felekWojny były i są. Cele ich prowadzenia zawsze można sprowadzić do sfery interesów, rzadziej idei – choć i te bywają tylko bardzo wygodnym wyjaśnieniem nie tylko rozpoczynania ale i samego prowadzenia wojen.. Zmienia się broń w nich stosowana. Strona zagrożona, świadoma potencjalnie możliwej agresji przygotowuje się do jej odparcia i broniąc swych wartości oraz interesów, mimo wszystko dążąc do pokoju jest otwarta na kompromis i przedkłada rzeczowe argumenty, negocjuje. Niemniej w cofaniu się, musi w końcu powiedzieć – non possumus. Dla atakujących stanowi to komunikat - nie udało się osiągnąć celu bez wojny – nie przynosicie nam na tacy tego co chcemy – to zaczynamy wojnę.

Agresor zawsze sobie mówi – jestem silniejszy (co bywa błędną oceną) więc i tak osiągnę swój cel...
Tyle, że czasem trafia się Goliatowi Dawid a sowietom Cud nad Wisłą.
W takich razach, co należy uwzględnić, działa Pan Bóg, siła ducha i myśli.
Scenariusz wojny zawsze jest pisany przez agresorów, dla których argumenty nie są ważne. Tym samym, samo ich lekceważenie, nie podejmowanie poważnej rozmowy dla rozważenia spraw, kluczenie, markowanie dyskusji, demaskuje słabość moralną i determinację do ataku. Wtedy wprost widać, że dla atakującego ważny jest sam zabór a nie współistnienie.
Krótko mówiąc, czasem, muszą być jasno postawione granice kompromisu. Te granice – wyznacza właśnie owo powiedzenie - non possumus.
Również, gdy nie da się rozmawiać z nadzieją dotrzymania umów to niestety – racjonalnie rzecz biorąc - rozmowy tracą sens.
I choć są to rzeczy dość oczywiste – to może w końcu już niestety warto w by było ich świetle oglądnąć relacje między Polską a Unią Europejską. Szaleństwo ataków bez rzeczowej dyskusji, ferowanie opinii na podstawie pomówień bez sprawdzenia stanu faktycznego oraz stawianie księżycowych wymogów czy niedefiniowanych uwarunkowań jako rzekomych norm – to właśnie oznaki opisanych wcześniej postaw agresora. To, co np. jest normą w krajach Unii – u nas ma być dowodem braku praworządności. Bombardowanie naszego kraju nową bronią - środkami gospodarczymi i medialnymi trwa od czasu – dziwna zbieżność – przegranej wyborczej PO i akolitów. Ci za swych rządów byli usłużni w realizacji celu – krótko mówiąc – demontażu i osłabiania Państwa do jego poddania jako rynku zbytu i dostarczyciela taniej siły roboczej, czyli byli pomocni w realizacji interesów – tych, którym na nich zależało. Polska była OK. Dziś jako totalsi w nowej funkcji nadal są pomocniczymi filarami w realizacji ciągu dalszego tej swoistej agresji. Proste – zwijanie gospodarki i państwa jest celem. A, że wtedy następowało przy stosownej retoryce, na którą ludzie się nabijali – to tylko było ich zaletą. Po przegranych wyborach pozycja z wykonawcy przekształciła się w rolę pomocniczą. Czy jest druga taka opozycja, która wręcz żąda pręgierza dla swego kraju? Ich działania łącznie z tymi na wschodniej granicy, które też dążą do destabilizacji kraju trudno uznać za wybryk a nie za metodyczne działanie.
Na dodatek agresja ma miejsce gdy Ojczyzna jest w potrzebie w trudnej sytuacji geopolitycznej, już opisanej w Tibilisi przez śp. Lecha Kaczyńskiego (to była Jego fundamentalna wina) i pandemicznej. To wprost definiuje totalsów jako neotargowiczan. Nie ma już na co czekać. Takie działania mają swą nazwę i kodyfikację w opisie każdej sytuacji konfliktu dotyczącego interesów państwa. Stan wyjątkowy na granicy i to nawet tylko ograniczonym zakresie – jest konieczny.
