Notice: Undefined offset: 1177 in /home/krakgi/domains/krakowska.biz/public_html/libraries/src/Access/Access.php on line 608

Notice: Trying to get property 'rules' of non-object in /home/krakgi/domains/krakowska.biz/public_html/libraries/src/Access/Access.php on line 608

Notice: Undefined offset: 1177 in /home/krakgi/domains/krakowska.biz/public_html/libraries/src/Access/Access.php on line 613

Notice: Trying to get property 'rules' of non-object in /home/krakgi/domains/krakowska.biz/public_html/libraries/src/Access/Access.php on line 613

Niemiecki porządek znaczy dziś egoizm, sny o mocarstwowości, łamanie zasad wobec sojuszników, niesolidność, dwulicowość i brak solidarności, szczególnie w polityce wobec Rosji.Niemieccy politycy i media zza Odry chciałyby w Polsce porządku. Niemieckiego porządku. Dlatego udzielają nam rad i pouczeń. Wcześniej natrętnie robili to wobec Grecji i Włoch, chcąc decydować nawet o tym, kto będzie tam rządził. A w mniejszym stopniu impertynencko pouczali władze i społeczeństwa kilkunastu jeszcze państw UE. Problemem jest to, że to nie Polska stwarza w ostatnich latach problemy, lecz właśnie Niemcy.

O ukrywaniu przez niemieckie media informacji o niedawnych napaściach „arabskich imigrantów” na kobiety w Niemczech pisano już wiele, także na naszym portalu. Warto przy tym pamiętać, że to Niemcy i ich kanclerz Angela Merkel wpakowali Unię Europejską na imigrancką minę, promując tzw. Willkommenskultur - kulturę gościnności, czyli lekceważąc konwencję dublińską o imigrantach. A gdy sobie nie radziły z wielką falą przybyszów, postanowiły zmusić inne państwa do ich przyjmowania.

Znacznie ważniejsze od wydarzeń związanych z tzw. uchodźcami jest jednak postępujące od lat meblowanie Unii Europejskiej wedle zasad niemieckiego porządku, a wbrew traktatowi lizbońskiemu. Ważniejsza jest trwała i daleko idąca przychylność Berlina wobec różnych strategicznych planów Moskwy. I równie ważne są mocarstwowe plany Niemiec, związane m.in. z uzyskaniem stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Bardzo ważne są dążenia do uczynienia UE federacją pod niemieckim przywództwem i z niemiecką dominacją, co w wielu aspektach obchodziłaby konsekwencje traktatów poczdamskich oraz wynikających z nich umów międzynarodowych, w tym tych dotyczących granic. Wiele wskazuje na to, że atakując innych, Niemcy po prostu odwracają uwagę od siebie: od stwarzanych przez siebie kłopotów i od zagrożeń związanych ze strategicznymi celami niemieckiej polityki.

Dla Polski szczególnie ważne i niebezpieczne jest forsowanie przez Berlin rosyjskich planów dotyczących przesyłu gazu do państw Unii Europejskiej. A stanowisko Niemiec ma decydujące znaczenie w zaangażowaniu firm z innych państw. Te plany skonkretyzowano we wrześniu 2015 r. podczas Wschodniego Forum Ekonomicznego we Władywostoku, gdzie odbył się szczyt gazowy z udziałem szefa Gazpromu Aleksieja Millera oraz kierownictw niemieckich spółek BASF i E.ON, francuskiej ENGIE, austriackiego OMV oraz brytyjsko-holenderskiego Royal Dutch Shell. W efekcie podpisano porozumienie w sprawie budowy dwóch morskich gazociągów umożliwiających przesyłanie 55 mld m sześc. gazu z Rosji do Niemiec przez Morze Bałtyckie. Te inwestycje umożliwią Rosji przesyłanie gazu do Unii Europejskiej z pominięciem Polski i Ukrainy. Ma to wyjątkowe znaczenie dla Ukrainy i jej suwerenności i de facto oznacza sprzedanie tego państwa za wymierne korzyści. Gazprom przejmie wielkie europejskie magazyny gazu, a w zamian Niemcy uzyskują dostęp do rosyjskich złóż gazu na Syberii. Ten przykład dowodzi, że Niemcy przedkładają własne korzyści gospodarcze nad zobowiązania polityczne i mocno wspierają cele strategiczne Rosji, mając gdzieś europejską solidarność i interesy już nie tylko Ukrainy, ale tak ważnego partnera i członka UE jak Polska. To bardzo wiele mówi o tym, jak zachowałyby się Niemcy, gdyby miały wybierać między Moskwą a Warszawą.

