To co można było dziś zobaczyć i usłyszeć w TV Republika w wykonaniu pani rzeczniczki warszawskiego magistratu przechodzi ludzkie pojęcie. Ów żałosny choć pouczający spektakl miał miejsce. w programie prowadzonym (09.07.2020 godziny poranne) przez red. Wierzejeskiego, któremu należą się oddzielne i specjalne gratulacje. Chodziło o oddanie warszawskich przewozów w ręce firmy niemieckiej i kwestii rzekomej niemożliwości dokonywania kontroli stanu kierowcy w gotowości do pracy.

Nie tylko za cierpliwość ale za to, że zdzierżył agresję na poziomie do którego nie dał się sprowadzić i nie wchodząc w interakcję umożliwił samo kompromitację się tej … jak to nazwać by nie obrazić i nie zejść do jej poziomu umiejętności rozmowy – powiedzmy Pani. Rzecz powinna przejść do klasyki. Do materiałów szkoleniowych nie tylko jako przykład dość prymitywnego i nachalnego wręcz można powiedzieć chamskiego usiłowania manipulacji realiami, rozmowy w stylu potoku nie na temat i wzorowania się na grze w pomidor ze strony pani rzecznik i z drugiej strony profesjonalizmu zachowania pana redaktora prowadzącego rozmowę. Spokojnie pozwolił by ta pani się wręcz kompromitowała mając zapewne świetne samopoczucie że panowała nad sytuacją. To i wyszło jak wyszło. Powiem tylko krótko – jakie szefostwo taka reprezentacja. Pomijam to, że ta pani mówiła jakby trajkotała na placu targowym – judziła, blokowała możliwość choćby najkrótszej wyjaśniającej wypowiedzi Redaktora najwyraźniej prowokując awanturkę. Liczyła zapewne, że pozwoliło by to na ucieczkę od możliwości wyduszenia od niej konkretnej odpowiedzi na konkretny temat. Cały czas zupełnie bezpodstawnie zarzucała prowadzącemu – chyba samym faktem, że ośmielił się zadać jakby nie było dość kłopotliwe pytanie - a to polityczne a to obraźliwe (?) formułowanie pytań – unikała jak ognia udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi odnoszącej się wprost do postawionej kwestii. Takie występy – bo inaczej nie da się tego nazwać – jeśli ktokolwiek zdzierżył całość, jest również dobrą ilustracją jak ten sposób kontaktu z widzem wręcz kasuje wiarygodność i osoby i firmy, którą owa pani w końcu przecież reprezentowała. Tym nie warto nawet się zajmować – skoro kontrolę taką mogą spowodować nawet rodzice w stosunku do kierowcy autokaru, który ma wziąć dzieci na wycieczkę. Tu żadne wygibasy nie przykryją indolencji zarządzania sprawą istotną dla mieszkańców. Nawet jeśli zapisy umowy z firmą to uniemożliwiają albo gdy ma się czelność przywoływać w takiej sprawie rzekomą winę rządu – to dostajemy prosty dowód na niekompetencję osób zarządzających. Nic nie ukryje, że właśnie owa indolencja i lekceważenie ludzi kosztowała życie i zdrowie wielu osób. Nie ma o czym rozmawiać na tym poziomie niezrozumienia roli osób zarządzających. Mówmy tu – i tylko na potrzeby tego teksu o technice kontaktu medialnego, który mógłby być przedmiotem oddzielnego programu „Kulisy Manipulacji” albo też świetnego „Specjaliści od wszystkiego”
Ta Pani nie rozróżniała faktu zadania pytania od jakoby ataku albo udawała że nie rozumie jego treści mówiąc zalewem słów typu gry w pomidor. Każda próba skierowania jednym zdaniem – wypowiedzi na istotną treść pytania rodziła agresję i histerią. Aktorstwo medialne szkoły chyba sowieckiej. Któż przecież poważnie zada Putinowi jakieś poważne pytanie bez dość znaczącego ryzyka. Jak na razie warszawski magistrat nie dysponuje takimi środkami dyscyplinującymi. Na okrasę można powiedzieć, ze w pewnym momencie ta Pani – rzecznik, której zadaniem zawodowym jest kontakt z mediami pokreśliła swe jakoby poświęcenie czy bohaterstwo bo jednak przyszła do tej - wrażej jej zdaniem – telewizji. Takie to zrozumienie swej roli i taka prezentacja – a właściwie jej uniknięcie – stanowiska Magistratu w sprawie.
Dość tego opisu – o charakterze ukazania absurdalności sytuacji i - jakby nie było – ukazania traktowania przez tą panią widzów – bo nie Redakcji przecież – jak jakiś przygłupów, którzy mają nie słyszeć co słyszą a mają wierzyć w każde słowo absurdu danego od Najwyższej Warszawskiej Władzy a przekazanej przez jej rzeczniczkę czy rzecznika. Trudno zresztą w tym tęczowym przekładańcu się połapać.
