Jeżeli w czymś mogliby się zgodzić ze sobą Jarosław Kaczyński i Adam Michnik, choć nie sądzę, aby to była tylko ta jedna rzecz, gdyż obydwaj mają temperament i polityków i intelektualistów, to na pewno w tej kwestii: żadna siła polityczna o proweniencji narodowo - katolickiej nie ma prawa w Polsce istnieć. Proweniencji radykalnej. Radykalnej, gdyż nie mającej swojego źródła w konstytucji formującej ład polityczny III RP,  konstytucji okrągłostołowej.

Wyżej wymienione osoby łączy także rewerencja wobec osoby J.J. Lipskiego i sądzę, że każdy obydwu panów mogły się podpisać pod każdym zdaniem, które zostały sformułowane w jego eseju "Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy" (słynne, bynajmniej dla mnie, zdanie - „Miłość do wszystkiego co polskie” - to częsta formuła narodowej, „patriotycznej” głupoty). Osoba zaś J.J. Lipskiego i jego swoisty krytyczny patriotyzm, gdzie niechęć do wspólnoty, pewien lęk przed nią, powoduje, że ostatecznie okazuje przede wszystkim miłosierdzie innym - Rosjanom, Żydom, Niemcom, Ukraińcom i nie okazuje miłosierdzia wobec swoich łączy tak skrajne postaci życia politycznego jak Antoni Macierewicz i Seweryn Blumsztajn. To, co chciałbym przede wszystkim powiedzieć pisząc to, co wyżej: 

- w Polsce są akceptowalne tylko partie o rodowodzie postkomunistycznym i postsolidarnościowym

- jest wola, wola wynikająca i z towarzyskich powiązań i z pewnej wspólnoty lewicowości, aby taki stan rzeczy zachować raz na zawsze

- można zaakceptować każdą najbardziej zdziczałą formę lewicowości (vide - marksistowska partia Razem) i nie można zaakceptować, nigdy i pod żadnym pozorem,  niczego, co odwoływałoby się, nie tylko w warstwie frazeologicznej, do pojęcia narodu. 

PiS nie dlatego walczy z taką zajadłością z Konfederacją, że ta mu zabiera elektorat - motywacje główne w mojej ocenie są inne a mianowicie:

- Konfederacja pokazuje jasno i dobitnie, że PiS to jedynie fałszywa flaga narodowa i chrześcijańska

- wrogość wobec myśli politycznej Narodowej Demokracji jest zbyt silnym imperatywem, aby kunktatorstwo polityczne tj. współpraca z Konfederacją,  mogło zwyciężyć; dla niewyrobionego wyborcy zdawać się może, że Konfederacja i Zjednoczona Prawica to patrioci, konserwatyzm, prawica, że stoją po tej samej stronie - nie stoją i to jest generatorem sporu i osią rzeczywistego napięcia. 

W dniu wczorajszym przeczytałem dwa artykuły i komentarze do nich - jeden z nich zamieszczony na portalu wPolityce autorstwa J. Karnowskiego (tutaj) a drugi opublikowany w Interii (wywiad z M. Kurtyką, ministrem ds. klimatu - tutaj). Komentarze w duchu takim jak niżej nie należały do rzadko spotykanych. 

"Ministerstwo klimatu stworzono po to, aby PiS się mógł przypodobać lewactwu . Jako wyborca PiS-u czuje wielki niesmak i żal, że byłem ich wyborcą partii, która coraz częściej w swojej działalności wchodzi w buty lewactwa, co powyższy artykuł jednoznacznie to opisuje jaki jest PiS ".

"PiS gwałtownie skręca w lewo i to już jest fakt. Komisje ds. rodziny oddał skrajnej lewaczce, głosował na Czarzastego na w-ce marszałka sejmu a Gowin teraz będzie promował gender. Jak się czujecie wyborcy PiS?????? ""

"Czaputowicz, Gliński, jakiś Kurtyka ---- NIGDY WIĘCEJ NIE ZAGŁOSUJĘ NA PiS !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! "

"Klimat, środowisko? OMG, na kogo ja k...a głosowałem? Przepraszam Konfederację, że bałem się zmarnowania głosu".

"Bohaterowie są zmęczeni…role Polaków ich przerosły…"

"Widzę, że nie tylko ja mam wiele wątpliwości i jak ja przedstawia je autor cenzurując swoje faktyczne odczucia. Mamy obydwaj chyba lekki dysonans poznawczy, zresztą jak wielu wyborców PiS. SLD-ówa szefową Komisji Rodziny, lewicówka wiceszefowa Wielgus (szok) Komisji Kultury. To jakaś aberracja i nie spodziewałem się takiej koalicji PiS-SLD. Coś się skończyło i zaczyna się coś, ale nie wiemy jeszcze co…"

"To już nie jest mój PiS. Blatują się z komuchami głosując na Czarzastych. Popierają aborterów. Promują LGBT. Wychwalają greto-lewactwo. Podnoszą ZUS-y i akcyzy. To koniec. Coś się skończyło".

Coś się skończyło. To fakt. Tylko co tak naprawdę się skończyło?

