Z różnych technik wpływania na wynik wyborów, prócz całej gamy zanęt przedkładanych wyborcy – wtedy akurat wielce czcigodnemu, ale tylko przed wrzuceniem kartki – pojawia się zapewne też równolegle pokusa wpływania na ich rezultat, na inne sposoby. W poprzednich wyborach – a nie mówię o głosowaniach po 3 x tak – tylko o tych po „przemianach” z kapciowym w tle, coraz to intensywniej i zastanawiająco już jawniej pojawiają się co najmniej dwa warianty takich czynności – produkcja głosów nieważnych i kupowanie głosów.

Można powiedzieć maligna opozycji i tak rutynowo mówią rządzący.

Wystarczy przyjrzeć się jednak mapie liczby głosów nieważnych wedle okręgów czy nawet Komisji, a także przypomnieć sobie sceny z workami głosów wrzucanymi do piwnicy by nabrać poważnych wątpliwości co do abstrakcyjności wariantu pierwszego. Ludzie na ogół umieją przecież stawiać krzyżyki, a populacja niegramotnych, nawet jak idzie do wyborów, to wszędzie jest w przybliżeniu podobna. A okolice Warszawy prawdopodobnie tym bardziej wręcz są na średnio - ubogie w nierozgarniętych. Średnia wykształcenia jest tu chyba wyższa niż na rubieżach Rzeczypospolitej. Jeśli w ogóle takie dywagacje prowadzić, skoro znacząca liczba ludzi o wielkich walorach pochodzi właśnie z małych miast i miejscowości.

Nawet jednak tu wykazywane nieprawidłowości w zakresie nadreprezentacji unieważnionych głosów, są po prostu puszczane w niepamięć jako, że wskazane – nie wpływają na wynik a unieważniania przez konkretne osoby są w zasadzie nie do udowodnienia. Nawet przecież wrzucanie worków z głosami do piwnicy nie świadczy o fałszerstwie a jest tylko przekroczeniem procedury – i – Polacy – nic się nie stało.

Tą śpiewkę słyszymy i ludzie są już do niej jakby przyzwyczajeni. Bo w zasadzie – cóż się stało. Jakie to ma znaczenie wśród tysięcy Komisji i całych wyników?

I jest dobrze. Mapa znacząco dużych liczb głosów nieważnych mówiłaby co prawda co innego – ale te inne nie są udokumentowane – to ich nie ma. Mazowszanie jakoś się nie obrażają podejrzeniem, że wśród nich jest zaskakująco wielu bez umiejętności stawiania znaczków.

Sama mapa nie doczekała się i nie doczeka nigdy, komentarza ze strony obiektywnej PKW

Zainteresował mnie za to sam drugi proceder – podobno - kupowania głosów. Ten – też bywa dokumentowany aferami (np. ta w Wałbrzychu czy ostatnio ujawnionymi rozmowami zarejestrowanymi onegdaj na taśmach) ale tu musi być aż afera, a ta nie koniecznie wychodzi na światło dzienne w okresie wyborów i znów działa osąd o braku ich wpływu na wynik wyborów. Ot – taka choroba demokracji – wyprysk skórny, na który nie ma lekarstwa.

Na pewno – nie ma?

W tej sprawie zainteresował mnie mechanizm tej operacji.

Że ktoś chce kupić, a ktoś inny jest skłonny sprzedać można przyjąć do wiadomości. Nie akceptować transakcji ale przyjąć na omen nomen klatę sam fakt. Co prawda najwyraźniej sprzedający nie zastanawia się co w istocie sprzedaje, bo przecież nie ruch skreślenia jedną ręką a wrzucenia karty drugą, lub czynność podmiany pustej, swojej karty, na kartę otrzymaną od tajemniczego ktosia. Jest demokracja i jak gość tak pilnuje swoich interesów i ewentualnie – przekonań – to jego sprawa, ale nie może już od tego momentu oczekiwać, że ktoś będzie szanował jego prawa obywatelskie – bo je właśnie sprzedał. Kupujący takimi po prostu pogardza. Do następnych wyborów.