Zamiast więc dalszego opisywania i omawiania wyczynów pani nawykłej chyba do traktowania słuchaczy jak bezwolnej i bezmyślnej mierzwy – należałby się chyba zastanowić czy można się przeciwstawić takim metodom de facto – blokowania audycji i nachalnego a bezkarnego wciskania ludziom kitu.
Widzę na to sposób – możliwy do zastosowania.
Myśląc w tym kierunku oparłem się na dwóch rzeczach. Pierwsza to porada jaką między innymi otrzymałem jako odpowiedź na pytanie w jaki sposób x, biskup a potem Arcybiskup Karol Wojtyła czynił, że był tak skuteczny w rozmowach i działaniu z komuną. Wszak o wszystko można było podejrzewać tych funkcjonariuszy ale nie o przychylność. Pytanie skierowałem do Pani, która jeszcze w latach 40/50 jako studentka była w grupie przy x.Karolu w Kościele pw św Floriana – i tak już zostało na całe życie w grupie zwanej rodzinką. Z tego zacytuję jedno zdanie „gdy był przekonany o słuszności nie wdawał się w dyskusję lecz dążył do załatwienia sprawy lub rozwiązania problemu, był konsekwentny” Przekładając to na potrzeby sprawy, o której mowa należało by przyjąć jako metodę – niech ta pani wypowie do ma do obwieszczenia – i skoro mówi ewidentne głupoty, czyli mamy pewność, że brakuje w tym ładu i składu, racji i logiki – to nie dyskutujemy. Skończyła Pani? - to dajemy do tego komentarz, głos przeciwny a w treści obiektywny – co ważne – oparty o fakty i logikę. I koniec nie dostaje okazji do tych swoich technik – połajanek i twierdzeń iż jest obrażana, że itd.
Drugie co mi się nasunęło a w różnych formach jest praktycznie stosowane w konferencjach naukowych to ścisłe przestrzeganie ram czasowych wypowiedzi. O ekstremalnej formie w tym zakresie opowiedział mi kolega, który brał udział w światowym kongresie poświęconym sprawom mikroskopii elektronowej. Rzecz działa się w Japonii. Obrady prowadził jeden człowiek i na początku informował on o czasie przeznaczonym na kolejne wystąpienia i na wypowiedzi w dyskusji. Ta też się odbywała przy mikrofonie. Wygłaszający stał za trybuną sterując pokazem slajdów i wskaźnikiem ekranowym. Gdy zbliżał się koniec czasu przeznaczonego na wystąpienie – każdego – wcześniej odzywał się sygnał ostrzegawczy a o wyznaczonym czasie mikrofon był wyłączany a przed mówcą rozwijała się kurtynka.
To powodowało i dyscyplinę wypowiedzi – mówię to co mam w sprawie do powiedzenia a jak próbuję ściemniać – to tylko to ściemnianie pozostaje.
No i śmiech sali był w tym dodatkową dolegliwością.
Ponoć bardzo się pilnowano.
Sumując te dwie opowieści – można wyciągnąć sposób na taką kobietę i uczynić z tego formułę programu. Wszak konia z rzędem komuś kto wytrzymuje tzw dyskusje telewizyjne przy stole czy z udziałem publiki. Tam dopiero zwłaszcza Ci co nie mają racji opartej na realiach, powszechnie uznanych zasadach i logice już z rutyny przekrzykują, prowokują, obrażają mówią nie na temat.
W tej audycji o której mowa – nie ma przeszkód by na początku powiedzieć – mamy do dyspozycji 10 czy 15 minut czasu antenowego. Na zadanie pytania z wyjaśnieniem ścisłego jego kontekstu prowadzący ma powiedzmy – 2 minuty . Pozostały czas dzielimy tak i tak. Co Pani ma do powiedzenia. Mikrofon prowadzącego jest wyłączony. Pani mówi co ma do powiedzenia w temacie. Skończyła Pani? Wyłączony jej mikrofon. Kolej na repliki o ściśle określonym czasie Nie ma możliwości przerywania i tworzenia kakofonii jarmarku.
Szanujmy widza i odbiorcę treści.
Być może – ktoś powie że to formuła nieżyciowa.
Na pewno?
A spróbował to ktoś? Tylko, co w tej konwencji mógł swymi metodami i przy braku rzeczowych argumentów i swoistym – by nie rzecz inaczej – sposobie lekceważenia godności wszystkich dookoła – robiłby np. taki Nitras. Jego poziom by tu się nie mieścił – uważa bowiem że robiąc hucpę, rozsiewając bujdy i pomówienia zajmując tym cały czas antenowy – jest skuteczny.
A te metody mają być nieskuteczne.
Do programu w konwencji o której mówię przychodzili by ludzie tylko mający coś do powiedzenia – i to by było siłą takiego programu.
Patent na ten pomysł – w dzisiejszych czasach nie jest potrzebny bo i tak nigdy nie jest szanowany. Dowód? Komu dziś przynosi realne zyski jakikolwiek patent – gdy nie jest on obudowany konkretną umową z jego użytkownikiem.
Nawet tantiemy artystów – to nie taka prosta sprawa a co dopiero korzystanie z rzeczowej wiedzy i informacji ?

 

Dr inż Feliks Stalony-Dobrzański
Kraków 10.07.20r