Sumując - z całą ostrością zdajmy więc sobie sprawę, że choć od wieków jesteśmy Europejczykami to przystępowaliśmy do Unii. W obecnych warunkach zakusów w kierunku wasalizowania Polski w Europie już nierównoprawnych Ojczyzn, musimy się zastanowić nad racjonalnością pozostawania w tej Unii, o ile ta nie wróci do podstaw i faktycznej treści umów traktatowych. Bo to te umowy są jednostronnie łamane czyli mówiąc wprost – unieważniane. I nie przez nas bo my chcemy być w Unii równoprawnych państw. Z punktu widzenia naszych interesów ten dzisiejszy układ po prostu traci sens.
Dla Polski i Polaków punktem wyjścia do analizy tej sprawy musi się stać równocześnie wyraźne postawienie porównania interesów i ukazanie też – że to nie tylko Polska jest zainteresowana tym, byśmy byli uczestnikami Unii Europejskiej.
Jednym słowem – karty na stół.
Naiwność to nie to samo co dobroć i pozytywne podejście do partnera.
Powstaje więc pytanie o - ważne – obustronny, a nie tylko nasz, jednostronny, bilans. Coś dostajemy, ale coś wnosimy i to nie tylko wprost w gotówce choć i ta nie jest mała. Warto zobaczyć jak wygląda dziś nasza pozycja w relacji z UE, jakie są tu role stron w świetle nie propagandy, a po prostu interesów i co wynika z ich konfrontacji. Skoro już stanęliśmy wobec problemu małej sensowności dalszych rozmów i przedkładania jak do ściany argumentów w obronie interesu Polski i Polaków oraz realnego zagrożenia naszego bytu gospodarczego, musimy już powiedzieć swoje non possumus. Realia są kompletnie i z zasady lekceważone. Wypowiedzi takie jak ostatnie Panów Trzeciego i Nitrasa są groźne nie tyle i tylko dla osób wierzących ale dla Polski i bezpieczeństwa oraz tożsamości Polaków bez względu do ich stosunek do Wiary, Kościoła i relacji rynkowych.
Czy trzeba dziś przypominać, że nie co innego a właśnie burzenie podstaw cywilizacyjnych dla partyjnych i politycznych interesów już owocowało milionami zamęczonych i zabitych – a także utratą dorobku pokoleń. Hitler Stalin i Mao mają na swoim koncie nawet – jak się szacuje - do 70 mln zamordowanych, zamęczonych, zagłodzonych ludzi. Ludzi – nie zwierząt nad którymi tak się trzęsie wszelka zieloność.
Tylko naiwny sądzi, że atakującym chodzi o jakieś europejskie racje. Tu i teraz przyczyną ataków jest wprost opór Polski. W trwaniu przy wierze i swym interesie leży główny powód ataków, wspomaganych przez sabotażystów od wewnątrz. Ich czyny to nie są wcale ani wygłupy ani polityka w wydaniu małych ludzi – mówmy o narzędziach i agenturze i o całkiem konkretnych atakach na Państwo i jego podstawy. Wyprawa posła z workiem na granicy to nie wygłup a reakcja Sądu jest hańbą jego roli i podejścia do Państwa. Mówmy o agresji patrząc na takie wyczyny na granicy przypominające jako żywo prowokację Gliwicką – te chyba wystarczą.
Wprost doświadczamy realizacji konstrukcji – nie przynosicie na tacy wypełnienia naszych żądań – to macie wojnę. Środki militarne już są przeżytkiem – dziś są inne narzędzia ataku.
Pytanie czy można wojny uniknąć – ma jedną odpowiedź – niestety, i to nie z naszej woli – nie. Mało tego, nie oszukujmy się - agresja, wojna już trwa tyle, że Timmermans, Jourowa itd. udają, że dobrotliwie nie rzucają bomb tylko te tak sobie zlatują na nas przypadkiem albo i nawet sami je sobie zrzucamy. Wojna trwa tam oczywiście gdzie jest ona agresorowi potrzebna.