Kiedy niemieccy politycy i media prześcigały się w atakach na nowe polskie władze, oskarżając je o „zamach stanu” i dławienie demokracji, w Berlinie gładko zapomniano o tym, co na początku listopada 2015 r. ujawnił tygodnik „Der Spiegel”. A ujawnił, że niemieckie tajne służby inwigilowały placówki zagraniczne „zaprzyjaźnionych państw”, w tym Polski. Podsłuchiwały też rozmowy prowadzone w obiektach należących do polskiego MSW. Inwigilowano też obiekty należące m.in. do Stanów Zjednoczonych, Austrii, Chorwacji, Danii oraz komunikację elektroniczną większości ambasad państw UE. Szczególnie pikantne było to, że niemiecki wywiad BND szpiegował ówczesną sekretarz stanu Hillary Clinton, łącza amerykańskiego departamentu finansów oraz ambasad USA w Brukseli i przy ONZ w Nowym Jorku. Niemieckie służby inwigilowały też organizacje międzynarodowe i pozarządowe, w tym Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża w Genewie. Przynajmniej od 2009 r. niemiecki wywiad podsłuchiwał najważniejszych polityków Turcji, w końcu sojusznika z NATO. Przy tej okazji w 2013 r. podsłuchano sekretarz stanu USA Johna Kerry’ego, podczas jego podróży na Bliski Wschód. I niemieckie służby nie zniszczyły nagrań z tych podsłuchów, choć mają taki obowiązek, gdy chodzi o polityków sprzymierzonych państw. Wobec tych faktów groteskowo brzmią słowa wypowiedziane przez kanclerz Angelę Merkel w październiku 2013 r. (po ujawnieniu, że USA podsłuchiwały przyjaciół i sojuszników), że „szpiegowanie przyjaciół nie uchodzi”. Jak widać uchodzi, i dotyczy to także Polski, gdzie wywiad niemiecki działa na dużą skalę i zupełnie bezkarnie (pisałem o tym niedawno na naszym portalu).

Plany zaprowadzania niemieckiego porządku w Europie wywołały oczywiste sprzeciwy, bo jednoznacznie kojarzyły się historycznie. Dlatego w październiku 2012 r. Grecy protestowali przeciwko wizycie kanclerz Merkel w Atenach pod hasłami: „Córko Hitlera, won z Grecji!” i „Nie chcemy IV Rzeszy!”. Na ulicach Aten podczas demonstracji pojawiły się wizerunki kanclerz Niemiec w mundurze SS, domalowywano jej wąsy i grzywkę w stylu Hitlera. W Grecji podniesiono kwestie reparacji wojennych, odszkodowań za napaść i okupację kraju przez III Rzeszę Niemiecką i wyliczono je na co najmniej160 mld euro. Gdy niemieckie tabloidy zaczęły wzywać rząd w Atenach do wyprzedaży greckich wysp na poczet długów, niemieccy politycy byli pokazywani w mundurach SS, na zdjęciach i rysunkach nad Bramą Brandenburską znowu powiewała swastyka, wzywano do bojkotu niemieckich towarów i żądano przeprosin ze strony Berlina za przeszłość i teraźniejszość. „Jesteście nam winni 70 mld euro za ruiny, które po was pozostały” – mówił poseł Nikitas Kaklamatis, wcześniej burmistrz Aten. Podobne nastroje Niemcy wywołali swoją polityką we Włoszech. „Nie leżymy już w Europie, lecz w IV Rzeszy pod wodzą cesarzowej Merkel” – w sierpniu 2012 r. pisał redaktor naczelny „Il Giornale”. O „głęboko zakorzenionym w Niemczech pragnieniu hegemonii na kontynencie” – pisały inne włoskie gazety.

