bajki można włożyć niezależność SN - idealnie będzie, kiedy sądy "zwykłe" staną się po prostu uczciwe i sprawiedliwe, orzekające w ramach i na podstawie prawa, nie zaś "widzimisię" fioletowych ludzików, często zblatowanych z układami przestępczymi, mafijnymi i "ciemną" stroną finansów.

Niezależnie od tego, kto ma rację: czy sędziowie opozycyjni wobec rządu, czy rząd, czy ministerstwo sprawiedliwości, to tak dalej być nie może - anarchia wykończy ostatecznie suwerenną Rzeczpospolitą. Jeżeli sądy przestają być wiarygodne, to komu można ufać? - myśli sobie statystyczny Polak. Ów Polak po części zdaje sobie sprawę, że polscy sędziowie uwierzyli nie tylko w to, że są "nadzwyczajną kastą”, która ma prawo sama rozstrzygać o wszystkim, co związane jest z prawem do osądzania innych ludzi, ale która jest uprawniona do decydowania, jakiego rodzaju ustrój jest jedynie korzystny dla państwa oraz jaka partia ma rządzić państwem - i z tym dogłębnie się nie zgadza, lub ( jak już wspomniałem) ma to gdzieś. Nie wie tylko, jakimi konsekwencjami grozi utrzymanie tego, co było -  a pora się przekonać, chyba, że kocha się pracę za "michę zupy" i tęskni za statusem niewolnika Brukseli.

Tekst ukazał się na Salon24.pl w dniu 25 stycznia 2020r