Upadł pewien mit, choć w zasadzie upadł on już wcześniej - tylko nigdy wystarczająco głośno o tym się nie mówiło, o prawicowych inklinacjach PiS, o duchu reformowania instytucji państwowych, o radykalizmie, gdy chodzi o świat aksjologii. Państwo jest tak słabe, że nie ośmiela się wprost zakazać propagandy środowisk LGBT w polskich szkołach i jest tak słabe, że zgadza się na to, aby działania jego funkcjonariuszy, mam na myśli tu apolitycznych sędziów, były jawnie wymierzone w obowiązujący porządek prawny RP i zarazem uchodziły płazem. Słabość nie wynika jednak z tego, że państwo nie może, ale państwo nie chce - może dalej drobny przykład. Jeżeli w trakcie marszów równości dochodzi do profanacji czy to symboli państwowych czy też religijnych mówi się o prawie do wolności zgromadzeń, prawie do wolności wypowiedzi, prawie do ekspresji w takim oto duchu, iż nie podoba się to nam , ale należy to, wobec gwarancji konstytucyjnych, znosić. Jeżeli jednak, tak jak we Wrocławiu w dniu 11 listopada 2019 roku, podobno (nikt jednak niczego nie cytuje i nie wiadomo co i przez kogo, de facto, zostało powiedziane) wypowiada się antysemickie hasła wówczas gwarancje konstytucyjne natychmiast przestają obowiązywać i inaczej niż np. blokowaniu legalnego marszu przez lewicę nikt nie dba o to, aby zachować najdalej posuniętą ostrożność i troskę o nietykalność cielesną wobec osób uczestniczących w zgromadzeniu - przeciwnie śmiało i otwarcie stosuje się przemoc fizyczną.   Błędem, moim zdaniem, jest tłumaczenie sobie w taki sposób, że nie możemy jasno i otwarcie jako państwo wystąpić przeciw marszom lewicowym, gdyż ściągniemy na siebie krytykę zagranicy (notabene - cóż to za kolonialny argument!). Warto interpretując działanie państwa wobec zjawisk tej samej kategorii (zgromadzenia publiczne) spojrzeć na pewną aksjologię, wartości, które leżą u podstaw motywacji - na pewno PiS nie zgadza się, co do zasady, z wartościami, które są propagowane przez środowiska LGBT czy też nie podoba mu się to, że podczas marszów pierwszomajowych są jawnie prezentowane flagi dawnego Związku Sowieckiego, ale jednocześnie uważa, że należy tu prowadzić dyskurs i traktować to poważnie (vide - stały gość w telewizji publicznej P. Ikonowicz, któremu sztandary z sierpem i młotem nie przeszkadzają). Jest to bowiem lewica, która niczym biblijna owca, jedynie zagubiła się i warto jej szukać. Motywacja tkwi w odchyleniu lewicowym. Inaczej w wypadku odchylenia, nie tylko w formie pewnych frazesów obchodowych, gdzie i o R. Dmowskim wypada wspomnieć, od głównego nurtu postsolidarnościowego i postkomunistycznego - tu miejsca na tolerancję, na spokojny dyskurs nie ma. Jest miejsce na przemoc. 

Wracając do początku notki i dążąc już do jej zakończenia - korzenie duchowe, ideowe, aksjologiczne, gdy chodzi o osoby stojące, jak by się mogło wydawać, na antypodach polskiej sceny politycznej czyli o J. Kaczyńskiego i A. Michnika są po prostu takie same, zanurzone w ich nauczycielu J.J. Lipskim (nb. matka braci Kaczyńskich opracowała bibliografię wszystkich prac w/w). Od tych korzeni odbiją inne drzewa, ale las nadal będzie miał kolor lewicowy. Nie wyrośnie tam, bo i nie ma od czego partia na wskroś patriotyczna. W wersji patriotyzmu aplikowanej Polakom przez J.J. Lipskiego i jego następców jesteśmy skazani, aby cierpieć nieustannie za swoje grzechy historyczne i przywary narodowe, cierpieć niewspółmiernie do ich skali, znaczenia, wagi, być wciąż w stanie natężonej krytycznej uwagi wobec swoich uczuć narodowych. Gdyby inni robili taka samo, demonstrowali stałe dążenie do przesadnego kajania się za swoje winy a nadto jeszcze próbowali je zadośćuczynić taki patriotyzm nie był zbyt groźny. Ale rzeczywistość jest taka, jak jest - stan poczucia wiecznej winy, demitologizacja bohaterów i szukanie w nich skazy, ale niewynikającej z bycia człowiekiem, ale właśnie Polakiem, hiperbolizacja każdego błędu przeszłości i podnoszenie go do rangi zbrodni, rozdrapywanie ran i samobiczowanie się,  powoduje, że jako zbiorowość gramy tak, jak nam zagrają, w czasie i miejscu wyznaczonym przez innych i na warunkach innych.

Oczekiwanie od PiS bardziej żywej, autentycznej postawy patriotycznej  i katolickiej w połączeniu z byciem konsekwentnym w sferze przede wszystkim czynów a nie słów to oczekiwanie niemożliwego. To własnie jednak, paradoksalnie, jest dla PiS groźne - duża część wyborców decydując się na powierzenie władzy PiS kierowała się nie skalą (dodam bezsensową) transferów socjalnych, ale wiarą, że ich pragnienie dotyczące budowy Polski nie wyrzekającej się swej historii, tradycji, w tym tradycji antykomunistycznej, nie tylko w relacjach wewnątrz kraju, ale i na zewnątrz niego zostanie urzeczywistnione. Urzeczywistnione nie tylko w sferze symbolicznej, ale też praktycznej.

To jest właśnie zaczyn przyszłej klęski PiS, być może już w najbliższych, prezydenckich wyborach. PiS wzbudził bowiem nadzieje realnej, konserwatywnej prawicy i tych nadziei, choćby chciał to nie spełni, bo nie jest to duch wpisany w DNA PiS. To nie jest zła wola PiS - po prostu z krowy konia wyścigowego zrobić się nie da. R. Dmowski jest zaś potworem, który po nocy straszy tak samo J. Kaczyńskiego jak i A. Michnika. Nie wszyscy żeśmy jednak panami w typie Kaczyńskiego i Michnika i w tym moja nadzieja.

 

Tekst ukazał się na Salon24.pl w dniu 17 listopada 2019r