Chodzi mi o mechanizm. Akt wyborczy jest tajny i można przecież zadeklarować, że głosuje się na A, a głosować na B. W drugim sposobie realizacji transakcji, kupujący ma co prawda jakby większą pewność co do jej prawdziwości, ale pewności co do wrzucenia tej właśnie karty do końca chyba nie ma. Należy jednak uznać, że taka metoda kupowania głosów jest realnym i przy niskiej frekwencji – znaczącym zagrożeniem, wobec którego na dodatek, cały system wyborczy i konkurenci działający wedle ustalonych prawideł – są w zasadzie bezradni.

W tym przypadku jedynie duża frekwencja jest najprostszym sposobem obrony.

Nie mojego kandydata tylko lecz samej idei demokratycznego wyboru.

Chciałbym też wejść w to, jaka jest motywacja sprzedającego się w ten sposób. Nawet pani lekkich obyczajów swój proceder może powtarzać wielokrotnie pomnażając zyski (nie licząc kosztów leczenia, które je uszczuplają, o ile jako „pracująca” tylko dorywczo nie jest zatrudniona gdzieś na legalnym etacie) A taki delikwent – raz na 4 lata może podnieść ileś tam – ale nie krocie. Jaki to interes tenże robi skoro do władzy dzięki niemu dostaje się obwieś, który potem go plantuje na wiele sposobów i w wielu wymiarach - przez te 4 lata.

Czysty masochizm.

Trudno przecież tez uruchamiać giełdę konkurencyjna płacąc więcej za uczciwość wyborczą, bo jak wtedy wyglądać będą rzetelnie głosujący, jak umownie by się traktowało wybory w ogóle - i na dodatek byłby to już przedsionek kupowania pozycji posła czy radnego

To co piszę to wcale nie jest fantazją – wszak już był przypadek, w którym jakiś majętny biznesmen chce płacić miastu konkretną kwotę za to, że konkurent się wycofa z wyborów a prokurator tym się nie zajmuje z urzędu, a nawet są głosy zadowolonych – bo ileż by to w mieście można było zrobić za te pieniądze

Wniosek jest jeden i ważny dla wszystkich rzetelnie myślących o swoim interesie.

Praca na rzecz znacząco dużej frekwencji w każdych wyborach i z tego omawianego tu powodu wydaje się niezbędna. To nie jest sprawa tylko tego, by było pięknie ale też by dokonany wybór miał rzeczywiste odbicie w woli ludzi. Ten argument – przykrycia, utopienia głosów kupowanych – powinien trafić nawet to tych, którzy rutynowo i z wygodnictwa, niemyślenia, zaniedbania, programowo nie idą do wyborów – wpychając się w sidła manipulatorów, którzy wybory traktują jak rodzaj stosunkowo nie tak kosztownej inwestycji pod przyszłe wielkie zyski z rządzenia.

Abnegatów wyborczych ten argument powinien przekonać. Pozostaje ich tylko przekonać by nie głosowali na ślepo a by rzetelnie pomyśleli gdzie jest bajka a gdzie jakaś rzetelna oparta na faktach i dokumentach prawda.

Jest tu ryzyko wsparcie populistów – ale co rozsądniejszy już wie co byli warci Tymiński i jego następcy w myśleniu o rozmowie z wyborcą. Gdzie dziś są tak liczni fani Stana? Nie wyparowali ale jednak sądzę, iż akurat oni, nie stoją bezczynnie.

Ale to już zadanie dla analityków – politologów i socjologów nie wykluczając historyków najnowszej historii naszego Państwa.

Remedium jest – uważam – znacząca frekwencja która się pojawi jak ludzie zobaczą że wybory to nie są roszady w jednej puli zawodowców od mówienia o uszczęśliwieniu.

Ludzie już są realistami i wiedzą, iż nikt nikogo nie uszczęśliwi – może tylko ułatwiać życie.