Z naszej strony jednak pozostaje jednak całkiem poważne i jednak dramatyczne pytanie, które też musi się postawić każdemu Polakowi pod rozwagę. Brzmi ono wprost i dosadnie - czy my, Polacy – bez względu na dokonane na naszym społeczeństwie a idiotyczne rozłupanie i niechęć do samodzielnego a nie stadnego myślenia - chcemy podjęć walkę o faktyczną niepodległość. A może wobec realnego zmiękczenia ok 50% społeczeństwa (to wynik wyborów) - retoryką antypaństwową i odcięciem myślenia nienawiścią – chcemy się poddać? Wyczyny opozycji nawet posłów czyli - koniec końców - osób wybranych wolą ludu w swej antypaństwowości, to figury nie tylko dość pokraczne i niebezpieczne dla ogółu, są jednak świadectwem woli części elektoratu znalezienia się w niewoli w wyniku podatności na wabiki wszelkiej maści. Na dziś mamy ale tylko lekką przewagę opcji podjęcia walki i nie oddawania się w niewolę, niemniej powstaje już wręcz pytanie jak prowadzić obronę w obliczu stosownych armat i to przy działaniu od wewnątrz akolitów agresora. Dziś – wybór narzędzi obrony to oprócz identyfikacji interesów – dotyczy też rozpoznania narzędzi ataku. Bez tego nigdy i nigdzie nie dało się skutecznie prowadzić obrony.
To są niby oddzielne a w istocie powiązane ze sobą pytania o wolę, o środki i o o rolę sabotażu zachowania Państwa a także o realne interesy wszystkich stron. Jak sobie powiedzieliśmy konfrontacja zawsze ma podłoże i pożywkę w interesach – reszta to narzędzia. .
Powstaje konieczność rozważenia – jak reagować.
Pól reakcji można pokazać sporo, a ich wskazywanie spowodowało by rozrost tego tekstu. Opis i analiza każdego z nich to oddzielny temat.
W tym tekście proponuję więc tylko by przyjrzeć się jednemu z tych pól.
Podsuwam słowa czy dziedziny z przedrostkiem eko,
Dziś te są silnie uaktywnione postrzegane i używane jako dziedziny będące skutecznymi i przydatnymi w nierównej konfrontacji w sferach interesów i marketingu i oczywiście polityki. Atakujący uważają te pola za swą broń o rażącej skuteczności. Można i trzeba w końcu zauważyć, że to owa pewność w istocie może być widziana jako słabość używania tej broni w ogóle jako broni a nie głosu rozsądku i narzędzia opisu i reakcji w rzeczach w sumie faktycznie ważnych. Paradoksalnie jak nigdzie - stosowane narzędzi ataku można tu przekształcić w narzędzia obrony czyli broń, o którą sam atakujący się potknie. Wszak od wieków – wobec siły, skutecznym remedium były; sposób, metoda i myślenie.
Szukając propozycji sposobów reakcji na to co wyczynia UE z walną podkreślmy pomocą neotargowicy. zauważmy, że narzędziami są polityczna poprawność i neoreligia zieloności. W zakresie eksploatacji tych narzędzi akurat mamy wręcz wysyp użytecznych idiotów – jak się ich nazywa. I to nie tylko na doktrynalnej lewicy walczącej o prawo do aborcji a trzęsącej się nad „gwałconymi” krowami i sasanką. Ludzie prawicy na wyprzódki ścigają się w wypełnieniu leninowskiej zasady lewicy spowodowania, by to wróg sam przyniósł sznur, na którym się go powiesi. Lata, całe lata, prania mózgów wirtualnymi lub zafałszowanymi problemami, obcinania rozsądku wiary, ze spojeniem w jedno słów ekologia, ochrona środowiska, dbałość o przyrodę, daje efekty. Każdy powie – to przecież jedno i to są same ważne rzeczy. I w tym leży haczyk. Tymczasem sama łatwość roszad tych nazw i ich czasem wręcz zmiana znaczeniowa owocuje wolną drogą do wielu manipulacji i otwiera drogę dla instrumentalnego używania słów z przedrostkiem eko. Często, choć bez sensu - ludzie to kupują jako prawdę i realia.
Sytuacja wydaje się być trudna do reakcji. Wszak któż zakwestionuje konieczność troski o środowisko naturalne, w którym żyjemy? Właściwie wszystko co można pod to hasło podciągnąć jest używane – lecz tak, by wykoślawiając słowa w ich źródłowym i logicznym sensie, przerobić na broń gospodarczego rażenia. W tej sytuacji pozwolę sobie powiedzieć, iż właściwą metodą obrony jest powołanie się na źródłowe znaczenie owych unijnych świętości ekologicznych i dokładne nazywanie rzeczy. I to jest pierwsze i podstawowe – to podstawa odskoczni do skutecznego reagowania.