Prof. Zdzisław Krasnodębski przypomniał niedawno w „Do Rzeczy” książkę Hansa Kundnaniego „The Paradox of German Power”, gdzie autor napisał m.in., że to Niemcy są sprawcami niestabilności w Europie, a konkretnie ich „kompleksy, zadufanie i wola mocy”. Prof. Krasnodębski powołał się też na książkę Brendana Simmsa „Europe. The Struggle for Supremacy”, gdzie pojawia się m.in. zdanie: „Niemcy były tyglem, w którym wytapiały się najbardziej istotne ideowe zmiany w Europie - reformacja, marksizm i nazizm tam się zrodziły”. Uzasadniona jest więc obawa, że teraz w Niemczech też coś buzuje w tyglu, a jest to nie mniej niebezpieczne, choć występuje pod przebraniem europejskiego federalizmu. Ale ten federalizm przykrywa egoistyczne niemieckie interesy, przykrywa strategiczny sojusz z Rosją kosztem państw leżących w strefie buforowej, w tym przede wszystkim Polski. Niemcy nie wyzbyły się snów o potędze i interesy innych państw, w tym Polski, nie mają dla nich większego znaczenia.

Wraz z tzw. aferą Volkswagena prysł też mit o niemieckiej solidności. Przypomnę, że we wrześniu 2015 r. amerykańska federalna Agencja Ochrony Środowiska ujawniła proceder montowania w samochodach Volkswagena oprogramowania pozwalającego oszukiwać pomiary emisji spalin. Tę aferę uznano za największy w ostatnich lat skandal w branży motoryzacyjnej, a Volkswagenowi tylko w USA grożą kary sięgające 20 mld dolarów. Koncern Volkswagena przyznał się do zamontowania oszukańczego oprogramowania w 11 mln samochodów, w tym 8 mln sprzedanych w państwach Unii Europejskiej. Afera podważyła zaufanie do niemieckich produktów, uznawanych dotychczas, za solidne i niezawodne, a miało to wynikać z zasad stosowanych w niemieckim przemyśle i z nastawienia Niemców do przestrzegania prawa, czyli mówiąc najszerzej – wynikało to z niemieckiego porządku.

Okazało się, że niemiecki porządek znaczy dziś zupełnie co innego niż mogło się wydawać. Znaczy narodowy egoizm, łamanie zasad w stosunkach z sojusznikami, niesolidność, dwulicowość i brak solidarności, szczególnie gdy chodzi o politykę wobec Rosji. Znaczy także konsekwentne realizowanie strategicznych celów, które nie pokrywają się z oficjalnymi deklaracjami i przez to są niebezpieczne. Także dlatego, że dotyczą niemieckiej mocarstwowości, a tej nie po drodze z różnymi zobowiązaniami i ograniczeniami wynikającymi z międzynarodowych traktatów i umów międzypaństwowych. Jeśli dziś Niemcy pouczają, ganią, strofują i straszą Polskę sankcjami, to dają nam prawo do ostrzegania przed ich planami i tym, co zawsze źle się kończyło dla świata i Polski, gdy w grę wchodziło „niemieckie zadufanie i wola mocy”. Jeśli jakieś państwo zagraża dziś Europie, jej stabilności, dobrobytowi i demokracji, to są to Niemcy, a nie Polska.

Tekst ukazał się na portalu wPolityce 6 stycznia 2016r