Kiedy 5 lutego 2020 r. Marszałek Sejmu – zgodnie z Konstytucją – wyznaczyła termin wyborów prezydenckich na 10 maja, na świecie, poza Chinami, było 208 przypadków zakażenia wirusem z Wuhan i 2 zgony. Nikt nic nie wiedział o pandemii Covid-19.
WHO ogłosiła pandemię dopiero 11 marca.
Jak wyglądało rozprzestrzenianie się wirusa w Europie. Kiedy analizuje się wykresy, poczynając od dnia kiedy zaczęło przybywać stwierdzonych zakażeń, to w ciągu następującego po tym dniu miesiąca zanotowano następujące ilości zakażeń:

Niemcy – 37,3 tys., Francja – 25,2 tys., Włochy – 47,0 tys., Hiszpania – 42,0 tys.,
Belgia – 13,9 tys., Holandia 8,6 tys.
W Polsce ta liczba wyniosła 3,6 tys.
Powie ktoś, że to ewidentny dowód na zbyt małą ilość testów wykonywanych w Polsce. W takim razie porównajmy ilości zgonów w tych samych krajach – w tym samym czasie. Zgony przecież nie zależą od ilości testów.
Niemcy – 1900 i rośnie, bo miesiąc od pierwszego zgonu jeszcze nie minął.
Francja – 1700, Włochy – 4825, Hiszpania – 11200, Belgia – 2035 i rośnie, bo miesiąc od pierwszego zgonu jeszcze nie minął. Holandia – 2101.
W Polsce ta liczba wynosi 129 i rośnie, bo miesiąc od pierwszego zgonu jeszcze nie minął.
Ilość zgonów na milion mieszkańców wynosi odpowiednio: Niemcy – 23, Francja - 137, Włochy – 283, Hiszpania - 297, Belgia – 176, Holandia – 123.
Polska – 3.
Dlaczego przytaczam te liczby w kontekście wyborów? Ano dlatego, że istnieje jakoby groźba hekatomby wśród wyborców i członków komisji wyborczych, którzy będą mrzeć jak muchy już za miesiąc i 3 dni, jeżeli wezmą udział w wyznaczonych na ten dzień wyborach.
W dniu wyborów umrze w Polsce ponad 1100 osób i to niezależnie czy będzie to 10 maja, czy 10 października, czy wybory będą normalne, czy korespondencyjne.
Kto będzie miał tę krew na rękach?
Nieustanna panika wzniecana przez opozycję i wywoływana nią psychoza wśród części wyborców zostały już tak „wdrukowane” w zbiorową świadomość, że wiele osób – nawet skądinąd rozsądnych - zaczyna zastanawiać się nad dopuszczalnością przeprowadzenia wyborów 10 maja.
W związku z tym stworzyła się „ciekawa” sytuacja.
Jedno, co jest absolutnie i bezwzględnie pewne, to fakt, że 6 sierpnia – jeżeli do tego dnia nie zostanie wybrany prezydent – cała opozycja zakrzyknie gromko, że mandat Andrzeja Dudy zakończył się i Polska nie ma prezydenta. Łatwo sobie wyobrazić histerię, która będzie temu towarzyszyła, rozdmuchiwaną oczywiście na cały świat przez zaprzyjaźnione media.
Zgodnie z konstytucją wybory prezydenta muszą nastąpić nie później niż na 75 dni przed końcem kadencji i powinny być w dniu wolnym od pracy.
Jeżeli uda się – piskiem, krzykiem i histerią – wykluczyć wybory w dniu 10 maja, jedynym dniem spełniającym oba kryteria jest niedziele17 maja. Ale zagrożenia dla zdrowia i życia wyborców, które będą istnieć 10 maja, nie ustąpią przecież do następnej niedzieli.
Oznacza to – ni mniej, ni więcej – że NIE DA się wybrać prezydenta w maju. Oczywiście opozycja mogłaby spokojnie zmienić wraz z rządzącą koalicją konstytucję, aby umożliwić wybory w sytuacji nie grożącej zdrowiu i życiu obywateli.
Drugie, co jest absolutnie i bezwzględnie pewne, to fakt, że opozycja tego za żadne skarby nie zrobi. Nie pomoże w trudnej dla Polski sytuacji – bo nie.
Istnieje konstytucyjna możliwość, aby kadencja Andrzeja Dudy została przedłużona na określony czas, ale wymaga to wprowadzenia w Polsce stanu nadzwyczajnego. Aby wprowadzić taki stan muszą być spełnione określone warunki i wiąże się on z poniesieniem dodatkowych olbrzymich kosztów, o czym nie wszyscy wiedzą, a opozycja udaje, że nie zna stosownej ustawy z 2002 roku.
Jest oczywiste, że gdyby rząd taki stan wprowadził to opozycja natychmiast to skrytykuje i będzie to krytykować do usr… śmierci we wszystkich zaprzyjaźnionych mediach.
Czyli pat. Nie można w konstytucyjnym terminie wybrać prezydenta i nie można wprowadzić „na chama” stanu nadzwyczajnego.
Odpowiedź PiS na ten pat jest zła. Ustawa o wyborach WYŁĄCZNIE korespondencyjnych śmierdzi na milę niekonstytucyjnością. Nie jest to dobre rozwiązanie. Powiem więcej – nie jest to ŻADNE rozwiązanie.
Czy znaczy to, że zostaniemy przez opozycję wpędzeni w bagno i utopieni tam na następne 100 lat?
Otóż nie. Rozwiązanie leży w rękach Prezydenta RP i jest Jego wyłączną, suwerenną decyzją.
Jestem całkowicie przeświadczony o tym, że Andrzej Duda jest patriotą, dla którego pomyślność Polski i Polaków jest wartością najwyższą. Dlatego uwzględniając niepewność i obawy Polaków związane z epidemią koronawirusa z Wuhan, a z drugiej strony mając na względzie odwieczne standardy demokracji - przemyśli poniższe rozumowanie.
Prezydent RP, kierowany troską o zdrowie i dobro Polaków oraz troską o wartości demokratyczne – mające setki lat tradycji w Polsce – zapowie publicznie, że z dniem 7 maja ZRZECZE się urzędu W KADENCJI 2015-2020.
Ta zapowiedź ma na celu oszczędzenie środków, które zmarnowane zostałyby na wybory korespondencyjne, a które przydadzą się Polsce do wychodzenia z kryzysu.
Oznacza to, że dnia 8 maja obowiązki Prezydenta przejmuje Marszałek Sejmu i zgodnie z artykułem 128 punkt 2 Konstytucji RP dnia 14 (słownie czternastego) po opróżnieniu urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej – czyli 21 maja – zarządzi wybory Prezydenta Rzeczypospolitej na dzień 19 lipca 2020 roku czyli na 60 dzień od podjęcia decyzji.
Oznacza to dalej, że ewentualna druga tura wyborów odbędzie się 2 sierpnia, czyli 5 sierpnia NA PEWNO będzie znany – wybrany całkowicie zgodnie z Konstytucją – Prezydent RP.
I mam wielką nadzieję, że będzie to Andrzej Duda.

PS. Kilka komentarzy dotyczyło tego, czy trzeba będzie wyznaczyć nowych kandydatów. Z racji, że Marszałek Sejmu podejmie decyzję o nowych wyborach W TRAKCIE obecnej ordynacji, znaczy że może przedłużyć kandydowanie OBECNYCH kandydatów.


Opublikowano na Salon24.pl  7 kwietnia 2020