A jak to powinno wyglądać w praktyce?
Oto mamy takie – powszechnie akceptowane szlagiery jak walka o czyste powietrze, w tym smog, emisja CO2, która ma być głównym oskarżonym za jakoby kroczące zagrożenie tragedią globalnego ocieplenia. Ta ma wymuszać dekarbonizację, handel emisjami i wszelkie obciążenia aż do likwidacji aktywów gospodarczych włącznie. Czyli mowa o ataku na gospodarkę z Grubej Berty. Dalej mamy, jakoby dopiero teraz zauważone, kwestie dostępu do zasobów surowcowych i energetycznych, które to wyzwania jakoś Rosjanie dziwnie od dawna znają i na które reagują prewencyjnie już od dziesięcioleci. Gdy ktoś myśli, że onegdajsza reakcja Putina na rajd statku Greanpeace w okolice biegunowe to tylko incydent ten nie wie o czym mowa. W tych sprawach wraz z naturalną inklinacją do „owocnej współpracy” typu Ribbentrop – Mołotow mamy podwalinę koncepcji NS i 1 i 2. My to wiemy od dawna – dziś Zachód zaczyna zauważać, ale i tak ten problem traktując niezbyt poważnie i nie dosłownie. Z tego już mamy wyprowadzane sprawy wpędzania gospodarki do monopolu i wędzideł surowcowo – energetycznych. My jako kraj na szczęście mamy już realne szanse na dywersyfikację źródeł. A węgiel? Rozsądek powinien nawet doktrynerom podpowiadać pytanie - dlatego Niemcom nasz przeszkadza a ich nawet brunatny już jest eko. Zdajmy sobie też sprawę, że ani huty ani tym bardziej kopalni nie da się zamknąć na pstryknięcie palcami - jak szopy na kłódkę i koniec problemu. Powiedzmy, że jeszcze hutę da się wysadzić w powietrze – ale zamknięcie kopalni to tylko inny i kosztowny właściwie trwający nieprzerwanie zabieg technologiczny
Wystarczy tylko jeden przykład wyjaśniający dobitnie, że sam poziom emisji CO2 jest tylko czymś na co się wygodnie to towarzystwo powołuje bez związku z oczywistą logiką i prawdą. Pamiętamy jak śp. prof. Jan Szyszko wywalczył w tzw. Protokole Paryskim – by obliczać emisję tego gazu z terenu danego kraju, na podstawie bilansu uwzględniającego ilość CO2 pochłanianego przez lasy na tym terenie. Logiczne? My lasów mamy sporo a te pochłaniają CO2 w stosownej części co pociąga obniżenie naszej wyliczanej emisyjności. Tak więc, już w trakcie następnego spotkania ów Protokół w tym zakresie szybciutko został obalony. Nie rzeczywista emisja jak dowodnie widać jest ważna, a to, by gospodarkę takiego kraju jak nasz, złapać za gardło a Państwo uczynić rynkiem zbytu produktów przemysłowych poprzez wymuszenie nadmiarowych w stosunku do rzeczywistości opłat środowiskowych, Nie mówimy o małych pieniądzach i o dużych problemach technicznych i gospodarczych. Ujawnianie odrzucanej informacji naukowej w tych sprawach może być dobrą bronią. Na politykach z powodów dokterynych nie będą robiły wrażenia ale na opinii publicznej a więc i na wyborcach już tak.
Do kanonów świętości ekologicznych należy też pojęcie rozwoju zrównoważonego, czyli – z definicji - równoważącego potrzeby człowieka i ogólnie - środowiska. W tym pojęciu – o tym już się nie mówi – zawiera się (jeszcze Szczyt Ziemi w Rio – kiedy to było – 1992r !) konieczność oceny każdego produktu i co ważne też rozwiązania, w świetle całkowitego (od pozyskania surowca, poprzez użycie i likwidację już zużytego produktu lub zaniechania rozwiązania) - i to ciągnionego - bilansu ekologicznego tychże. Zauważmy też, że owa zasada wcale nie zakazuje używania surowca i zasobu nieodnawialnego, za to pociąga konieczność udzielenia priorytetu, o ile ów bilans na to rozwiązanie wskazuje, dla korzystania z zasobów odnawialnych. To nie nakaz a wybór uwzględniający potrzeby następnych pokoleń. I to w danym miejscu. Wszak inna jest sytuacja w obrębie koła biegunowego a inna w tropikach. Jak w tym świetle wygląda doktrynalny zakaz używania kominków i w ogóle drewna jako wszak paliwa odnawialnego. Nasi za to na wyprzódki na baczność przed doktryną – i zakaz. Jaki sens i jaka korzyść – chyba tylko dla producentów energii elektrycznej. Lecz z punktu widzenia ZZR właściwie -bezsens
Następna zasada – myśl globalnie a działaj lokalnie i nie przerzucaj swoich obciążeń środowiska na innych – też jest warta przypomnienia i wykorzystania w obronie. Jak w tym świetle można patrzeć na handel uprawnieniami emisyjnymi? Już nie poruszam problemu własności powietrza, którego jakość podlega handlowi. Handlować mogę czymś co jest moje – tak ale tu już wkraczamy w filozofowanie.
Tylko te – pokazane tu sprawy, choć nie wyczerpują one innych możliwości – mogą zostać użyte do przekształcenia środków ataku w narzędzie, z którym to atakujący będą mieli problem. Sami mogą się nabić na swoje strzały. Zauważmy, że tak naprawdę, wystarczyłoby powołując się na owe ichniejsze świętości i przytaczając je dosłownie - in extenso, całkiem poważnie pytać np. o ekologiczność nakazu i racjonalność w kontekście dbania o środowisko dochodzenia do wyznaczanego udziału energii nazywanej odnawialną – i to w związku z pytaniem czy ona taką ekologiczną jest rzeczywiście. Może inaczej spojrzeć na narzucanie elektromobilności, na stosowanie energetyki wiatrowej czy słonecznej do celów przemysłowych jako rozwiązań faktycznie przyjaznych środowisku zwłaszcza w naszych lokalnych warunkach. Myśl globalnie działaj lokalnie to wszak ma być credo ekodoktrynalnej już nie myśli a wiary. Warto postawić zasadność czegoś takiego jak handel emisjami i to w wymiarze międzynarodowym – skoro obciążenia są nakładane na konkretny kraj. Dalej - mówiąc o energetyce wiatrowej lub słonecznej jako tanim i co ważniejsze – ekologicznym i to jakimś ważącym źródle energii dla potrzeb przemysłu – czy ktokolwiek dokonuje bilansu już nawet nie potrzeb energetycznych w tym zakresie, ale faktycznych i pełnych skutków pozyskania surowca, wykonania np. ogniw, czasu ich użycia, kosztów nie tylko finansowych ale i środowiskowych ich utylizacji po zużyciu zwłaszcza w potrzebnej skali i stabilności. To samo dotyczy poruszania się samochodami elektrycznymi. Czas używania, konieczność ciągłej wymiany akumulatorów energii, która i tak gdzieś musi być produkowana i przesyłana ze stratami tego przesyłu są argumentami, których lekceważenie wprost wykaże faktyczne intencje i rolę zielonych bojówek. To jak z żarówkami energooszczędnymi. Tak, są one energooszczędne w momencie używania – ale jak wygląda bilans ekologiczny kosztów wytworzenia elektroniki w takiej żarówce, jej wyprodukowania a potem jak się to nazywa utylizacji zużytej żarówki. To samo dotyczy energetyki wiatrowej i techniki akumulacji energii z niej pozyskanej. Poruszmy też kwestię nie tyle i tylko kosztów środowiskowych pozyskania paliwa jądrowego lecz też i skutków ekologicznych tzw. utylizacji odpadów z elektrowni jądrowej. Nie są dla mnie zbyt przekonujące opowieści o składowaniu tych odpadów w bunkrach betonowych jeśli się zestawi trwałość betonu z czasem połowicznego rozpadu zużytego paliwa. W tej sprawie oczekuję tylko jasnej byle rzetelnej i uzasadnionej odpowiedzi fizyków i technologów. Ogólnie też odnośnie odpadów – dobrze i indywidualnie bym się zastanowił nad używaniem słowa utylizacja – co sugeruje uczynienie z odpadu czegoś użytecznego, a tak bywa tylko w konkretnych przypadkach i przy konieczności uruchomienia następnego oddzielnego cyklu technologicznego. Utylizacja to nie to samo co anihilacja.
W pewnym sensie nie tyle sumując co wyciągając ogólniejsze uwagi w poruszanym zakresie i odnosząc się do tzw. zielonego ładu tak lansowanego przez poprawność polityczną, musi się też jako fundamentalną poruszyć sprawę zamknięcia nauki na rzetelny obieg pełnej i źródłowej informacji oraz mającej dziś miejsce świadomej, podejmowanej dyktatem decyzji politycznych rezygnacji z używania wiedzy obiegowo wręcz cenzurowanej, filtrowanej jako uznawanej za niepoprawną. To już było i to od czasów zwolenników płaskości ziemi po tych, którzy zniszczyli młodego lekarza twierdzącego niezgodnie z ówczesnymi poglądami medycznymi (to XIX w. ! – nie tak dawno), że połóg w brudzie owocuje śmiertelnością. To i dziś poważny problem nauki zarażonej obecnością w niej naukawców – a tak się nazywa cwaniaków od wyciągania kasy na hasła naukowe Zapytajmy czy prowadzi się poważne porównanie argumentów w sprawie owej zieloności coraz częściej dającej się poznać jako maczuga w walce gospodarczo-politycznej. Wystarczy przecież wskazanie 9-ciu kopalń węgla brunatnego po jednej stronie styku granic Czech Niemiec i Polski i jednej naszej – Turowa po stronie Polskiej. Ta jedna i to dla jednej pani jest groźna dla środowiska, Tak – dla jednej pani – bo decyzja jest jednoosobowa, choć podjęta nagle i bez żadnych debat, bez porównania racji w imieniu struktury europejskiej. I o dziwo – bez reakcji tejże struktury. Warto się o to też pytać w kontekście troski o powagę instytucji pochodzącej z woli i wyboru a nie nadania. Trzeba cokolwiek dodać by powiedzieć o czysto politycznej motywacji decyzji tej jednej osoby działającej w imieniu całej struktury UE? Zauważmy decyzje w tych kwestiach są podejmowane bez najmniejszej dyskusji - nie słyszy się ani nie korzysta z informacji naukowych ogłaszanych za niepoprawne. Jak widać w dzisiejszym stanie polityki – rzeczowe argumenty – co widać na każdym kroku - nie są brane pod uwagę z powodów politycznych.
Oznacza to jednak, i to jest dla nas ważne, że przynajmniej na poziomie zdroworozsądkowym właśnie dla polityki, powinny być nie tylko pokazywane ale i używane jako broń te same zasady które są powoływane do ataków.. Przynajmniej z nadzieją, że skoro kropla drąży skałę to logika może mieć wpływ na mózgi zabetonowane perspektywami sowitych apanaży z ich pozycji. Też nie bez znaczenia może być dotarcie z inną niż obiegowa a sensowną informacją do elektoratu politykierów. Nie wierzę w to by wszyscy z poważnych ludzi u nas wspierający totalistów nie porównali sobie program rzeczowy z programem totalnego bluzgu nienawiści i by nie zastanowili się nad tym co tu napisałem. Można być zacietrzewionym do zatracenia umysłu albo i jego udawania przyjmując szaty autorytetów. Może się zorientują w tym i przecież naukowcy z tej grupy, że ich poprawność naukowo-polityczna jest używana i to na dużą skalę, jako narzędzie agresji – a to oznacza, iż nie godzi się używać bezwarunkowej zgody na prawdy objawiane poprawnością i neo-eko-religią.
Tak więc nie sądzę by sprawa obrony nie PiS-u, nie jednego czy drugiego Kowalskiego, a nas wszystkich, przed atakami gospodarczymi dokonywanymi każdym z wymienionych narzędzi nie była możliwa czy przegrana.
Jak zawsze myśl i pomyślunek oraz cywilna odwaga są podstawą.

Feliks Stalony-Dobrzański
Kraków 24.08 – 6.09 . 2